piątek, 14 czerwca 2013

od Caro - cd. Jaspera do Carmen/Kate Lilly

Wyprułem w powietrze z furią. Jak on śmiał tak mi rozkazywać?! Kazać mi uciekać!! Z moimi tarczami ten wybryk natury pewnie nawet by go nie drasnął, a tak walczył tam sam.
-Mam nadzieję, że nic mu nie jest- Mruknąłem. Heh teraz jeszcze się o niego martwiłem, pięknie!
Najważniejsze jednak było teraz znalezienie dziewczyn, znalezienie Carman i…. Saj’Jo. Myśl o niej sprawiła, że uśmiechnąłem się mimowolnie, ale zaraz posmutniałem. Biorąc pod uwagę to jak zwiała, łatwo można było wywnioskować, że nie miała ochoty ze mną rozmawiać. Może wcale nie będzie chciała mnie znać.
-Weź się w garść!- Warknąłem na siebie. Teraz najważniejsze to ją znaleźć wszystkim innym martwić się będę później.
Zmierzch zapadł już jakiś czas temu. Wyczułem zapach Carmen i Sary, ale zniknął gdy zbliżyłem się do terenów w głębi terytorium mrocznej watahy. Za bardzo śmierdziało tu obcymi, a ja nie byłem specem od tropienia. Zacząłem więc krążyć wokół w nadziei, że jakiś cud sprawi, że je zobaczę. Niestety to mnie dostrzeżono. Spory łuskowaty basior łudząco podobny do tego, który zaatakował Jaspera posłał w moją stronę kulę ognia. Nie musiałem się nawet uchylać, po prostu przyjąłem atak, a ogień odbił się ode mnie. Kula spadła jakieś trzy metry na lewo od tego draba, który mnie zaatakował.
-Trzeba popracować nad celnością.- Wyszczerzyłem kły, bo do Smoczego Wojownika dołączyły dodatkowo dwa kolejne wilki z mrocznej watahy. Wszystkie skrzydlate.
-No to się zabawimy!- Warknąłem i dałem nura w dół. Wtedy spostrzegłem Carmen i Sarę. Na skraju lasu tuż obok sporej ciemnej jaskini. Przywódczyni krzyknęła coś do strażników i pobiegła w las, a Sara wbiegła do groty. Zrobiłem zwrot o 180 stopni i wleciałem prosto w tych, którzy mnie gonili. Wilki zawyły i zawarczały kiedy impet uderzenia odbił się od mojej tarczy. Cokolwiek planowały dziewczyny nie mogłem spędzić im niechcianego towarzystwa.
Wyprułem w górę. Trzej mroczni posyłali w moją stronę różnorakie pociski. Oberwałem jeszcze trzema kulami ognia, jakimiś lodowymi igłami, które mogłyby mnie posiekać gdyby tylko dosięgły mojego ciała, a na koniec smagnął mnie wielki cień, który wybił mnie z rytmu i runąłem w dół. Tylko dzięki sporej dawce szczęścia złapałem równowagę i leciałem dalej.
Moje moce były ogromna, ale niestety nie nadawały się do ataku. Musiałem coś wymyślić. To, że ich ataki nie mogły mnie zranić nie znaczyło, że jeśli uda im się mnie strącić i spadnę na ziemię siła uderzenia nie złamie mi karku.
-Kombinuj chłopie! Kombinuj!- Nakazałem sobie. Nie ma to jak samego siebie zmotywować, nie wiem czy na innych to działa, na mnie działało. W tej samej chwili, w której dostrzegłem wulkan w mojej głowie zrodził się plan. Bardzo ryzykowny, ale jednak plan.
Podleciałem nad krater. Pode mną buchała gorąca wrząca lawa. Zatrzymałem się tam. Uff… ale było gorąco, a miała być gorzej.
-Dobra widzę, że bardzo chcecie mnie złapać- Krzyknąłem- Więc proszę bardzo! Spróbujcie!
-Brać go!- Warknął łuskowaty i całą trójką rzucili się na mnie. Chwyciłem ich w tarczę co uniemożliwiło im ucieczkę i złożyłem skrzydła. Wszyscy runęliśmy w dół.
90 % szans na to, że nic mi nie będzie, pomyślałem, tylko w tamtej chwili wydawało mi się, że 90 % to śmiesznie mało. Tak czy owak nie było już wyjścia. Został mniej niż metr od linii wrzącej kipieli. Zwolniłem tarcze wrzeszczących w niebogłosy wilków z mrocznej watahy, a swoją maksymalnie wzmocniłem. Cała nasza czwórka wpadła wprost w lawę. Dwójka zwykłych wilków skonała natychmiastowo. Jednak łuskowiec próbował się wydostać.
-A ty dokąd myślisz, że się wybierasz?- Warknąłem i własnym ciałem wepchnąłem go głębiej. Nawet on musiał w końcu ulec płomieniom. Ja natomiast byłem w poważnych tarapatach. Moje tarcze słabły czułem to. Ze wszystkich sił machałem skrzydłami żeby się wydostać. Udało się. W końcu.
Czym prędzej poleciałem do miejsca, w którym widziałem Carmen i Sarę. Nie było ich. Ruszyłem w stronę terytorium naszej watahy mając nadzieję, że cokolwiek robiły udało im się. Miałem racje. Kiedy dotarłem do terenów legowisk one już tam były. Całe i bezpieczne.
Wylądowałem tuż obok Carmen i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę jak słabo się czuję. Spojrzałem w dół, łapy miałem poparzone, futro potargana i osmalone lotki na skrzydłach.
-Na Bogów Caro! Co ci się stało?- Wrzasnęła zaniepokojona Carmen.
-Nic takiego Ślicznotko. Pływałem tylko w wulkanie z jakimiś wrednymi kundlami.- Próbowałem się uśmiechnąć, ale ziemia zaczęła dziwnie wirować i zanim się obejrzałem piaszczysty grunt zdzielił mnie w pysk. Straciłem przytomność.

Proszę kogoś o konsultację medyczną ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz