piątek, 28 lutego 2014

Od Destiny

- Wiesz co... - westchnęłam. - Chyba będę iść dalej.
Wilczyca milczała, a na jej pysku malowało się rozczarowanie.
- Już? - spytała.
- Tak - odparłam. - Ale może jak będę wracać to was odwiedzę.
- Ok - spróbowała się uśmiechnąć, co nie za bardzo jej wyszło, po czym dodała. - Odprowadzę cię do granic naszej watahy.
Po chwili już wkraczałam na niezamieszkane tereny.
- Pa! - zawołałam odwracając się i patrząc na Kathie.
- Cześć! - odkrzyknęła już wesołym głosem. - Będę na ciebie czekać.
Odwróciłam się w stronę Mglistych Gór po czym truchtem zaczęłam zmierzać ku nim. Szłam tak parę godzin co jakiś czas biegnąc lub zatrzymując się dla odpoczynku. Gdy słońce zaczęło powoli zachodzić wspinałam się już na pierwsze skały gór. Szybko znalazłam schronienie i tam też przespałam noc. Ze śniadaniem było trudno, bo w górach nie było wcale zwierzyny.
- To przez kilka dni nie będę miała co jeść - burknęłam ruszając dalej. Wszędzie dookoła widać było gołe skały gdzieniegdzie tylko porośnięte trawą lub mchem. Taki krajobraz towarzyszył mi, aż do późnego popołudnia, bo wtedy przed oczami zobaczyłam wąwóz. Strome, prawie pionowe skały opadały ku rwącej rzece po czym zaraz wspinały się do góry. Za przepaścią, choć nie wyraźnie widziałam już wysokie szczyty na których mógł być ukryty kamień. Zaczęłam ostrożnie schodzić w dół sprawdzając stabilność każdego kamyka. W pewnym momencie kamień na którym postawiłam łapę runął ku rzece, a ja pozbawiona oparcia i zupełnie zaskoczona tym co się stało poleciałam za nim. Wpadłam do wody raniąc się o ostre skały na dnie rzeki po czym nurt porwał mnie ze sobą. Więcej nie pamiętam, bo zemdlałam...
Obudziło mnie szumienie wodospadu, głośne i monotonne. Błyskawicznie otworzyłam oczy i z przerażeniem stwierdziłam, że kilka metrów przede mną spieniona woda z hukiem spada w dół. Zaczęłam rozpaczliwie machać łapami by dopłynąć do brzegu stanowiącego kupkę kamieni i głazów pod pionową ścianą skalną. Mięśnie bolały, a rany niemiłosiernie piekły jednak nie zważając na to nadal przebierałam łapami wkładając w tą czynność całą resztkę energii. Nic to jednak nie dawało i silny prąd rzeki znosił mnie coraz bliżej wodospadu. W końcu nie miałam już sił i przestając walczyć z silniejszym ode mnie żywiołem pogodziłam się ze śmiercią. Gdy jednak podpłynęłam już na sam początek pionowej fali tak, że widziałam ile będę lecieć zanim zginę na dnie wody, wpadłam na pewien plan. Spadając ustawiłam się tak by pyskiem chwycić wystającą z wody skałę, a kiedy znalazłam się na jej wysokości złapałam  w zęby kamień i robiąc obrót wyleciałam jak z procy w górę lądując na ziemi przed wąwozem. Bardziej niż tym, że mój plan wypalił i że żyję byłam zaskoczona tym, że kamień który został w moim pysku jest gładki i złoty.
- O kurcze! - krzyknęłam wiedząc, że osiągnęłam swój cel. Nie miałam jednak siły celebrować dalej więc położyłam się tam gdzie stałam i zasnęłam.
Ocknęłam się po wielu godzinach snu bo chodź niebo było jeszcze dość ciemne poznałam, że zaraz będzie świtać. Strasznie byłam głodna, poza tym wszystko mnie bolało, a z otwartych ran sączyła się trochę krew. Mimo to postanowiłam jednak ruszyć w dalszą drogę by jak najszybciej opuścić te przeklęte góry. Poruszałam się dość wolno, ale w końcu znalazłam się na otwartej, trawiastej przestrzeni. Nie wiedzieć czemu, ale zaczęło mi się nagle bardzo spieszyć. Wpadłam tylko powiedzieć Kathie, że żyję i mam się w miarę dobrze i że odwiedzę ją niebawem po czym ruszyłam dalej. W Watasze Ziemi upolowałam sobie sarnę więc moje tempo było nieco żwawsze. Nie minęło dużo czasu jak minęłam pozostałości po wypalonym ognisku. Przypomniało mi się spotkanie z końmi wydające się teraz tak odległe... Przypomniałam sobie też, że niedaleko jest Wataha Z Mglistej Doliny wraz z tym du*kiem Jamesem. Mimo to postanowiłam jednak zatrzymać się tam na noc gdyż było już ciemno. Podbiegłam kawałek i już byłam na terenach watahy James'a. Chwilę później zobaczyłam ognisko i trzy wilki siedzące dookoła. W dwóch rozpoznałam Ashley i Jamesa, ale kim była trzecia osoba? Podeszłam bliżej i stwierdziłam, że jest to wilczyca.
- Cześć - odezwałam się wchodząc w krąg światła.
- Eee... Destiny? - spytała oszołomiona Ashley. - Co tu robisz? I co ci się stało?! Jesteś cała we krwi!
- Tak wiem - odparłam lekceważąco. - Miałam mały wypadek. Wracam z mojej wyprawy i chciałam tu przenocować. Mogę ?
- Pewnie - uśmiechnął się promiennie James podchodząc do mnie. - Jesteś tu mile widziana.
- Tiaaa - odparłam nie zwracając na niego uwagi - Jak masz na imię ?
To pytanie skierowałam do obcej wilczycy której lśniąco białe futro odbijało blask ogniska.
- Lily - przedstawiła się, - Jestem dziewczyną Jamesa.
- Mogę cię prosić na słówko? - spytałam uśmiechając się przepraszająco do Jamesa i Ashley.
- Dobra - zgodziła się dość niepewnym głosem i ruszyła za mną.
- Słuchaj - odezwałam się gdy byłyśmy już poza zasięgiem słuchu tamtych - Radzę ci nie ufaj Jamesowi. Spotka wilczycę ładniejszą od ciebie i zakocha się w niej.
- Skąd wiesz? - spytała zaskoczona i dotknięta moją sugestią.
- James, jak tu przyszłam kilka dni temu był mną zainteresowany, a teraz ty jesteś jego dziewczyną. Czy to nie jest dziwne? - spytałam.
- Możliwe - westchnęła. - Zastanowię się nad tym.
Wróciłyśmy z powrotem do ogniska sprawiając wrażenie jakby nic się nie stało. Reszta najpewniej jeszcze długo siedziała przy ognisku, ja jednak szybko poszłam spać gdyż jutro z znów miałam trochę drogi przed sobą.
Obudziłam się wcześnie po czym nie budząc nikogo wymknęłam się z watahy. Kawałek biegłam, a gdy przyszła pora na śniadanie upolowałam sobie zająca. Mniej więcej w południe zobaczyłam Watahę Zaklętego Źródła. Puściłam się pędem póki nie znalazłam się przy mojej grocie. Tam ułożyłam złoty kamień w mało widocznym miejscu po czym udałam się do Merwana i przywitać się z Jankesem. Ten dzień spędziłam bardzo fajnie lecz gdy wieczorem wróciłam do groty mój humor nieco zrzedł. Nie było złotego kamienia! Na jego miejscu widniała jednak kartka z narysowaną błyszczącą błyskawicą i małym wisiorkiem ze złota. Tym sposobem domyśliłam się, że Władca Burzy dostał to czego chciał.

THE END

czwartek, 27 lutego 2014

od Virii - cd. Lili; do Lili

Spojrzałam na przyjaciółkę.
- Nie musimy uciekać - spróbowałam wyjaśnić, po czym dodałam figlarnie. - Może przy okazji uda nam się coś upolować?
Lili odpowiedziała uśmiechem.
- Wiesz, ja wolę nie narażać się na kłopoty. Pójdźmy gdzie indziej, dobrze?
- No dobrze - potaknęłam. - Może Dolina Skarbów?
- A co tam jest o tej porze roku?
Znów uśmiechnęłam się figlarnie.
- Zobaczysz.

Lili? Ja także cierpię na brak weny...

Od Lili - cd. Virii - do Virii

Spojrzałam na przyjaciółkę. Była wyraźnie zaniepokojona. Wiedziałam, że w tym okresie samce jeleni są wyjątkowo groźne. Usłyszałyśmy stukot kopyt. Nikt nie musiał nam nic mówić. Zaczęłam uciekać. Nagle usłyszałam za sobą krzyk przyjaciółki.
- Dlaczego uciekasz? Są jeszcze daleko!
- Bo nie chce znów mieć kłopotów!! - odpowiedziałam z westchnięciem.
- No chodź tu! Jak będą się zbliżać to uciekniemy... - zawołała.
- No...
- Chodź, chodź.
- ...dobra - uśmiechnęłam się niepewnie i podeszłam do wadery.

Viria?? <Przepraszam, brak weny…>

piątek, 21 lutego 2014

Nowa wilczyca!

Wygląd wilka: 
 

Imię: Raian
Płeć: Wadera
Wiek: 3 lata 8 miesięcy
Cechy: Przebiegła, szybka, zwinna, niebezpieczna, sprytna, wojownicza, urocza, niezależna, nieprzewidywalna, skryta.
Stanowisko: Wojownik.
Żywioł: Woda, lód.
Moce: Czytanie w myślach, telepatia, związane z żywiołami, niekontrolowana furia, niewidzialność, zamrażanie.
Patron: Barafu.
Partner: Zakochana w Nuce.
Rodzina: Nie żyje.
Historia: Gdy była mała jej rodzina została zabita przez wrogą watahę. Ocaleli tylko ona i jej brat, którego nie pamięta. Błąkała się po świecie. W końcu trafiła do Watahy Zaklętego Źródła.
Towarzysz: Xevertis
Właściciel: Alex R
 

od Dixita - cd. Aishy; do Aishy

Na długi czas cały mój świat skurczył się jedynie do palącego bólu w boku. Każdy oddech niósł ze sobą falę cierpienia. Straciłem poczucie czasu, nie wiedziałem, czy minął tydzień, czy zaledwie kilka minut. Powoli wracała mi świadomość, otworzyłem oczy i zerknąłem ostrożnie na słońce zawieszone wysoko nad ziemią.
Próbowałem wstać, ale od razu powstrzymał mnie ból. Opadłem znów na miękką trawę, pokrytą świeżą rosą. Leżałem, obezwładniony poczuciem kompletnej bezradności. Uniosłem delikatnie głowę w kierunku nieba i zacząłem się modlić do swego patrona.
- Fire... - szepnąłem. - Pomóż... magia... proszę...
Odpowiadała mi jedynie głucha, pozbawiona emocji, cisza.
Poddałem się. Nigdy nie modliłem się do boga płomieni, który był moim patronem, dlaczego miałby mi teraz pomóc? Nie obchodziłem go, nie zależało mu na mnie.
Wtedy wokół mnie rozpaliły się, wysokie na dziesięć metrów, płomienie. Odruchowo krzyknąłem, zaskoczony, ale po chwili uspokoiłem się. Zerknąłem z wdzięcznością na ogień.
To znak od boga.
Magiczne płomienie tańczyły wokół mnie, uderzając falami gorąca. Po chwili zaczęły się do mnie przybliżać, by w końcu zalać mnie ciepłem. Moje futro płonęło, podobnie jak trawa, na której leżałem. Ogień nie parzył mnie, ani nie palił mojej sierści. Kilka minut płomiennej kąpieli wpłynęło na mnie odżywczo.
Nie czułem się już zmęczony ani obolały. Bez problemu wstanąłem i zerknąłem na bok. Po ranie ani śladu. Wtedy do mojego umysłu wdarła się jakaś nieopisywalna i ogromna świadomość.
Dixicie - usłyszałem potężny głos. Był to niewątpliwie głos boga płomieni. - Podziękuj. Uleczyłem twe żebra i sprawiłem, że twa rana się zagoiła. Jednak nie naprawiłem innych obrażeń wewnętrznych. To jest twój frasunek.
Świadomość bóstwa wycofała się, zostawiając pustkę w moim umyśle.
- Dziękuję - szepnąłem.

Aisha?

Nowa wilczyca!

Wygląd wilka:
ZŁY LINK. PROSIMY O PODESŁANIE DOBREGO.
Imię: Woolf Bloot
Płeć: Wadera
Wiek: 3 lata
Cechy: Łagodna, ale stanowcza.
Stanowisko: Łucznik.
Żywioł: Woda.
Moce: Może być niewidzialna.
Patron: Bóg wody Water.
Partner: Szuka.
Rodzina: Odrzucona.
Historia: Włóczyłam się samotnie wśród lasów i chaszczy. Pewnego razu zobaczyłam samicę wilka (Carmen), która zaprowadziła mnie do watahy. Spodobało mi się więc zostałam.
Towarzysz: Nie mam.
Właściciel: Łatka4 

niedziela, 16 lutego 2014

Od Virii - cd. Lili; do Lili

- Lili, tak mi przykro - wybuchnęłam płaczem i wtuliłam się w ramiona mojej przyjaciółki.
- Przepraszam - mówiłam, a moje słowa przerywał mój szloch. - Wybacz...
Lili spojrzała na mnie z troską.
- Oczywiście, że ci wybaczę, ale co?
- Przeze mnie - szepnęłam.
- Nie obwiniaj siebie - odparła Lili. - No, przestań płakać. Żyjemy, a to jest najważniejsze.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
- Masz rację - przyznałam.
Lili wstała.
- Jesteś głodna?
Uśmiechnęłam się szerzej.
- Zawsze i wszędzie.

Wyruszyłyśmy od razu. Lili powiedziała, żebym poszła przodem, bo jestem bardziej uzdolniona, jeśli chodzi o tropienie.
Po chwili stanęłam.
- Jelenie - wskazałam ślady. - Całe stado. Migrują na północ. Bardzo dużo. Jakieś sto pięćdziesiąt osobników.
Lili wytrzeszczyła oczy.
- Skąd wiesz, że aż tyle?
Nadąsałam się.
- Stara łowiecka sztuczka - powiedziałam zgryźliwie - wystarczy policzyć ślady kopyt i podzielić przez cztery.
Moja przyjaciółka poczuła się urażona.
- Przepraszam.
Dalej szłyśmy w milczeniu. Po chwili znów stanęłam.
- Coś się stało? - szepnęła Lili.
- Jelenie. Rykowisko. Samce. - rzuciłam hasła, a moja przyjaciółka w mig zrozumiała.

Lili???

czwartek, 13 lutego 2014

Od Destiny

Gdy tak biegłam w ciemnościach w pewnym momencie zobaczyłam światło. Jakieś 30 metrów ode mnie paliło się ognisko.
- Może tam są jakieś wilki - szepnęłam i zwalniając nieco ruszyłam w stronę ognia. Jednak już kilka kroków dalej zorientowałam się, że to nie wilki lecz ludzie. Łowcy ze strzelbami, piekący na ogniu sarnę.
"Co tu robią ludzie?" pomyślałam skradając się jeszcze bliżej. Trzej mężczyźni rozmawiali wesoło o polowaniu i o swoich koniach które tak dzielnie goniły zwierzynę. Rozglądnęłam się w poszukiwaniu zwierząt o których mówili. Rzeczywiście poza świetlistym obszarem przy drzewach uwiązane stały konie. Postanowiłam spytać się ich co tu robią ludzie. Na szczęście jedną z moich bardzo przydatnych mocy było rozmawianie ze zwierzętami innego gatunku niż wilki. Cicho zakradłam się do koni. Te także rozmawiały lecz o tym, że są głodne i po tak wyczerpującej gonitwie oczekują nieco więcej owsa niż mała garść.
- Hej - odezwałam się podchodząc bliżej.
- O boże! - zarżał najbliżej stojący koń. - Wilk! Ratunku!
- Ej! - syknęłam. - Nic wam nie zrobię tylko siedźcie cicho.
- Każdy drapieżnik tak mówi... Eee... Czekaj a propos mówienia... Skąd znasz nasz język? - zainteresował się.
- Mam taką moc - wyjaśniłam siadając gdyż łapy mnie bolały od biegu.
- Moc? - powtórzył dość tępo drugi z koni. - Jaką moc ?
- No niektóre wilki są magiczne. Znaczy się większość z nich - wyjaśniłam - Może u koni też tak jest ? Nie wiem... W każdym razie mieszkam w watasze wilków magicznych i są w śród nich wilki które latają, wkradają się do czyichś myśli i jeszcze wiele wspaniałych rzeczy.
- Aha - odparł drugi koń - A jak masz na imię ?
- Destiny, a wy ?
- Ja jestem Łobuz - przedstawił się - A to są Popis i Perkun.
- Miło mi was poznać - uśmiechnęłam się - A co wy tu robicie ? I czego tu szukają wasi właściciele ?
- My tu ciężko harujemy - westchnął Perkun - A oni (nasi właściciele) są na polowaniu i doskonale się bawią.
- A gdzie mieszkacie ? - dopytywałam się - To dla mnie istotne bo moja wataha jest stosunkowo nie tak daleko stąd i nie chcę by ludzie na nią natrafili.
- Niech cię o to głowa nie boli - zaśmiał się Łobuz - Zanim nasi właściciele się tu znaleźli przeszliśmy z nimi na grzbiecie niemal przez całe pasmo górskie na północy stąd.
- Czy to były Mgliste Góry ? - zainteresowałam się.
- Nie wiem jak wy je nazywacie ale ludzie właśnie tak na nie mówią - wyjaśnił.
- To ja będę lecieć - powiedziałam - Nie chcę żeby ludzie mnie nakryli. A w dowód wdzięczności mogę was uwolnić.
- Nie - pokręcił łbem Popis.
- A czemu ? - zdziwiłam się - Czy nie jesteście głodni ?
- Trochę tak - przyznał Łobuz - Ale to nasi właściciele i my ich kochamy oraz oni kochają nas mimo, że czasem nie są sprawiedliwi.
- Jak chcecie - mruknęłam - To przynajmniej dam wam trochę owsa.
Podeszłam do worka z owsem i przysunęłam go tak by konie mogły z niego jeść.
- Żegnajcie - uśmiechnęłam się i nie czekając na odpowiedź pognałam w stronę gór. Już je prawie było widać w bladym świetle księżyca.
- Już prawie jestem na miejscu - uśmiechnęłam się sama do siebie. Szłam jeszcze kawałek, aż natrafiłam na norę w ziemi w którą akurat się mieściłam. Wlazłam tam więc i zasnęłam zmęczona nocnym podróżowaniem. Po kilku godzinach kamiennego snu zerwałam się na nogi i wyskoczyłam z nory. Słońce dopiero wstawało, a ja mimo iż spałam pewnie dwie godziny byłam wyspana. Ruszyłam dziarsko w stronę Mglistych Gór które majestatycznie wznosiły się na horyzoncie. Idąc tak zastanawiałam się czy Wataha Ziemi będzie na mojej drodze czy nie i jakby na zawołanie wychodząc zza pagórka zobaczyłam wilki biegnące za jeleniem, a dalej groty i inne wilki. Postanowiłam podejść bliżej i zanim zacznę wspinaczkę po Mglistych Górach odpocząć tu trochę.
- Jesteś nowa ? - spytał podejrzliwie jakiś wilk widząc mnie.
- Nie i nie mam zamiaru dołączać do tej watahy - odparłam szorstko - Chcę tylko zatrzymać się tu na jakiś czas i odpocząć zanim ruszę w góry.
- Co tu się dzieje ? - spytała jakaś róda wilczyca podchodząc do nas.
- Nic Kathie - warknął - Tylko ta przybłęda uważa, że nasza wataha to ośrodek wypoczynkowy.
- Tego nie powiedziałam - syknęłam - Ale skoro ci nie pasuje to już mnie nie ma.
Miałam zamiar rzeczywiście sobie pójść ale zatrzymała mnie Kathie.
- O co chodzi ? - spytała.
- Chciałam odpocząć zanim wyruszę w góry bo tam się wybierałam ale skoro twojemu koledze nie odpowiada moja obecność to sobie pójdę - wyjaśniłam.
- Po pierwsze to nie do końca mój kolega. Niezbyt go lubię, a po drugie to nie on jest Alfą tej watahy. Chodź zaprowadzę cię do Zuco. To ona zdecyduje czy możesz zostać na jakiś czas - uśmiechnęła się Kathie.
- To będzie tylko parę godzin - powiedziałam po czym ruszyłam za wilczycą. Szłyśmy kilka minut po czym stanęłyśmy przed wielką grotą w której siedziała czarno-srebrna wilczyca bawiąca się ze swoim szczeniakiem.
- Kim jesteś i czego tu szukasz ? - Zuco popatrzyła na mnie przyjaźnie chodź w jej spojrzeniu było coś co budziło respekt.
- Chciała bym zatrzymać się u was na trochę - wyjaśniłam - Ale najpewniej opuszczę was jeszcze przed zachodem słońca.
- Dobrze - uśmiechnęła się Alfa - Zostań zatem ile ci się podoba. Mimo iż nie zostajesz tu na długo to może Kathie mogła by cię oprowadzić po naszej watasze i poznać z wilkami.
- Ok - zaśmiała się ruda - To chodź.
Pobiegłam razem z nią najpierw nad rzekę, a potem na wielką łąkę gdzie pasł się stary łoś.
- Konam z głodu bo nie jadłam śniadania - przyznałam - Możemy na niego zapolować.
- Pewnie - uśmiechnęła się Kathie. W wysokiej trawie jaka rosła na łące zdobycz to była bułka z masłem lecz gdy już upolowałyśmy łosia i zjadłyśmy go kłopot był  z wyjściem.
- I co teraz ? - spytałam kiedy już prawie pogubiłyśmy się nawzajem szukając wyjścia.
- Mogę spróbować skoczyć i może zobaczę gdzie kończy się łąka - zaproponowała Kathie jednocześnie gotując się do skoku. Gdy po dość wysokim skoku wilczyca znalazła się z powrotem na ziemi spytałam.
- Gdzie jest wyjście ?
- Raczej w tamtą stronę - powiedziała robiąc krok we wyznaczonym kierunku.
- Chyba czy na pewno ? - przyciskałam - Nie chcę tu zostać na zawsze...
- Na pewno - poprawiła się, a wtedy ruszyłyśmy razem przez gąszcz traw. I rzeczywiście. Po jakimś czasie znalazłyśmy się znów na skarpie z której zbiegłyśmy.
- Uff - westchnęła Kethie - Już nigdy nie chcę tu polować.
- No - przytaknęłam.
- To co robimy ? - spytała.


CDN

wtorek, 11 lutego 2014

Od Destiny

Kiedy już moje futro było suche, a łoś zjedzony postanowiłam przygotować się do drogi. Naostrzyłam sobie pazury na wypadek jakichś wrogo nastawionych wilków, wzięłam ze sobą pas z pochwą na nóż i z kieszonką na zioła lecznicze, które też zaraz wpakowałam do środka. Nie jestem zielarką to fakt lecz na takie wyprawy przydają się różne ziółka.
 - A wiesz - zwróciłam się do Jankesa który miał mnie odprowadzić na krańce watahy, bo nie chciałam narażać jego życia w tej dość niebezpiecznej wyprawie - że moja praprababcia umarłaby ze śmiechu na jednej wyprawie gdyby nie zioła które wzięła ze sobą? Mam po niej charakter. I trochę też po niej znam się na zielarstwie ale nie kręci mnie ono tak jak ją. 
Jankes popatrzył na mnie swoimi mądrymi oczami i tylko pogrzebał kopytem w ziemi jak zwykle przypominając mi o pośpiechu.
- Tak, tak, masz rację - przyznałam. - Ale muszę się pożądanie przygotować na taki wypad. 
Jeszcze z pół godziny krzątałam się po grocie zastanawiając się czy czegoś jeszcze nie potrzebuje, ale w końcu wyruszyłam z tym co miałam na początku. Gdy już wreszcie byłam gotowa wskoczyłam na grzbiet Jankesa, a ten pognał przez las, aż do granic watahy.
- Wrócę za parę dni - uśmiechnęłam się zsiadłszy z Jankesa po czym ostentacyjnie wkroczyłam na obcą ziemię. Oglądnęłam się za siebie odprowadzając wzrokiem galopującego konia po czym sama pobiegłam przed siebie kierując się w na północ w stronę Mglistych Gór i Watahy Ziemi. Biegłam tak i biegłam czasami truchtem, czasami na złamanie karku aż poczułam zapach obcych wilków.
 - Czyżby to już była Wataha Ziemi? - zdziwiłam się. - Nie... Musiałabym już teraz widzieć góry. Nie wiedziałam czy to już czy też może to inna wataha gdyż widok przesłaniała mi gęsta jak mleko mgła. Gdzieś z prawej usłyszałam (o zgrozo) kilka metrów ode mnie przeciągłe wycie.
- Kim jesteś? - spytałam dość głośno by wilk mnie usłyszał.
- Cicho siedź Ashley! Bo wszystko popsujesz! - warknął wilk którego sylwetkę widziałam już w w miarę wyraźnie.
- Nie jestem Ashley - powiedziałam. - Chodź muszę przyznać, że to ładne imię.
- Co? - basior zawarczał i wyłonił się z mgły. Wbrew jego szorstkich wypowiedzi wyglądał miło i porządnie. - To w takim razie gdzie jest Ashley i kim ty jesteś? - spytał patrząc na mnie z zainteresowaniem.
- Gdzie jest Ashley tego nie wiem - odparłam - Nawet nie wiem kto to i nie wiem też kim jesteś ty. A zauważ, że ja pierwsza zadałam pytanie kim jesteś więc odpowiedz.
- James - uśmiechnął się lekko - Jestem alfą nowo założonej Watahy Z Mglistej Doliny. Ashley to moja siostra i póki co jesteśmy jedyni w watasze. Może chciała byś dołączyć yyy... ?
- Destiny - przedstawiłam się - I mam już watahę lecz wyruszyłam w podróż i mogę się zatrzymać u was na noc.
- Fajnie - mruknął mierząc mnie wzrokiem - Ashley się znajdzie. Byliśmy na polowaniu ale teraz przez naszą rozmowę zwierzyna już pewnie zwiała. Chodź pokażę ci tereny mojej watahy. Ruszyłam za Jamesem próbując wypatrzeć cokolwiek we mgle. Wkrótce jednak mgła znikła prawie zupełnie i znaleźliśmy się na polanie z niskimi skałkami i kilkoma grotami, rzeczką oraz malowniczym brzozowym gajem.
- Wow - westchnęłam. - Ładnie tu...
- Dlatego właśnie wybrałem to miejsce - wyjaśni.ł - Czy naprawdę nie mogła byś zostać dłużej niż tylko tą noc?
- Eee... - zawahałam się przez chwilę - Może nie wyruszę skoro świt ale dłużej niż do południa nie zostanę.
- Dobra - zgodził się - Ale na tę jedną noc przydało by się wygospodarować ci jakąś grotę.
- Mogę spać na zewnątrz - uśmiechnęłam się - Nie przeszkadza mi to.
- No co ty! - żachnął się. - Muszę ci znaleźć fajną grotę. Zresztą tutaj to nie trudne. Mam dużo grot.
- No dobra - zaśmiałam się - Skoro musisz...
- To chodź - powiedział James i ruszyliśmy w stronę jaskiń. Chwilę szliśmy w milczeniu lecz w końcu basior idący obok mnie odezwał się:
- Mam takie pytanie - powiedział powoli - Czy masz już partnera?
- Mam - odparłam nieco zaskoczona takim pytaniem.
- A gdzie on jest? - dopytywał się co zaczęło mi się zupełnie nie podobać.
- W mojej watasze - powiedziałam dość szorstko.
 - Czyli daleko stąd? - uporczywie drążył temat.
- Tak, daleko - warknęłam. - Możemy z tym skończyć?
- Jasne - uśmiechnął się - Przepraszam. Pokiwałam głową i zaczęłam aż za nadto uważnie podziwiać mijane miejsca. W pewnym momencie moje oczy zatrzymały się na małej lecz przytulnej grocie.
- Może ta? - spytałam wskazując na jaskinię.
 - Co? Aaa... Tak pewnie - bąknął zdezorientowany James pewnie błądząc jeszcze myślami wokół naszej wcześniejszej rozmowy.
- Fajnie - skwitowałam. - To ja może coś przekąszę.
- Ok - odparł. - Jakby co to jestem w pobliżu, a Ashley powinna się niedługo zjawić. James odwrócił się i odszedł. "O co mu chodziło ?" zastanawiałam się "Może się zakochał  Nie to raczej mało prawdopodobne... Raczej". Szybko upolowałam sobie królika lecz nie dane mi było zjedzenie go w spokoju gdyż podeszła do mnie jakaś wilczyca.
- Kim jesteś i co tu robisz? - spytała dość ostro.
 - Destiny - uśmiechnęłam się - Jestem w podróży i twój brat nalegał żebym została na noc w waszej watasze.
- Aha - odparła już łagodniej. - Ja jestem Ashley.
- Masz ładne imię - przyznałam. - Już to powiedziałam twojemu bratu.
- Dzięki - uśmiechnęła się. - Ale jest dość popularne. Natomiast takiego imienia jak Destiny jeszcze nie słyszałam.
- Moja matka je wymyśliła - wyjaśniłam.
- Robi się już ciemno - Ashley zmieniła temat - Może rozpalimy ognisko i zjemy coś ?
- Ok - zgodziłam się. Po chwili w trójkę siedzieliśmy przy ognisku zajadając po zającu. Było miło, Ashley opowiadała jakąś historię lecz w połowie delektując się ciepłem i pełnym brzuchem zaczęłam przysypiać. Gdy wilczyca skończyła opowieść z trudem powstrzymywałam się by nie położyć się na trawie i zwyczajnie nie zasnąć.
- To ja już chyba pójdę spać - oznajmiłam ziewając.
- Odprowadzę cię do twojej groty - zaproponował James.
- Nie, nie trzeba - powiedziałam.
- Żaden problem - uśmiechnął się i razem ruszyliśmy w stronę mojej groty. - Wiesz Des... - zaczął.
- Ktoś pozwolił ci się tak do mnie zwracać? - warknęłam oburzona.
- Eee... Przepraszam - jęknął. - W każdym razie chciałem ci powiedzieć, że cię kocham.
- Już mówiłam, że mam partnera! - syknęłam czując się nieco zagrożona - I nie ma znaczenia czy jest tutaj czy daleko stąd!
- Owszem ma - szepnął przybliżając się tak, że czułam jego oddech na swoim nosie - Co mi zrobi jeśli teraz z tobą trochę poflirtuję?
- Jesteś dziwny - warknęłam odpychając go od siebie. Chciałam stąd uciec lecz nogi jakby wrosły mi w ziemię.
- Och doprawdy? - spytał sarkastycznie, uśmiechając się uwodzicielsko.
- Zostaw mnie łaskawie! - warknęłam nie nażarty przerażona.
- Niby czemu? - zaśmiał się znów do mnie podchodząc i tym razem posuwając się dalej i przytulając do mnie. Już nie wytrzymałam.
- ZBOCZEŃCZE! - ryknęłam wyskakując z jego ramion jak torpeda i pędząc przed siebie na oślep byle dalej od tego d*pka i jego watahy. - Współczuję Ashley - mruknęłam przyśpieszając i cicho, bezszelestnie pędząc przez las i zostawiając to przeklęte miejsce daleko za sobą. To nie miał być jednak koniec moich nocnych przygód...

CDN

poniedziałek, 10 lutego 2014

Od Destiny

Był piękny słoneczny poranek więc postanowiłam wybrać się na polowanie. Biegłam przez las wypatrując zwierzyny. Nie minęło dużo czasu jak zobaczyłam wielkiego łosia. Choć (zważywszy na to iż byłam sama) było to dość ryzykowne postanowiłam zaatakować zwierzę. Rzuciłam się na ofiarę i zatopiłam kły w masywnym karku zwierzęcia. Łoś przewrócił się przygniatając mnie do ziemi. Poczułam straszny ból w żebrach i zemdlałam.
 Obudziło mnie walenie piorunów i deszcz z gradem. Potrzebowałam chwili by przypomnieć sobie co robiłam zanim znalazłam się w tym opłakanym położeniu. Mimo bólu w żebrach (najpewniej wywołanym przez ciężar upadającego łosia który mimo ran zwiał mi) podniosłam się i zaczęłam iść w kierunku który, jak mi się wydawało, prowadził do mojej groty. Szłam tak i szłam lecz nic znajomego nie widziałam wśród zacinającego deszczu. Nagle gdzieś za sobą dostrzegłam blask który nie mógł być wywołany błyskawicą. Zawróciłam i jak najszybciej mogłam pobiegłam w stronę światła. Gdy dotarłam tam skąd dochodziło owe światło zobaczyłam wielkiego, złotawego wilka przez którego futro do czasu do czasu przechodziły błyski elektryczności.
 - Kim jesteś  - spytał grzmiącym głosem.
 - Chciałam ci zadać to samo pytanie - zaśmiałam się mimo zdenerwowania i lekkiej rozpaczy. - Jestem Destiny, wadera z Watahy Zaklętego Źródła.
 - Ach tak - wilk pokiwał głową. - Miałem nadzieję, że cię znajdę.
 - Dobra - odparłam. - Ale ja wciąż nie wiem kim jesteś.
 - Noszę wiele imion lecz wilki z tej watahy nazywają mnie Storm - uśmiechnął się lekko. - Jestem bogiem burzy.
 - I czego ode mnie chcesz  - dopytywałam się nie zważając na to iż powinnam odnosić się do niego z większym szacunkiem.
 - Wbrew pozorom jesteś dość niezwykłą wilczycą, a twój charakter przypadł mi do gustu. Chciałbym zatem żebyś odnalazła dla mnie w Mglistych Górach położonych przy Watasze Ziemi, na północ od waszej watahy, kamień ze złota który pozwolił by mi osiągnąć większą moc jeśli chodzi o utrzymywanie burzy w ryzach - wyjaśnił - Bo widzisz gdy rozpętam burzę często wymyka mi się z pod kontroli i robię straszne rzeczy.
 - Interesujące - mruknęłam trawiąc jeszcze słowa wypowiedziane przez boga burzy. - A czemu nie zrobisz tego sam ?
 - Gdyż wtedy pochłonięty poszukiwaniami nie mógłbym w ogóle zapanować nad burzą. Uznałem, że ty będziesz odpowiednia do tego zadania - uśmiechnął się.
 - Niech będzie - mruknęłam. - Zrobię to.
 - Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć - powiedział po czym zniknął, a ja w tej samej chwili znalazłam się w mojej grocie z leżącym obok łosiem. Na zewnątrz padał jeszcze deszcz lecz w mojej grocie paliło się ognisko i było mi ciepło.

 Ciąg Dalszy Nastąpi

niedziela, 9 lutego 2014

Od Lili - cd. Rey ' a - do Rey ' a

Czas mijał, a ja leżałam i.... i nic poza tym. Każdy skrawek mojego ciała krwawił. Ból nasilał się z każdą sekundą. Zamknęłam powieki. W końcu odnalazłam ukojenie. We śnie...

Obudziłam się i westchnęłam ciężko. Na początku nie wiedziałam co tu robię, ale przeszywający ból szybko mi o tym przypomniał. Rozejrzałam się dookoła. Nagle usłyszałam kroki. Nerwowo przyglądałam się zmierzającej ku mnie postaci. Zamarłam. Nie miałam pojęcia kto to. A może to Rey? Albo Nuka? Albo ktokolwiek, kto mógłby mi pomóc?? Chciałam się ruszyć, zawołać, lecz bałam się, że mogę się mylić. Nagle postać odezwała się niskim, grubym głosem. Moje serce zatrzymało się. Nie usłyszałam, co prawda, co powiedziała, lecz wiedziałam już, że to ktoś kogo nie znam. Ostatkami sił doczołgałam się pod drzewo i wstrzymałam oddech.

 Rey??

piątek, 7 lutego 2014

Posty

Chciałam tego nie przedłużać i tym razem to ja zrobię recenzję postów. W podobny sposób jak robiła to koniara żebyście zrozumieli. Moderatorzy i Administratorzy nie są brani pod uwagę.(Świetnie ci idzie Igas)


Ci którzy będą mieć czerwone(i pisze, że ostatnie czerwonej rangi) i nie dostarczą opowiadania do 14 lutego automatycznie zostają wywaleni z watahy gdyż niektórzy mieli dużo takich ostrzeżeń.

- czerwony - ostrzeżenie, musisz dostarczyć opowiadanie najpóźniej do 14 lutego
- pomarańczowy - musisz się bardziej postarać, jeśli nie dostarczysz opowiadania do 14 lutego, otrzymasz ostrzeżenie
- zielony - jest dobrze, nie mam zastrzeżeń
-Biały-Nieobecność

Tygrysica-świetnie ci idzie chociaż ostatnio mało cię widujemy. 
linka333- liczę na większe zaangażowanie Ostrzeżenie
*Izabelka* - brak wieści, ostatnie ostrzeżenie czerwonej rangi
SimiXD - Nie pamiętam ostatniego postu od ciebie. Ostrzeżenie
Chloe_xD -Ostrzeżenie. Proszę o napisanie postu jak najszybciej.

Paulinka17 - Ostatnie ostrzeżenie czerwonej rangi!!!Nie piszesz postów. Nie pamiętam kiedy ostatnio napisałaś i czy w ogóle.
mrunia - Nie angażujesz się w watahę liczę na post. Ostrzeżenie
piamonkey -Gdzie się podziałaś? Liczę na post . Ostrzeżenie.

Rainbow - Brak w ostatnim czasie postów. Ostrzeżenie
Silmarilion - Mało się angażujesz. Czekam na posty
Rebel^^ - Ostatnie ostrzeżenie czerwonej rangi. Nie mamy od ciebie postów. 
Wikusia112 - Dawno nie widziałam twoich postów. Liczę na poprawę.
Acheron - Ostatnio brak postów od ciebie. Ostrzeżenie
Smocza Klara -Brak postów. Ostrzeżenie.

Maja66 - Zgłoszona nieobecność.
Demitrios - Brak postów. Ostrzeżenie
SzweBulldog - Oby tak dalej :D
Ryśa - Bardzo dobrze ;)
Ktosicek -Bardzo dobrze :*

Kiciulka25 - Brak postów. Ostrzeżenie
kruwka - Oby tak dalej ^^
678678432 - Brak wieści. Ostrzeżenie
Koniara1804 - Brak wieści. Ostrzeżenie

wertia - Mogłabyś postarać się bardziej..
lumino - Super ci idzie (y)
kucyk39627 -Zero postów w najbliższych dniach. Ostrzeżenie

Może ocenianie jest surowe, ale to prawda. Juz prawie nikt nie angażuje się w watahę. Chcałam serdecznie podziękować tym którzy to robią. Są świetni 

//Wasza Adminka Maja666666


Nowa wilczyca!

Wygląd wilka: 

Imię: Tasha
Płeć: Wadera
Wiek: 3 lata
Cechy: Spokojna, zła, fajna, niefajna, miła, lecz nie miła.
Stanowisko: Obrońca Alf.
Żywioł: Ziemia.
Moce: "Czytanie w myślach".
Patron: Trevor
Partner: Szuka.
Rodzina: -
Historia: Urodziła się w spokojnym lesie. Jej matka była skąpcem i ją sprzedała XD Żartuje po prostu porzuciła.
Właściciel: Rainbow :3

wtorek, 4 lutego 2014

od Aishy - cd. Dixita; do Dixita

Gdzieś na krawędzi mojego umysłu, niczym delikatne ukłucie pojawiło się ledwie wyczuwalne wołanie. Chwilę potem czyjaś obecność, chwiejna i równie wątła co płomień świecy zniknęła, rozwiana jakby przez wiatr. Targana niepokojem odsunęłam się od Niheta spoglądając na niego przepraszająco. 
- Ktoś mnie woła - szepnęłam i wycofałam się z jaskini unikając jednocześnie spojrzeń wilka. 
- Twój partner? - Nihet podążył za mną, najwyraźniej nie zamierzając mnie zostawiać. - Domyślił się?
Rzuciłam basiorowi poirytowane spojrzenie.
- Nie wiem - odparłam zgodnie z prawdą. - Wiem tylko tyle, że ktoś kogo znam - Albo i nie, dodałam w myślach - prosi mnie o przybycie. Poza tym jest prawdopodobnie w niebezpieczeństwie. Sygnał był bardzo słaby.
Wilczur zagrodził mi drogę, a po wyrazie jego twarzy poczułam, że coś jest nie tak. Chłód w oczach i brak wypisanych na pysku emocji przeraził mnie i zdezorientował.
- A nie pomyślałaś, że może być to tylko zmyłka? - powiedział cicho mrużąc oczy. Zamrugałam zdziwiona i cofnęłam się.
- A czemu tak bardzo ci zależy na zatrzymaniu mnie tutaj? - odparłam dostosowując swój ton do jego. Wpatrywaliśmy się w siebie w absolutnym milczeniu. Z każdą sekundą mój niepokój rósł.
Nagle Nihet uśmiechnął się złowrogo. Nie zdradzając swych zamiarów zbliżył się do mnie. Wstrzymałam oddech. 
- Ciągle nie znam twojego imienia - szepnął przysuwając się do mnie tak, że nie dzieliło nas nic prócz kilku nędznych centymetrów. Przyglądaliśmy się sobie uważnie. 
- Aisha - odparłam cicho. Wilczur zbliżył się do mnie i pocałował mnie. Odwzajemniłam pocałunek, po czym, kiedy Nihet nie uważał przesunęłam się tak, by dotykać jego szyi. Koniec, pomyślałam z uczuciem pewnego triumfu, po czym zacisnęłam szczęki na tętnicy i przegryzłam ją. Basior charcząc krwią upadł na ziemię.
- Czemu? - wychrypiał patrząc na mnie z bólem.
- Po pierwsze, jestem już zaręczona i nie interesują mnie zaloty młokosów. Po drugie jesteś raczej podejrzanym typkiem i usiłujesz mnie zatrzymać, podczas, gdy muszę ratować rodzinę. Po trzecie - uśmiechnęłam się drapieżnie, a w moich oczach pojawiły się złowieszcze ogniki - możesz okazać się dość przydatnym źródłem mocy.
Wiem, nie używałam zakazanej sztuki od dawna, a przynajmniej tego jej nurtu, ale na pewno nie wyszłam z wprawy,  pomyślałam i zmieniłam się w człowieka. Zbliżyłam się powoli do Niheta i zmrużyłam oczy.
- Nawet nie próbuj się uzdrawiać - syknęłam. - Nic ci to nie da.
Przykucnęłam koło basiora i położyłam palce na ranie, po czym skupiłam się i pobrałam określoną ilość mocy niemalże wyczerpując Niheta.
- Nie sądź, że daruję ci życie - warknęłam. - A zresztą prawdopodobieństwo, że przeżyjesz i tak jest małe... - wzruszyłam ramionami, odwróciłam się i odeszłam. 
Muszę znaleźć tamtą osobę, pomyślałam. Osobę, która mnie wezwała.
Otrząsnęłam się i ruszyłam truchtem w kierunku Vandrerii. I Dixita.

<Dixit?>

poniedziałek, 3 lutego 2014

od Dixita - cd. Aishy; do Aishy

Wyruszyłem od razu.
Nie było co zwlekać, siedzenie i czekanie na świt następnego dnia, nie było potrzebne, a upoluję coś w drodze.
Jestem wytrzymały i potrafię biec bardzo szybko przez wiele godzin, nie tak jak niektóre wilki, co padają bez zmysłów po przebiegnięciu kilometra. Wiatr uderzał mnie w twarz i wyciskał łzy. Napawałem się tą chwilą. Moje mięśnie nóg pracowały niczym dobrze naoliwiona maszyna, a całe ciało kołysało się w rytm kroków. Byłem w formie.
Po pół godzinie dotarłem do Płonących Wzgórz. Aisha mówiła, że droga prowadząca za pagórki, jest bardzo zwodnicza i muszę się strzec. Stwierdziłem, że upoluję coś w tutejszych lasach. Sięgnąłem w głąb siebie i stałem się niewidzialny. Niczym cień wślizgnąłem się do puszczy i wskoczyłem w krzaki. Nie musiałem tropić zwierzyny. Parę metrów od mojej kryjówki, pasło się stadko saren. Phi, pomyślałem. To będzie dziecinnie proste. Przyczaiłem się jeszcze trochę, po czym spiąłem wszystkie, obolałe po biegu, mięśnie nóg i oderwałem się do podłoża. W powietrzu przestałem być niewidzialny i spadłem na młodą sarenkę. Pisnęła straszliwie, a jej matka kopnęła mnie i odtrąciła na bok, raniąc boleśnie. Najstarszy kozioł zaryczał i całe stado rzuciło się za nim w popłochu. Postanowiłem gonić stado, które w panice nie zważały na to, gdzie biegną. Skakały przez krzaki, strumienie i kamienie. Rzuciłem się za nimi, zostawiając krwawy ślad. Z rany na boku wyciekała obficie czerwona posoka. Zignorowałem to. Biegłem dalej i w końcu udało mi się upolować młodą sarenkę. Wgryzłem się z ochotą w jej tłuste mięso.
Po skończonym posiłku, postanowiłem ruszać dalej. Kiedy znalazłem się u stóp Płonących Wzgórz, coś mnie zabolało z boku. Padłem na ziemię i oglądnąłem ranę. Nie myślałem, że będzie tak źle. Rana ciągnęła się od lewego barku do biodra i piekła nieznośnie. Krańce rany były zielone i nie wyglądały dobrze. Próbowałem wstać, ale od razu spotkałem się z protestem mojego zranionego boku. Stwierdziłem, że muszę mieć złamanych kilka żeber. Nigdy nie widziałem, żeby sarny tak zacięcie broniły swoich młodych, że są wstanie stanąć twarzą w twarz z niebezpieczeństwem i bronić. Teraz żałowałem, iż nie doceniłem saren.
W moim boku znów eksplodował ból, który odbierał mi siły.
- Aisha... - szepnąłem i moja głowa opadła na ziemię.
Wiedziałem, że wadera mnie nie usłyszy.
Oddychałem bardzo szybko i płytko. Moje źrenice pochwyciły ostatnie promienie zachodzącego słońca.
I osunąłem się w ciemność.


Od Rey' a - cd. Lili; do Lili

Dotarłem w końcu do jaskini Lili. Od biegu każdy krok sprawiał mi ból. Pęcherzyki na łapach zaczynały krwawić.
- Gdzie jest Lili?! - spytałem od razu zaniepokojony powagą sytuacji.
- Nie wiemy. Gdzieś wyszła - powiedzieli. Wyszedłem szybko z jaskini. Musiałem ją znaleźć. Ale jak? Co miałem robić?

Lili???

niedziela, 2 lutego 2014

Od Nuki - cz. III

 Mijały dni, a ja nie wychodziłem ze swojej jaskini. Nie potrzebowałem kontaktu ze światem zewnętrznym. Zastanawiało mnie tylko jedno: Jak czują się moi przyjaciele? Co z Aishą, Dixitem? Jak układa się Lili i Rey’owi? To właśnie oni byli dla mnie najważniejsi. Ale w to popołudnie wcale o nich nie myślałem. Znów miałem spotkać się z tą przeklętą żmiją - Surgens. Już samo to imię wywoływało we mnie obrzydzenie. W końcu jednak zebrałem myśli i wyruszyłem na spotkanie z nią. Wadera siedziała przy klifie. Śledziła każdy mój ruch i nie spuszczała ze mnie wzroku. W końcu podszedłem do niej i warknąłem.
 - Cześć! - mruknęła i zatrzepotała rzęsami.
 - Witaj... - warknąłem niechętnie.
 - Widzę, że znów przyszedłeś.
 - Nie no, serio?! - warknąłem sarkastycznie. - Czego chciałaś?
 - Porozmawiać. Z przyjacielem.
 - Nie jestem twoim przyjacielem! - warknąłem oburzony. - Ty nie masz przyjaciół!!
 - A za to ty masz? - uniosła brew.
 - A żebyś wiedziała... Może nie jest ich dziesiąt, ale przynajmniej zasługują na to miano.
 - Tak? A niby kto to taki?
 - A po co ci to wiedzieć?
 - Tak dla twojej wiadomości: Jestem bardzo ciekawska... - uśmiechnęła się.
 - No chyba w snach... - przewróciłem oczami. - A tak w ogóle, to przestań zachowywać się jak gdyby nigdy nic...!
 - Ja?
 - Nie, ten krzak... To czego chcesz?
 - Najpierw powiedz mi kto to taki... Twoi przyjaciele....
 - Dobrze wiesz kto to.
 - Rzeczywiście. Zapomniałam!
 - Proszę cię... - pokręciłem łbem.
 - Aisha? Dixit? Lili? Te kupy futra?!
 - Coś ty powiedziała?! - warknąłem i skoczyłem w jej kierunku.
 - Podobno nie bijesz wader...
 - W takiej sytuacji zrobię wyjątek! - rzuciłem się na nią.
 Walka nie trwała zbyt długo. Byłem dużo silniejszy i szybszy, lecz ona nadrabiała to ponadprzeciętną inteligencją i ogromnym sprytem. W końcu jednak powaliłem ją na ziemię.
 - Nie chciałem cię zabijać. W końcu jesteś młoda... Ale nie widzę innej konieczności... - prychnąłem.
 Niestety jednak wadera oślepiła mnie i zepchnęła mnie z krawędzi klifu. Lecz ja również pociągnąłem ją za sobą. Oboje zaczęliśmy spadać w dół. Surgens rozłożyła skrzydła i wzbiła się w powietrze. Ja spadałem w dół, wiedząc co mnie czeka. Zamknąłem oczy i czekałem, aż roztrzaskam się na kawałeczki gdzieś tam, na końcu przepaści...

C.D.N.

Od Lili - cd. Virii - do Virii

Wstałam. Czułam się inaczej. Moje ciało nie było już obolałe, lecz ciągle odczuwałam zmęczenie. Tym razem to Viria leżała nieprzytomna. Pokręciłam głową. Co ona narobiła? Podeszłam do niej i omiotłam ją wzrokiem. Podniosłam ją i ułożyłam na swym grzbiecie. Gdy znalazłam się już w jaskini odłożyłam Virię na miękko ułożoną suchą trawę, a sama ułożyłam się obok niej i zasnęłam.

*********

 Następnego ranka wstałam wypoczęta i rześka. Napiłam się wody i poszłam na polowanie. Gdy wróciłam, w pysku trzymałam drobną łanię. Wystarczyło abym pojadła i ja, i Viria. Wzięłam w pysk drobne naczynie i napełniłam je wodą z Zaklętego Źródła. Wróciłam i wylałam wodę na twarz Virii. Moja przyjaciółka obudziła się. Podsunęłam jej pod nos łanię i usiadłam obok niej.
 - Jak się czujesz? - spytałam i uśmiechnęłam się do niej.
 - Już dobrze... - odparła wciąż słabym głosem.
 - A teraz opowiadaj. Co się tam właściwie stało?

 Viria?

od Aishy - cd. Dixita; do Dixita

Leciałam nisko nad lasem, co jakiś czas nurkując między drzewa by zbadać nurtujący mnie szczegół. Choć od kilku godzin nieugięcie przepatrywałam okolicę nie dostrzegłam najlżejszych śladów zwiastujących obecność nieznajomego. Pode mną rozciągała się cicha i pusta przestrzeń. Pusta, mimo, że zapełniona tyloma drobnymi kłopotami i troskami.
Po jakimś czasie podjęłam decyzję; dolecę do kresu puszczy i skończę swe poszukiwania. Bądź co bądź dobro watahy było dużo ważniejsze od prywatnych problemów. "Im szybciej będzie to przeszłością tym lepiej" - powtórzyłam w myślach, chyba po raz tysięczny utarty frazes, ale mimo to nie byłam pewna, czy postawię bezpieczeństwo bliskich ponad własny niepokój. "Albo on albo Severus" - pomyślałam. - "Albo on albo wataha"
Ostatni raz zrezygnowanym wzrokiem omiotłam horyzont i nagle coś przykuło moją uwagę. Tuż za lasem na skraju urwiska poruszał się szybko jakiś kształt. Poczułam jak przyspiesza mi tętno. To był wilk. 
Z bijącym szybko sercem zanurkowałam ku brzegowi przepaści. "Muszę go dogonić. Muszę okazać się dość szybka!" - krzyczałam mentalnie. Nagle owiał mnie chłód. Wilk chciał popełnić samobójstwo. 
"Jeszcze tylko chwila. Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów..." - dodawałam sobie otuchy. Chwilę potem zderzyłam się z ziemią i zemdlałam.

***

Obudził mnie czyiś dotyk. Odemknęłam powieki i rozejrzałam się błędnie dookoła. Leżałam na miękkiej, pierzastej koi położonej na skraju jaskini. Gdzieś przed jamą szemrał strumyk, w oddali rozciągał się gęsty las. Zerknęłam jeszcze raz na wyposażenie pomieszczenia i zamarłam. Koło mnie, tak blisko, że mogłabym go dotknąć stał nieznajomy. Uśmiechał się delikatnie.
- Zemdlałaś - wzruszył ramionami. Rzuciłam mu pełne wdzięczności spojrzenie. 
- Tamtego dnia... - zaczęłam. - Nie powiedziałeś mi jak brzmi twoje imię... - szepnęłam.
- Naprawdę ci na tym zależy? - basior uniósł brew z powątpiewaniem.
- Naprawdę - odparłam czując, że powoli wraca mi pewność siebie.
- Nazywają mnie Nihet - uśmiechnął się. - Ale możesz mówić na mnie... - zawahał się.
- Jak? - ponagliłam go, choć w rzeczywistości chciałam by ta chwila trwała jak najdłużej.
- Het. Proste, zwykłe imię - wzruszył ramionami. - W jakimś tam języku ten zwrot oznacza "zmianę".
Zamilkł. Chwilę trwaliśmy w absolutnej ciszy.
- Przepraszam, za wczorajsze... - Nihet odwrócił głowę zawstydzony.
- Nie, to ja przepraszam - przerwałam mu.
- Ale... - nie rozumiał. - Przecież ty już masz partnera, a ja ci się tylko narzucam...
Spuściłam wzrok. 
- Wiesz... - zająknęłam się. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale wilk podszedł do mnie cicho z wyraźnym protestem w oczach. Zbliżył ku mnie swoją głowę i chwilę przypatrywaliśmy się sobie w milczeniu. Miał piękne oczy o barwie jasnego miodu. Uśmiechnął się delikatnie, po czym przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Namiętnie, prawdziwie, z miłością. Odwzajemniłam pocałunek z całą mocą. Chwilę potem zapomniałam o otoczeniu. Severus, Vandreria czy Dixit byli tylko odległym wspomnieniem.

<Dixit, co tam u ciebie?:)>

 

od Dixita - cd. Aishy; do Aishy

Do mojej jaskinii wpadły pierwsze promienie nowego dnia. Zerwałem się gwałtownie i wychynąłem z groty. W moje oczy uderzył napis, wyryty na ścianie, Przeczytałem go. Zostawiła go Aisha. Wyraźnie mnie ostrzegała przed misją, ale byłem zbyt uparty. Stanąłem na łące i kierując spojrzenie w strone tarczy słonecznej, krzyknąłem mentalnie, najgłośniej jak potrafiłem.
"Aisha!"
Przez kilka szalenie długich sekund, nikt nie odpowiadał. Po chwili poczułem mackę, która wdziera się do mojego umysłu.
"Dixit" - usłyszałem spokojny głos.
"To ja" - odpowiedziałem i odetchnąłem z ulgą.
"Czy na pewno chcesz uczestniczyć w tej misji?"
"Na pewno - odparłem zdecydowanie.
"I nic cię nie powstrzyma?"
"Nic"
"Zatem słuchaj. Wyruszysz na północ i przy Płonących Wzgórzach skręcisz na wschód..."
Aisha bardzo szczegółowo i dokładnie opisała mi drogę do gniazda Vandrerii, a ja słuchałem uważnie i zapamiętywałem.
"Najlepiej, żebyś wyruszył od razu" - rzekła wadera. "Czas nas nagli"
"Poczekasz na mnie?" - spytałem.
Aisha przez bardzo długi czas nie odpowiadała.
"Tak" - powiedziała w końcu.
"Byłbym wdzięczny"
"A wyjaśnisz mi cel owej misji?" - zapytałem z nadzieją.
"Jak dotrzesz"
"Dziękuję. Oby gwiazdy czuwały nad tobą" - pozdrowiłem Aishę.
"Oby słońce i księżyc kierowały twą wędrowką" - odpowiedziała wadera i zerwała połączenie.

Aisha?

Od Lili - cd. Rey' a - do Rey' a

Obudziłam się, wpółżywa. Wstałam powoli, lecz zaraz upadłam. Miałam złamaną łapę... Jęknęłam z bólu. Miałam też połamane żebra, gdzieniegdzie powyrywaną sierść i obolałe ciało. Bestii już nie było, ale rany po niej pozostały. Tak bardzo chciałam być w domu, ale nie mogłam wstać, nie mówiąc już o chodzeniu... Chciałam zawołać pomoc, lecz nie byłam na siłach, aby wydobyć z siebie najmniejszy krzyk. Po moim policzku spłynęła łza. Byłam bezradna. Nie mogłam zrobić nie więcej...

Rey?

Od Rey' a - cd. Lili - do Lili

Biegłem tak długo dopóki mogłem. Czekały mnie jeszcze 24 godziny drogi. Byłem wyczerpany, głodny i spragniony. Co chwila upadałem by znowu się podnieść. Nie dawałem rady lecz wiedziałem, że muszę zdążyć zanim nastanie świt.

Po dobiegnięciu do watahy

Szybko pobiegłem do jaskini Lili, aby ją o tym powiadomić.
-Szybko! Gdzie jest Lili?!


Lili???

od Aishy - cd. Dixita; do Dixita

Pełgające po mej sierści promienie słońca oślepiały. Chłodna kalkulacja w złotych oczach przywoływała o ciarki na plecach. Potężne skrzydła zagarniały powietrze z siłą zdolną do wzburzenia wody w rzece. Byłam przerażająca. A jednak czułam się słaba i bezbronna.

Wychynęłam z kryjówki wczesnym świtaniem. W pierwszej kolejności pobiegłam do jaskini Dixita, gdzie zostawiłam mu wiadomość wyrytą za pomocą magii w skale. Byłam pewna, że zniknie, kiedy zostanie odczytana.

"Muszę kogoś znaleźć. Jeśli chcesz zostać ze mną i towarzyszyć mi w mej misji wystarczy, że porozumiesz się ze mną mentalnie. Podam ci drogę prowadzącą do gniazda Vandrerii, gdzie wiedzie szlak mojej misji i gdzie udam się, gdy dopełnię to co muszę zrobić. Rób, co chcesz, ale pamiętaj - radzę ci wracać do watahy. I nie mów potem, że cię nie ostrzegałam.
Aisha"

Omiotłam wzrokiem napis, po czym sprawiłam by jarzył się delikatnym blaskiem i wymknęłam się z jaskini. Wzleciałam w powietrze. Miałam nadzieję, że uda mi się odnaleźć nieznajomego. Gdzieś w głębi mnie zabrzmiał cichy protest - "kochasz Severusa" - ktoś wołał wewnątrz mnie. 
"Czy aby na pewno?" - spytałam samą siebie. - "Czy aby świeże uczucie do Tamtego nie okaże się silniejsze?"

<Dixit?>

od Dixita - cd. Aishy; do Aishy

Powlokłem się do jaskinii i opadłem z westchnieniem.
"Chcesz wiedzieć, co zrobiłeś źle?", dzwoniły mi w uszach słowa wadery. "A zatem oświecę cię. Wszystko zrobiłeś źle!"
Po raz pierwszy słowa mnie zabolały bardziej niż cios. Nie wiedziałem jaki popełniłem błąd. Starałem się, jak mogłem...
Po moim pysku spłynęła samotna, błyszcząca kryształem łza, która opadła u moich łap. Wyjrzałem z jaskinii. Czułem się pokrzywdzony, a jednocześnie winny. Było to takie dziwne uczucie... Schowałem łeb do jaskinii i postanowiłem poczekać. Albo Aisha do mnie przyjdzie albo nie.
"Dlaczego życie jest takie skomplikowane?", zadałem sobie po raz setny pytanie.

Aisha?