Obudziłem się i spostrzegłem stojące nade mną Carmen i Kate Lilly. Łeb mi pękał, a łapy piekły nieco, ale dało się wytrzymać. Wstałem chwiejnie.
- Idźcie już. Nie mam nastroju - powiedziała Kate Lilly.
-Dziękuję Ci bardzo – odpowiedziałem podchodząc bliżej, ona jednak odwróciła wzrok ode mnie i cofnęła się.
Nie wiedziałem co się stało. Uraziłem ją czymś? Postanowiłem jednak nie drążyć tematu. Wciąż podle się czułem.
-Chodź- powiedziała Carmen zwracając się do mnie. Poszedłem więc.
-Odprowadzę cię do twojej jaskini- powiedziała alfa. Kiedy doszliśmy już do mojej jamy Carmen powiedziała
-Połóż się i opowiedz mi co się tam stało. Wiesz jak nas wszystkich wystraszyłeś.
-To nie było nic takiego. Małe wsparcie dywersyjne dla Ciebie i Sary.- powiedziałem i uśmiechnąłem się szelmowsko.
-Jak to?- zapytała.
Opowiedziałem jej więc wszystko ze szczegółami. Kiedy doszedłem do miejsca z wulkanem otwarła szeroko oczy i wstrzymała oddech. Była naprawdę wściekła.
-Co ty sobie wyobrażałeś?! Mogłeś tam zginąć. Taki brak odpowiedzialności!- Warczała. Czułem się jakbym znowu dostawał ochrzan od matki.- Masz więcej szczęścia niż rozumu!
-Taa… Moja matka tez mi to mówiła.- Prychnąłem i uśmiechnąłem się krzywo.
Carmen spojrzała na mnie z czułością.
-Caro. Nie możesz tak się narażać. Wataha cię potrzebuje. Masz tu przyjaciół. Musisz dbać o siebie.
-Tak mamo. Obiecuję być grzeczny i ładnie bawić się z innymi, postaram się też trzymać z dala od ognia.- powiedziałem robiąc minkę bezbronnego szczeniaczka i kładąc uszy po sobie. Zamerdałem też ogonem dla lepszego efektu.
-Jesteś okropny!- Carmen uśmiechnęła się do mnie.
-No to skoro sprawy mojej kąpieli mamy już za sobą, powiedz mi proszę coś o Saj’Jo.
-A co chcesz wiedzieć?- zapytała przywódczyni.
-Wszystko!- szczeknąłem uradowany i nadstawiłem uszu.
Carmen opowiedziała mi o tym jak Jasper uratował Saj’Jo przed niedźwiedziem, później o tym jak uzyskała stanowisko mordercy, jak polowała i zabijała tych z mrocznej watahy. Mówiła też o tym co łączyło czarną wilczycę z Sarą, najpierw o podejrzeniach o zdradę i o tym, że Saj’Jo chciała zabić młodszą waderę. Później opowiedziała o wyprawi obu wilczyc do Mrocznego Lasu.
Słuchałem wszystkiego z uwagą.
-A teraz odpocznij- rozkazała wadera alfa i wstała.
-Tak to chyba dobry pomysł.
Kiedy Carmen wyszła, ja położyłem się wygodnie i zasnąłem. Śniły mi się łuskowate wilki, ogień i przerażona czarna wilczyca. Obudził mnie jakiś hałas. Wstałem, przeciągnąłem się i wyszedłem przed jaskinię. Stała tam Kate Lilly przebierała nerwowo łapami .
-Czy coś się stało? – zapytałem. Wadera podskoczyła na dźwięk mojego głosu.
-Nie, nic takiego! To znaczy… owszem, ale… - wilczyca była naprawdę bardzo zdenerwowana. Strzygła uszami i nerwowo lustrowała otoczenie. Unikała mojego wzroku.
-Powiedz mi proszę.- poszedłem do niej i zmusiłem do tego żeby na mnie spojrzała.
-Chodzi o Saj’Jo…. Ona zniknęła
-Co? Jak to zniknęła? Co się stało??- byłem przerażony.
-Została porwana przez mroczną watahę – wyjąkała wilczyca.
Zanim skończyła ja już zerwałem się do biegu.
-Dokąd biegniesz?- zapytała Kate Lilly podbiegając do mnie
-Muszę ją odnaleźć!
-Ale ty jesteś chory, oparzenia jeszcze się nie wygoiły.
-Nie obchodzi mnie to!- warknąłem i wyprułem w powietrze. Nie przypominam sobie, że kiedykolwiek leciałem z taką prędkością. Byłem przerażony i wściekły. Jak przez mgłę pamiętam całą drogę na terytorium mrocznej watahy.
Wylądowałem na niewielkiej półce skalnej tuż nad główną częścią leży mrocznej watahy. Miałem wiele szczęścia, że nikt mnie nie dostrzegł. Skupiłem się i zrobiłem to czego dawno nie robiłem. Zwolniłem całkowicie tarcze chroniące mój umysł.
Po ojcu odziedziczyłem niewielkie zdolności telepatyczne. Tarcza mentalna jednak skutecznie je tłumiła. Teraz były mi potrzebne. Skupiłem się jak mogłem najlepiej, szukałem jakiegokolwiek śladu Saj’Jo. Bezskutecznie.
Warknąłem wściekle. Załamany i bezsilny. Kiedy już chciałem się poddać usłyszałem coś.
„Pomocy, proszę niech mnie ktoś tu znajdzie!”- to była Saj’Jo. Jej otwarły umysł był tym razem błogosławieństwem.
Jak strzała pofrunąłem w stronę z której dobiegało wołanie o pomoc. Znalazłem kompleks jaskiń. Do każdej z pieczar prowadziło małe wejście. Była tam w jednaj z nich. Niestety był problem. Jaskiń strzegł ogromny, czarny basior.
-No to zatańczymy- warknąłem i rzuciłem się na strażnika. Ten warknął wściekle.
Walka była brutalna, w końcu jednak udało mi się zatopić kły w jego szyi. On jednak nie pozostał mi dłużny. Rozszarpał mi skrzydło.
Krwawiąc i klnąc wbiegłem do jaskini. Znalazłem ją wreszcie, leżała skulona w małej wilgotnej celi zamkniętej jakąś barierą.
-Księżniczko- szepnąłem obawiając się najgorszego. Ona jednak uniosła głowę i spojrzała na mnie. Wzrok miała mętny.
-C-Caro?- zapytała nieprzytomnie.
-Tak maleńka zabieram cię stąd- Skupiłem się na barierze przede mną. Była silna, ale jakoś udało mi się naruszyć jej strukturę.
-Wychodź, teraz- wydyszałem. Saj’Jo wstała ostrożnie, widać było, że ją bolało ,i powoli przeszła przez barierę.
Powoli wyszliśmy przed jaskinię.
-Możesz biec?- Zapytałem swoją towarzyszkę.
-Raczej muszę- wyszeptała spoglądając w stronę lasu. Najwidoczniej ktoś znalazł strażnika bo zbliżało się do nas stado wilków.
-W nogi!- warknąłem i puściliśmy się biegiem.
Starałem się jak mogłem trzymać tarcze, niestety byłem coraz słabszy. Wiedziałem, że długo nie wytrzymam. Jakimś cudem udało nam się dobiec do wielkiej rzeki, która płynęła przez terytorium mrocznej watahy niedaleko granicy z naszym terytorium.
Saj’Jo stanęła przed wzburzoną wodą jak wryta.
-No dalej księżniczko musimy przepłynąć powiedziałem.
-Ale ja nie mogę, nie umiem.- powiedziała spanikowana. Nie wiedziałam czego bardziej się boi, stada wściekłych wilków za nami czy rwącej rzeki przed nami.
-Spokojnie. Damy sobie radę. Ja ci pomogę- zapewniałem i spojrzałem jej w oczy. Obce wilki były już niemal tuż obok nas. Moje tarcze zachwiały się kiedy dostałem kolejną kulą ognia.
-Dobrze- wyszeptałam Saj’Jo.
Oboje wskoczyliśmy do wody. Walko z nurtem okazała się niezwykle trudna. Jakoś się jednak udało. Wypłynęliśmy na drugi brzeg. Wilczyca była nieprzytomna, ja też nie miałem siły żeby się ruszyć.
Zginiemy- pomyślałem. I wtedy z lasu wyszedł Jasper. Podbiegł do nas. Tuz za nim była Carmen i reszta stada.
-Nie sądziłem, że kiedyś tak się uciesz na twój widok- wysapałem do basiora alfa.
No to kto kontynuuje?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz