Jeszcze w kilka dni po mojej niefortunnej przygodzie czułam się obolała i niekiedy kręciło mi się w głowie. Z tej też przyczyny nie wychodziłam z jaskini, chyba, że koniecznie musiałam zapolować. Wymykałam się wtedy o zmierzchu, szybkim truchtem przemykałam się przez kompleks różnych gaików i zalesień i wybierałam najlepsze miejsce do łowów na podstawie świeżych jeszcze śladów. Czasem wracałam rozgoryczona z pustym żołądkiem i wtedy od razu kładłam się spać, aby niepotrzebnie nie marnować energii. Jedynie Carmen wiedziała o tym co mi się przydarzyło. Tak przynajmniej sądziłam. Do czasu.
Jak zwykle przemierzałam Moczary i Dziki Las, kiedy na wydeptanej w pokrzywach ścieżce zobaczyłam świeży trop zająca. Byłam głodna - odczuwałam to w całej swej istocie. Wyprostowałam się i zaczęłam węszyć. Już niedługo poczułam subtelną woń młodego szaraka.
Pobiegłam w ślad tropu. Po chwili ujrzałam ofiarę. Zaczęłam się skradać na zgiętych łapach, a gdy byłam już bardzo blisko skoczyłam i zanurzyłam zęby w zającu. Poczułam smak ciepłej krwi w pysku i oddaliłam się od miejsca mordu, aby spokojnie skonsumować zdobycz. Kiedy pożywiłam się, postanowiłam udać się na przechadzkę. Niedługo stałam koło jaskini Carmen i Jaspera. Zawahałam się, ale po chwili jednak skryłam się w zaroślach. Nie wiem, czemu to zrobiłam, ale czułam, że moje miejsce jest tu – ja jestem widzem, który zaraz zobaczy przedstawienie. Nie myliłam się. Po kilkunastu minutach, zauważyłam idącą w kierunku jaskini alf Saj'Jo. Mimowolnie zjeżyłam się. Zobaczyłam, że wychodzi Carmen i rozmawia z waderą. Podkradłam się bliżej i usłyszałam strzępki rozmowy:
… na jakiej podstawie ją podejrzewasz? - spytała zaaferowana Carmen.
Powiedzmy, że ostatnio dziwnie się zachowywała – odrzekła Saj'Jo.
Masz... mi coś do powiedzenia?
Słowa Saj'Jo zagłuszył huk wiatru, więc zbliżyłam się jeszcze bardziej i teraz za boku jaskini obserwowałam dwie wadery.
… ale to chyba nic nie znaczy. Nie oskarżasz chyba Incantaso, o szpiegowanie dla Mrocznej Watahy?
Kiedy usłyszałam te słowa poczułam, że warczę ze złości. Skierowałam całą swoją wściekłość na głazie leżącym obok wilczyc, odwróciłam się i pobiegłam. Uciekając słyszałam jeszcze hałas, który wyrządził eksplodujący kamień.
Pędziłam szybko, oszalała ze złości i rozgoryczenia. Nie obchodziło mnie nic, biegłam długo, tak długo, że nie wiedziałam, która jest godzina po wschodzie słońca. Wkrótce stanęłam nad brzegiem Eskwilinu, który oddzielał terytorium naszej watahy, od terytorium Mrocznych. Nie znaczyło to dla mnie nic. Jakby nigdy nic przekroczyłam granicę. Pokonywałam kolejne kilometry, ale kiedy wreszcie ochłonęłam dostrzegłam całą głupotę mojego czynu. Wskoczyłam do jaskini lwa, wprost w ręce wrogów. Tylko tego by jeszcze brakowało. Zawróciłam i wtedy skoczył na mnie wielki basior, pokryty stalowoszarymi łuskami. Zbił mnie z nóg, ale byłam zwinniejsza i szybsza. Zadałam cios w gardziel i po chwili przeciwnik zwijał się w konwulsjach u moich stóp. Cios okazał się zabójczy. Nie czekałam, aż nadlecą kolejni Smoczy Wojownicy. Po prostu biegłam. Ale wciąż jednak byłam na terenie Mrocznej Watahy, bez problemu mogli mnie dopaść. Słyszałam, że wilki puściły się w pogoń. Nie miałam bladego pojęcia ile ich jest, ale szacowałam na około pięć – sześć.
Wkrótce wybiegłam na otwartą przestrzeń, rozłożyłam skrzydła i wzbiłam się do lotu. Niedługo potem byłam nad naszym terytorium. Jednak wojownicy nie zaprzestali pogoni. Zaklęłam pod nosem. Jeden z wilków zbliżył się do mnie, ale szybko wykonałam skręt w lewo, tak, że jego zęby kłapnęły w powietrzu. Choć były większe i silniejsze, w powietrzu to ja miałam przewagę, bo byłam bardziej zwrotna i nie tak ociężała. Jednak nie mogłam utrzymać się długo. „Może wyeliminuję jednego, może dwa wilki, ale na pewno nie zabiję ich wszystkich .”- myślałam. Po chwili byłam nad Przełęczą Tysiąca Wodospadów. W dole zobaczyłam Murdock'a z Birdy. Basior podniósł głowę i zawołał zdziwiony widokiem lecącej z oszałamiającą prędkością:
Incantaso, co ty wyprawiasz?
Zdenerwowana odkrzyknęłam:
Nic takiego, odprężam się! - w moim głosie słychać było ironię.
Po chwili widocznie Murdock zauważył, że gonią mnie Wojownicy, bo zawył:
Możesz wytłumaczyć co się dzieje?!
Nic takiego! - wrzasnęłam – lekkie problemy techniczne, kilka rozwścieczonych wilków. A co u Ciebie?
Szczerze mówiąc byłam zirytowana. Ugryzłam jednego z wilków w krtań i w ten sposób go unieszkodliwiłam. Innego drapnęłam w oko, ale wciąż pozostawały trzy wilki.
< Tymczasem na dole:>
Birdy i Murdock wpatrywali się w walczącą Incantaso. Pierwsza ocknęła się Birdy.
Murdock... - zaczęła – musimy zawołać Alfy. To, że Smoczy Wojownicy wkroczyli na nasze terytorium jest nie tylko obrazą, ale i zagrożeniem dla nas wszystkich. Ty pomóż Incantaso, a ja … ja pójdę po Carmen. Tylko... Murdock? Uważaj na siebie. - rzekła, pocałowała go przelotnie i pobiegła.
< Na górze>
Tymczasem, gdy oni sobie gruchali ja broniłam się. Mimo mych prób, wkrótce jeden z basiorów, wgryzł mi się w skrzydło. Zaczęłam opadać. Musiałam się czegoś złapać. Chwyciłam więc łapę basiora, który mnie ugryzł. Próbował mnie zrzucić wijąc się w powietrzu, ale uchwyt był mocny. Dopiero, gdy drugi wilk, ugryzł mnie tuż koło gardła zwolniłam uścisk. Słyszałam jak za mgłą głuchy rechot Smoczych Wojowników. Wszystkie kolory rozmazywały się w moich oczach i straciłam świadomość.
Murdock – byłoby romantycznie, gdybyś dokończył
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz