czwartek, 13 czerwca 2013

od Incantaso - cd. Murdocka; do Carmen

Jak zwykle wygrzewałam się nad lśniącym Epsilonem i marzyłam. Miałam dziś dobry humor; nie chciałam gryźć, zabijać, samotnie krążyć po mrocznej okolicy, nie rzucałam też tekstów typu „Odejdź, zmoro nieczysta!”, więc mogę uznać, że dzień był przedni. Słońce jak co dzień rzucało świetliste błyski na taflę rzeki snów, a ja zapadłam w półsen, kiedy to usłyszałam szelest skrzydeł wysoko nade mną. Pobudzona zerknęłam w tamtą stronę i zobaczyłam cudownie prezentującego się Murdock’a. Mimo woli delikatnie się uśmiechnęłam. Wyczułam, że on też na mnie patrzył. Był jednak zbyt wysoko, bym mogła to stwierdzić. Po chwili zapikował i wylądował koło mnie. Podniosłam się i zaczęliśmy rozmowę. Dowiedziałam się, że wraz z Birdy pędzili do Carmen i Jaspera, bo nad naszymi ziemiami rozpostarła swe skrzydła potężna burza, wywołana zapewne przez rozgniewanego boga Storma. Posmutniałam, co Murdock zauważył. Mimo, jego pytań o przyczynę tego smutku, nie chciałam mu zdradzić, że miałam zamiar się z nim spotkać po południu. Ale wpadłam na inne niezłe rozwiązanie. Zaproponowałam mu powietrzny wyścig. Chętnie przytaknął na mój pomysł i po chwili szybowaliśmy w przestworzach. Nie wiem czemu, ale w jego obecności nie byłam drażliwa, nietowarzyska, ale czułam się uszlachetniona i bardziej delikatna. Eh, te zmienne uczucia! Bądź co bądź miło mi się z nim latało. Miał jakiś taki ciekawy styl… Co prawda nie tak lekki jak mój, ale podobał mi się mówiąc szczerze.

Niedługo potem dolecieliśmy na miejsce. Nie będę opowiadać o wydarzeniu te pamiętnej nocy, o rozgniewanym bogu Stormie, bo o tym wszystkim napisał już Murdock.

Kiedy Murdock podbiegł do Birdy wycofałam się do lasu. Byłam zniechęcona i smutna. A co ja w ogóle sobie myślałam? Przecież on ją kocha. Grrrr… Czemu to musi być takie skomplikowane?

Biegłam szybko nad Epsilon goniona jakimś dziwnym niepokojem. Czułam, że na Moczarach pojawił się jakiś wilk z obcej watahy. To nie mogło wróżyć nic dobrego. Wkrótce pojawiłam się nad Epsilonem i poczułam nagły niepokój i ból. Nie, nie fizyczny ból, ale psychiczny jakby ktoś, chciał mi odebrać wspomnienia. Było to oszałamiające doświadczenie. Moja wola została wygięta. Jakaś część mnie chciała uciekać, ale jakiś głos w mych myślach szeptał :”Idź na wschód, do Mrocznej Watahy, zabij Alfy, a nagrodzimy Cię”. Zaparłam się, próbowałam stworzyć wokół swego umysłu barierę, ale nie byłam w stanie. Wilk, który mną owładnął był zbyt silny. Postanowiłam udać się do Carmen zanim będzie za późno. Pobiegłam, ale siła ataku była zbyt duża. Nie mogłam walczyć z samą sobą. Stoczyłam się w ciemność.

Niedługo potem obudziłam się i zobaczyłam obok siebie Saj’Jo. Byłam tak zaskoczona tym spotkaniem, że niemal nie wpadłam do Epsilonu.

- Co Ty tu robisz? – zapytałam z nutą podejrzliwości w głosie.

- Nie Twoja sprawa – odrzekła opryskliwie, po chwili jednak dodała – Zobaczyłam Cię leżącą bez czucia, ot to.

- Jak długo… ? – zaczęłam, ale Saj’Jo przerwała mi.

- 10 minut od chwili, gdy Cię znalazłam.

Nie wiedząc, co odpowiedzieć, niepewnie podziękowałam i odeszłam w kierunku Jaskini Pary Alfa. Nie uszłam kilkunastu kroków, kiedy natknęłam się na Carmen, we własnej osobie.

- Oh, Carmen! Właśnie Cię szukałam. Chciałam porozmawiać… - rzekłam.

- Nie ma sprawy – uśmiechnęła się słabo Carmen – Chodzi, o coś szczególnego?

- Tak… Spotkało mnie coś dziwnego… - i opowiedziałam Carmen z początku niepewnie, potem coraz śmielej o opętaniu.

Carmen stała zamyślona.

- Może, spotkajmy się później. Dobrze? A i najlepiej będzie jak przez jakiś czas, nie będziesz krążyła po moczarach. Zbyt wiele się tu ostatnio dzieje…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz