Spadałam w przepaść coraz szybciej i szybciej, bezwładna niczym kamień zrzucony w otchłań. Odczuwałam ostry, piekący ból w skrzydle i w rozszarpanym gardle,a całą moją istotę wypełniało dziwne otępienie. Kolory rozmazywały się w moich oczach i widziałam teraz tylko rozmazaną paletę barw, które przemykały koło mnie w oszałamiającym tępie. Jak przez mgłę słyszałam rozradowane, pełne szyderstwa wycie Smoczych Wojowników, które pikowały ku mnie z góry, aby zadać ostateczny cios, aby mnie zabić… Ale stało się inaczej. Kiedy straciłam już wszelką nadzieję, a moje serce wypełniło odrętwienie, poczułam, że już nie spadam. Mimo, że wszystko nadal było rozmazane, obraz, który widziałam nie chwiał się już tak. Zdziwiona zadarłam głowę w górę i zobaczyłam trzymającego mnie mocno Murdock’a. Chciałam coś powiedzieć, podziękować, ale z moich ust wydobyło się tylko ochrypłe charczenie. Po chwili basior poleciał w kierunku Wilczej Skały. Zostawił mnie tam i skierował się ku Mrocznym. Leżałam i patrzyłam bezradnie jak atakuje jednego z nich i poczułam nagły strach o niego, połączony z niewypowiedzianą wściekłością. To nie było uczucie podobne temu,które towarzyszyło mi kiedy roztrzaskałam w obecności Saj’Jo i Carmen głaz… To było uczucie zdecydowanie mocniejsze. Wszystkie chwile upokorzenia, bezradności, bólu, rozłąki i wściekłości skumulowały się we mnie. Zanim jednak zdecydowałam się na atak, zobaczyłam nadbiegającą parę alfa z resztą watahy. Nagle z szeregu biegnących wilków odłaczyła się Saj’Jo i popędziła w moim kierunku. Nie czekałam na nią. Oddałam się całej tej złości, pozwoliłam, aby cało to uczucie pochłonęło mnie dogłębnie i skoncentrowałam się na ataku. Cała Przełęcz Tysiąca Wodospadów eksplodowała nagle z ogłuszającym hukiem. Większość głazów runęło na Smoczych, strumienie wody płynącej w wodospadach zalały całą najbliższą okolicę, tworząc z niej mokradła. Niespodziewanie usłyszałam w głowie głos tej staruszki, którą spotkałam niegdyś na swej drodze: „Zawsze na Ciebie liczyłam.Chyba już wiesz kim jestem?” – zapytała. „Wiem, jesteś Masa, bogini czasu.” – odrzekłam po chwili zastanowienia. Wadera tylko się zaśmiała i powiedziała: „Widzę, że zaczynasz rozumieć pewne rzeczy. Powiem Ci więc, że za chwilę, kiedy stracisz moc, będziesz musiała zdecydować się na pewne poświęcenie. Od tego zależy twoje życie” – usłyszałam jeszcze jej głos i straciłam przytomność z wyczerpania. Niedługo potem ocknęłam się otoczona przez watahę. Czułam się słabo i z trudem oddychałam. Potoczyłam niewidzącym wzrokiem po obecnych. Zauważyłam zaniepokojoną Carmen, Jaspera, którego wyrazu twarzy nie mogłam odgadnąć, oburzoną Birdy (tylko dlaczego?), Murdock’a wpatrującego się we mnie intensywnie, Saj’Jo stojącą na uboczu, młodą Sarę, Caro, Kate Lily, Cariado i jeszcze kilka innych wilków. Chwiejnie stanęłam na nogach i zapytałam ochrypłym głosem:
- I co? Zamierzacie tak stać?
Ale nikt nic nie odrzekł, wszyscy milczeli wpatrując się we mnie, co niezwykle mnie denerwowało. Po chwili jednak zobaczyłam obcego, czarnego basiora który pędził ku nam. Kilka wilków z naszej watahy chciało go zaatakować, ale słabym głosem zawołałam:
- Nie, nie róbcie tego!
To był Kogotha. Przedarł się przez grono wilków i stanął koło mnie.
- Czemu to zrobiłaś? – zapytał tak cicho, abym tylko ja go usłyszała.
- Miałam powody – jęknęłam z bólu. Kogotha pozwolił, abym ostatkiem sił wtuliła pysk w jego gęstą sierść. Po chwili jednak odsunął się ode mnie i zerwał pazurem amulet skryty w jego futrze. Był bardzo podobny do amuletu mojej matki. Srebrny z jednym, okrągłym opalem, a przedstawiał skrzyżowany półksiężyc z ptasim piórem. Z ognistym piórem feniksa.
- Co zamierzasz… ? – chciałam zapytać, ale nagle zrozumiałam co mój brat chciał zrobić. Ten amulet miał moc, uratowania dowolnego w wilka w dowolnej chwili… A bogini Masa powiedziała: „… kiedy stracisz moc, będziesz musiała zdecydować się na pewne poświęcenie.” Kogotha miał zamira uratować mi życie, kosztem swojego.
- Nie rób tego – wystękałam z rozpaczą – Nie proszę Cię o to.
- Incantaso, – powiedział – Ty rozwaliłaś całą przełęcz, tylko po to, aby uratować tego tam – i wskazał na Murdock’a. Czemu więc, ja nie mam uratować Ciebie, poświęcając siebie?
- Bo nie chcę stracić ostatniego członka rodziny. Jesteś jedynym wilkie, który mi został – kiedy to mówiłam nie obchodził mnie ból zadany przez Wojowników, wyczerpanie z powodu utraty krwi i wysadzenia w powietrze Przełęczy, ani też to, że gapią się na nas wszystkie wilki z watahy. Bałam się o Kogothę, tak szczerze, prawdziwie, nie chciałam go stracić. Ale on już podjął decyzję. Widziałam to po zaciętym wyrazie jego twarzy.
- Nie po to opiekowałam się w dzieciństwie, abyś teraz dobrowolnie ginął! – wybuchłam – Przestań, tutejsi lekarze mogą mnie wyleczyć!
Kogotha tylko pokręcił głową.
- Nie mogą. To nie tylko rana i ból fizyczny. Twoja moc została zecydowanie nadwyrężona. – rzekł. Nagle coś mnie tknęło i zapytałam go ze z niedowierzeniem:
- Kto jest Twoim patronem?
- Night, bóg nocy.
I rozbił amulet. Jego obraz zaczął się rozmazywać, widziałam, że cierpi i kiedy on tracił siły, ja je odzyskiwałam.
- Nie!!! – krzyknęłam zrozpaczona. Po moich policzkach płynęły łzy bezgranicznej rozpaczy. – Czemu Ty?!
Po chwili zobaczyłam, że wchłonęły go szczątki amuletu. Teraz unosiły się nad nimi tylko pyły, które dawały świadectwotej bohaterskiej scenie, która się tu przed chwilą rozegrała. Zawyłam z rozpaczy i jeszcze długo mój rozdzierający skowyt niósł się po okolicy i odbijał od skał,tworząc echo.
Byłam silna, dużo silniejsza niż przedtem, posiągłam moce boga Night. Ale co mi z tego, kiedy jedyna bliska mi osoba zginęła? Jedno proste pytanie; Czemu…?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz