Powieść

  Część pierwsza


PROLOG - OD ARVEN

Skradałam się bezszelestnie w stronę Mrocznego Lasu. Członkowie zarówno mojej, jak i wrogiej watahy nie mogli mnie zauważyć. Chociaż byłam dorosła, mama zakazała mi opuszczania naszych terenów bez jej zgody (a na pozwolenie nie mogłam liczyć.) Tak wiec wymknęłam się niepostrzeżenie, kiedy rodzice obmyślali, jak dostać się do Mrocznego Zamku. Usłyszałam trzask suchej gałązki. Wyostrzyłam zmysły – parę metrów za mną ktoś był. Położyłam się na ziemi i zmieniłam postać na ludzką – miałam wtedy większą kontrolę nad moimi mocami. Zza dorodnego kasztana wyszedł Erand. Podniosłam się.
- O, to ty. – odetchnęłam z ulgą. – Już myślałam, że ktoś z Mrocznych mnie śledzi.
- Moja mała księżniczka. – szepnął Erand, przytulając mnie do siebie. Zanurzył dłoń w moich włosach i zbliżył swoje wargi do moich ust. Zaczęliśmy się całować. To było cudowne. Czułam się, jakby moje życie było piękne i łatwe.
- Kocham cię. – zamruczałam.
- Ja ciebie też.
Miał taki wspaniały zapach. Coś jakby mieszanka świeżo skoszonej trawy i ciepłego paleniska, ale także… tak, to zapach… wilka!
- Kim jesteś i co zrobiłeś z Erandem?! – wrzasnęłam.
- Kochanie… O czym ty mówisz? – zapytał, wyraźnie zdziwiony.
- Znam te wasze gierki. Gadaj, kim jesteś, albo zmieszam cię z ziemią.
- Arven, to naprawdę ja. – zapewnił chłopak.
- Udowodnij. – warknęłam.
- Pierwszy raz spotkaliśmy się, gdy wzywałaś żywioły. Byłaś tak… piękna – delikatna i jednocześnie dostojna. Wystraszyłaś się i zawstydziłaś…
- Okej, ale skoro to nie ty śmierdzisz wilkiem… - przerwałam, bo z krzaków dzikich jeżyn wyskoczył ogromny basior i rzucił się na mnie. Rąbnęłam w niego kulą ognia, ale on nawet nie pisnął.
- Jestem synem  alfy. Nie możesz mi nic zrobić, ani ja nie mogę zrobić niczego tobie. Przyszedłem negocjować. Tylko zabierz go stąd. – wskazał głową Eranda.
- Erandzie, idź, proszę. – spojrzałam na ukochanego.
- Nigdy, będę cię bronił do ostatniej kropli krwi!
- Erandzie, to sprawa między nim a mną.
- Dobra, skoro nie chce się usunąć, zrobię to za niego. – warknął basior i zanim zdążyłam go powstrzymać, strzelił promieniem energii w Eranda.
- Nie! – wrzasnęłam. Podbiegłam do Eranda i uniosłam ręce nad jego piersią. – Uzdrowię cię.
- Za późno – zaśmiał się wilk. – Zabrałem mu duszę.
Rozpacz przerodziła się we wściekłość. Przemieniłam się w wilka i rzuciłam się na wroga, szarpiąc go pazurami. Przewróciłam go i zatopiłam pazury w jego gardle.
- Zabiję cię! Zabiję! – krzyczałam.
A potem uformowałam myślami kulę Wszystkich Żywiołów i rzuciłam nią w basiora. Zaskowyczał głośno i przeciągle, a potem obrócił się w popiół. Patrzyłam na popioły szklistym wzrokiem. Jak na złość, ani jedna łza nie chciała popłynąć z moich oczu. Wtem poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
- Arven, Arven, nic ci nie jest? – zawołał.

ROZDZIAŁ 1 - OD ARAGORNA

Zawsze musiała postawić na swoim, nigdy zaś nie słuchała rad innych, krocząc samotnie swą własną drogą. Mimo tego wiedziała co robi, nieomylnie podążając za intuicją, bez wahania likwidując wszelkich wrogów i chroniąc swych najbliższych za cenę własnej krwi. Dzika jak tylko dziki jest wiatr hulający wśród kosodrzewiny, piękna i jakże podobna do mistycznych bogiń miłości, gibka i zwinna jak kot, uderzająca do głowy niczym trunek... Cała Arven, młoda Alfa, córa żywiołów... Kiedy tylko wymknęła się z jaskini i sądząc, że nikt nie przejrzy jej zamiarów skierowała się ku Mrocznemu Lasu wiedziałem, że chce zrobić coś, co było naprawdę niewybaczalne. Kochając ją całą swą duszą i istotą, nie mogłem pozwolić jej na poświęcenie do jakiego się właśnie przygotowywała i nim gruntownie to przemyślałem, już mknąłem jej tropem. Moje śmigłe łapy muskały bezszelestnie jej znikomy trop, a moje oczy przeszukiwały okolicę w poszukiwaniu jej smukłej sylwetki.. I nagle ją dostrzegłem. Stała w swej ludzkiej postaci tyłem do mnie, drżąca i wpatrywała się w coś u swoich stóp. Ostrożnie, z wahaniem ku niej podszedłem. Ale kiedy tylko ujrzałem nad czym stoi zmroziło mnie i zamarłem przerażony. Koło niej leżały zwłoki Eranda, który jeśli tylko zagłębić się w zawikłane pokrewieństwa naszej rodziny był moim kuzynem. Teraz martwy, z kredowobiałą skórą wyglądał pięknie i strasznie zarazem. Powoli i ostrożnie podszedłem do Arven, przemieniłem się w elfa i szepnąłem do niej:
- Nic Ci nie jest, Arven? -  stanąłem tuż obok i z wahaniem położyłem jej rękę na ramieniu. Dziewczyna  odwróciła głowę, ale w jej oczach zobaczyłem nie rozpacz, ale otępienie.
- Nie żyje... - mruknęła, a potem z westchnieniem opadła na ziemię. - To ja go zabiłam, rozumiesz? Poszłam tu z własnej, nieprzymuszonej woli i on za to zapłacił! - Z przeciągłym jękiem oparła swą głowę o moje ramię. Niepewnie pogłaskałem ją po włosach i musnąłem pieszczotliwie palcami jej czoło. 
- To nie jest twoja wina. Niepotrzebnie się naraził Mrocznemu i tamten się zemścił... - szepnąłem jej do ucha. 
- A ty? - spojrzała mi w oczy. - Czemu Ty też podążyłeś za mną?
- Strata Ciebie byłaby czymś strasznym.
- Czemu sądziłeś, że chcę się poświęcić? A nie pertraktować?
- To on tego chciał... - wymruczałem. - Ty miałaś inne zamiary.
- Nie zaprzeczę - rzekła i westchnęła głęboko. - I co teraz? Wypowiedzieliśmy im wojnę. Musimy ją stoczyć.
- I wygrać - dodałem.
- I wygrać... -powtórzyła beznamiętnie. - Ale za jaką cenę?
- Co masz na myśli? - delikatnie odsunąłem ją od siebie.
- Przecież wiesz, że nie wszyscy wyjdą z walki cało. Świat, wbrew niektórym opiniom optymistycznych idiotów nie jest wcale zabawą. Nie jest placem zabaw z którego możemy korzystać za bezcen. Tu każda rzecz ma swoją cenę - wypowiedziała te słowa gorzko i ściągnęła brwi.
- To prawda - potaknąłem. - Ale musimy mieć nadzieję, czyż nie? Oni mają przewagę liczebną, a my straciliśmy jedynego sojusznika...
- Że co? - teraz ona nie wiedziała o co mi chodzi.
- Erand nie poprowadzi swego plemienia do walki. Jest przecież martwy - przypomniałem jej.
- Co racja to racja - po jej policzku spłynęła perlista łezka, którą otarłem opuszkiem palca.
- Wracajmy do domu - szepnąłem.
- A co z ciałem Eranda? - Arven spojrzała niepewnie na zwłoki ukochanego.
- Musimy je zostawić. Potem wyślemy tu Birdy wraz z eskortą, aby odprawiła rytuały pogrzebowe - zaproponowałem. Dziewczyna zerknęła jednak na mnie z niechęcią. Nie spodobał jej się ten plan.
- Nie możemy go teraz pochować - namawiałem ją dalej.
- Zrobimy co innego... - przerwała mi, a po jej dłoni zatańczyły subtelne płomienie, które oświetliły jej nieludzko piękną twarz. Skinąłem tylko głową, a ona uklękła koło martwego elfa i jarzącymi się od ognia palcami przymknęła mu oczy. Płomienie lizały jego twarz, grafitowe włosy i ubranie, aż w końcu z Eranda została garstka popiołów. 
- Tylko tyle mogliśmy uczynić... - rzekła Arven łamiącym się głosem. 
- Tylko tyle... - potaknąłem i skierowaliśmy się ku terenom watahy. Szliśmy powoli, niespiesznie, a kiedy dotarliśmy przed jamę Alf dobijała godzina pierwsza. 
- Żegnaj, Arvenien - szepnąłem i złożyłem na jej wargach delikatny, choć jakże czuły pocałunek, po czym oddaliłem się, nie odwracając za siebie. Raniłem ją, wiedząc, że kochała Eranda i teraz mogłem mieć tylko nadzieję, że mnie nie znienawidzi.

ROZDZIAŁ 2 - OD ARVEN

Ból po stracie Eranda był nieopisany. Nie miałam ochoty żyć. Ale wiedziałam, że nie mogę zostawić watahy na pastwę Mrocznej Watahy. Ja i moja mama byłyśmy jedynymi wilkami w sforze, które panowały bez ograniczeń nad wszystkimi żywiołami. Śmierć byłaby w tej sytuacji zwykłym tchórzostwem, najłatwiejszą drogą. A ja, jako młoda Alfa i przyszła władczyni Watahy, musiałam podejmować dojrzałe decyzje. Tak więc, starając się nie myśleć o wściekłości rodziców, weszłam pewnym krokiem do jaskini. - Gdzie byłaś? – warknął Jasper. Chociaż był moim ojcem, myślałam o nim zawsze jako po prostu o Jasperze. Nie nadawał się do roli rodzica. Zachowywał się wiecznie jak młody dowódca wojska, które musi wypełniać wszystkie jego rozkazy. Teraz wpatrywał się we mnie, marszcząc czarne brwi.
- Spotkałam się z Erandem. – odpowiedziałam, unosząc dumnie głowę.
- A dokąd poszedł później? Obiecał mi spotkanie. – dopytywał się Jasper. Spojrzał na wielki, dębowy zegar, stojący w rogu jaskini. – I jest już spóźniony dwadzieścia minut.
Podeszła do mnie Carmen i zamiast, jak się tego po niej spodziewałam, uspokoić Jaspera i pocieszyć mnie, potrząsnęła mną mocno i wycedziła:
- Gdzie jest Erand? Mów i nie próbuj mnie okłamywać.
- On… Ja… Erand… On nie żyje! – zaniosłam się płaczem i osunęłam na kolana.
- Jak do tego doszło? – matka znowu złapała mnie za ramiona.
- Rozmawialiśmy z Erandem w zagajniku Mrocznego Lasu, kiedy zza drzew wypadł basior z Mrocznej Watahy. Chciał negocjować, nie wiem, o co mu chodziło, bo Erand ubzdurał sobie, że musi mnie chronić i w wyniku tego Mroczny zabił go, a ja tak się na niego wściekłam, że z wroga nie została nawet kupka popiołów. – wyznałam, wciąż szlochając.
- Mam jeszcze jedno pytanie… - zaczął Jasper, nie zważając na moją rozpacz. – Dlaczego wymknęłaś się bez pozwolenia z terenu Watahy?
- Ja… Chciałam się do czegoś przydać i pokonać któregoś z wrogów, albo chociaż trochę poszpiegować. – chlipnęłam.
- Przez co niemal zostałaś zamordowana. Jak mogłaś dać się zaskoczyć innemu wilkowi, jeśli sama wybrałaś się na zwiady? – zdziwił się Alfa.
Zarumieniłam się. Nie mogłam im wyjawić prawdy o Erandzie. No ale przecież postanowiłam, że będę podejmować dojrzałe decyzje. Odetchnęłam.
- Ja i Erand byliśmy parą. – wyznałam. – Miłość do niego przytłumiła moje zmysły i nie zwróciłam uwagi na niebezpieczeństwo.
- Ty i on? – Carmen zatkało. – No dobra, pomijając jakże ekscytujący wątek miłosny, to co teraz będzie z naszym sojuszem?
- Pewnie wkrótce zostanie wybrany nowy przywódca Bractwa, a wtedy będziemy mogli odnowić Przymierze. – wyraził swoje przypuszczenie Jasper.
- No nie wiem… - samica Alfa zmarszczyła czoło, po czym dodała: - Wiesz co, Arven, idź już. Mamy ważne sprawy do omówienia.
„Jasne, jak zwykle wykluczona”, pomyślałam, ale zaraz skarciłam się w myślach. Przecież miałam zachowywać się dorośle i nie obrażać się o byle co.
Nie miałam pomysłu, co z sobą zrobić. Nie zapuszczę się ponownie na teren Mrocznej Watahy, bo a nóż znowu ktoś padnie ofiarą mojej lekkomyślności? To mógłby być Aragorn. Chociaż czułam pogardę do tego wilka, który bez powodzenia próbował zastąpić mi Eranda – wyraźnie mu się podobałam, to w głębi serca miałam wrażenie, jakbyśmy znali się od zawsze, jakbym spotkała brata. Nie, nie takiego jak Merwan czy Rey. Oni zwracali uwagę jedynie na siebie i swoje potrzeby. Tak samo Bella. Księżniczka Białego Jelenia. Ja wolałam być Królową Ciemności. Od kiedy Severus zaatakował mnie bez uprzedzenia, jeszcze jako szczeniaka, za pomocą czarnej magii, zaczęłam ją zgłębiać. Zaczęłam nawet tworzyć własną Księgę Cieni. Niestety, musiałam to robić w tajemnicy przed wszystkimi. Czarna Magia była i jest wśród „dobrych wilków” zakazana. Wracając do tematu, gdzieś na dnie mojej duszy rodziło się uczucie do Aragorna. Nie wiedziałam jeszcze, jakie to uczucie. Jednocześnie kochałam go i pogardzałam nim. Nie wiem, jak to możliwe, ale to prawda.
Jak na zawołanie, obok mnie pojawił się wspomniany wcześniej wilk. Nic nie mówił, po prostu szliśmy obok siebie bez celu. W ludzkiej postaci, Aragorn był jeszcze bardziej pociągający niż jako zwierzę. Znów byłam zmuszona skarcić się w myślach. Przecież dzisiaj zginął Erand, mój ukochany. Jak mogę myśleć w ten sposób o innym?
Doszliśmy, wciąż w milczeniu, do Wodospadu Rajskich Ptaków. Usiedliśmy obok siebie na płaskim kamieniu, obmywanym przez huczącą wodę. Zanurzyłam stopy w zimnym niczym lód wodospadzie. Spojrzałam na Aragorna – patrzył gdzieś przed siebie zatroskanym wzrokiem. O czym myślał? Może o mnie… Obrócił się w moją stronę i ujrzałam jego oczy – takie głębokie i zmysłowe, ale też nieustraszone. Nie zastanawiając się nad konsekwencjami, objęłam go za szyję i pocałowałam go. Odwzajemnił pocałunek. Całowaliśmy się jak opętani, ale w pewnej chwili coś mnie tknęło i odsunęłam się od zarumienionego chłopaka.
- Ja… nie mogę, przepraszam… - Wyszeptałam i podwijając suknię do góry, uciekłam, zostawiając Aragorna samego nad wodospadem.

RODZIAŁ 3 - OD ARAGORNA

Jak mogłem być takim głupcem, by sądzić, że ona mogłaby coś do mnie poczuć? Jak mogłem chociażby marzyć, o tym, że ja i Arven możemy stoworzyć parę? Jak, pytam jak, mogłem być tak naiwny?

Nie wiem, naprawdę nie wiem, co nas dziś opętało. Kiedy Arven niespodziewanie zaczęła mnie całować poczułem się jak ofiara i nim się obejrzałem już odwzajemniałem tę namiętność łapczywie szukając jej ust. Smakowały cynamonem i miętą, a był to posmak tak subtelny, że wydawał się być złudzeniem. Chwila ta choć  jakże ulotna, była też piękna, ale nim choćby zabrzmiała mocniejszym tonem, Arven zerwała się jak oparzona i odskoczyła ode mnie. Spojrzałem na nią zaskoczony, ale ona wyjąkała tylko coś niezrozumiałego i po chwili zniknęła. Siedziałem jeszcze długo, wpatrując się tępo w dal i rozmyślając nad minioną chwilą. Kiedy zaczęło się zmierzchać wstałem i ruszyłem niespiesznie w kierunku domu. Szedłem powoli, powłócząc nogami i nie zwracając najmniejszej uwagi na otaczający mnie świat. Nie wzruszało mnie teraz ani piękno pajęczych nici skąpanych w rosie, ani liści o powierzchni tak cienkiej i przeźroczystej, że aż oszałamiającej. Nie odczuwałem teraz nic prócz przygnębienia. Wkrótce stanąłem przed swą jaskinią i z westchnieniem wszedłem do środka. 

- Witaj, Aragornie! - przywitała mnie od progu Aisha, która nucąc coś pod nosem przeglądała swą ulubioną księgę o niebezpieczeństwach naszego świata. Czyżby "Zmory świata codziennego"? Nie, tym razem "Czarnoksięstwo i alchemia". Rozejrzałem się bez emocji po jaskini. W jej kącie Incantaso i Hondo - moi rodzice - dyskutowali ożywieni, a tuż koło mnie siedziała Asoka i ziewała potężnie.
- Witaj, mała - mruknąłem i trąciłem pyskiem szczeniaka.
- Cześć, Ar - Asoka uśmiechnęła się czarująco. Pewnie była zachwycona tym, że wreszcie znalazła dla mnie jakieś przezwisko.
- A ja to co? - Aisha podniosła się z ziemi i groźnie zmarszczyła brwi. Przewróciłem oczami.
- Nie mam ochoty do dalszej konwersacji - odparłem i powlokłem się ku swej koi, gdzie pacnąłem.
- Coś nie tak? - wadera nie dawała za wygraną.
- Owszem, nawet bardzo nie tak - warknąłem.
- A co dokładnie? - dopytywała się.
- To skomplikowane - rzekłem wymijająco.
- Pokłóciłeś się z Arven? - uśmiechnęła się drapieżnie i wyszczerzyła zęby widząc moją minę.
- Nie do końca - jęknąłem zniechęcony jej dociekliwością.
- Wyrażaj się treściwiej! - popędziła mnie.
- Masz moje myśli.
- Chcesz powiedzieć, że pozwalasz mi...? - Aisha wytrzeszczyła oczy i uśmiechnąłem się pod nosem, nieczęsto bowiem miałem okazję widywać ją w takim stanie.
- Tak, czytaj sobie w moich myślach ile chcesz.
- Wow - skomentowała i przymknęła oczy. Wiedziałem, że się skupia, więc zacząłem wołać telepatycznie.
"Stara panna!". Aisha tylko zacisnęła zęby i wycedziła:
- Zamknij się - po czym na powrót przeniknęła moje myśli. Kiedy skończyła spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Nieźle - mruknęła, po czym jakby nigdy nic wyszła z jaskini robiąc dziwne i niezrozumiałe miny.
- Szalona - stwierdziłem po czym westchnąłem. Byłem na prawdę zmęczony i miałem ochotę wytchnąć. Nim zamrugałem już otoczyły mnie senne mary. A wśród nich królowała Arven.

ROZDZIAŁ 4 - OD ARVEN

…Aragorn nad wodospadem… Sam… Wilk z Mrocznej Watahy… Walka… I…
Wstałam gwałtownie, dysząc, jakbym biegała całą noc po Mrocznym Lesie. Uff… To tylko sen. Nie ma się czym martwić, to tylko sen. – powtarzałam wciąż w myślach.
- Psst! Hej, Arven, śpisz? - Przez małą szparę między kamieniem, służącym w jaskini jako drzwi, a ścianą, zauważyłam zmrużone oko Severusa.
- Hej, co ty tu robisz? To terytorium Alf. – warknęłam.
- Przyszedłem po Bellę. Umówiliśmy się. – powiedział.
- No jasne, że po Bellę. Chyba nie po mnie. – fuknęłam.
- Nadal się na mnie złościsz? – zapytał, niby ze skruchą, ale w jego oczach tańczyły szydercze ogniki. Basior nabijał się ze mnie.
- Śmiesz się ze mnie śmiać? – zbliżyłam się do wejścia, chcąc wyważyć głaz i wykurzyć Severusa za pomocą Magii Żywiołów z jaskini. On jednak nie przejął się moimi groźbami. Wręcz przeciwnie – cały aż trząsł się ze śmiechu.
- Śmiesz się… śmiać! Śmmiesz… się śmiać. A to ci heca! – wilczur tarzał się po ziemi, wydając z siebie dźwięki podobne do ludzkiego kaszlu.
- Dobra, dobra. Wynoś się stąd i nie zawracaj mi głowy. – próbowałam zdobyć się na opryskliwy ton, ale mi nie wyszło. Po chwili i ja pokładałam się ze śmiechu po przeciwnej stronie głazu.
Dotąd nieruchomy Jasper zaczął się poruszać i mruczeć coś do siebie. Carmen, czego wcześniej nie zauważyłam, od dawna nie spała. Miała zmrużone oczy i wpatrywała się w wejście do jaskini.
- Wiesz co, może lepiej wyjdę. Zaraz wszystkich obudzę. – zaproponowałam.
Severus tylko skinął głową i odsunął się trochę. Wytężyłam zmysły i rozkazałam skale odsunąć się. Teraz i ja stałam już na zewnątrz, na skąpanej w promieniach słońca plaży. Zasunęłam za sobą kamień i bez słowa skierowałam się w stronę Wodospadu Rajskich Ptaków. Towarzyszący mi basior ruszył posłusznie za mną.
- Wiesz co… - zaczął. – Mógłbym ci coś powiedzieć… na temat Belli?
Skinęłam głową. – Nie, nie powiem jej. – rzekłam, gdy utworzył usta, aby dodać coś jeszcze.
- Dobrze, więc ja… Lubię Bellę, ale to nie to. Jest miła, wesoła, umie słuchać, ale… nie podziela mojego zainteresowania Czarną Magią. – wyrzucił z siebie w końcu.
Uniosłam pytająco brwi.
- Wiem, że nie jesteśmy sobie bliscy, ale chciałbym, żeby to się zmieniło. Jesteś teraz inna. Nie ma już w tobie tej zadufanej w sobie laleczki, którą byłaś kiedyś. Nie sprawiasz wrażenia pępka świata, który chce, aby wszyscy się wokół niego kręcili.
Zmieszałam się.
- Nie wiedziałam, że taka byłam. Wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Dziękuję, że jesteś ze mną szczery. – uśmiechnęłam się niepewnie. Ku mojemu zdziwieniu, Severus odwzajemnił uśmiech.
- Przechodząc do sedna, proponuję ci wspólne zgłębianie tajników Czarnej Magii. – powiedział.
Odskoczyłam od niego jak oparzona.
- Skąd wiesz…? – zapytałam. Swoje zainteresowania utrzymywałam w ścisłej tajemnicy.
- Po twojej aurze. Studiuję Zakazaną Naukę dłużej niż ty i ostatnio zacząłem się uczyć wykrywania aury.
- Acha! To coś takiego jak Aura Żywiołów! – zawołałam. Tym razem to on nie wiedział, co miałam na myśli. – Mogę dzięki aurze zobaczyć, w jakim ktoś specjalizuje się żywiole. Dopóki sama nie zaczęłam uprawiać Czarnej Magii, nie dostrzegałam wokół ciebie żadnej aury. Dopiero od jakiegoś czasu zauważam okalającą cię, delikatną niczym pajęcza sieć czarną otoczkę. Jednak wciąż jest ona dla mnie niewyraźna.
- To dlatego, że twoja magia nie jest jeszcze ukształtowana. Niedługo będziesz musiała dostosować swoje żywioły do Czarnej lub Białej Magii. Jeśli wybierzesz Białą, mocy będziesz mogła używać do ożywiania przyrody. Będziesz mogła wykorzystywać ją jedynie w dobrych celach. Jeżeli uznasz, że Czarna bardziej ci się przyda, będziesz mogła niszczyć dzięki niej wrogów, ale też odbudowywać straty, żeby ciągle się wzbogacać. Nie narzucę ci wyboru. Zdecydujesz sama.
- Hmm… Mówisz, że będziesz mnie uczył Zakazanej Sztuki… - zaczęłam.
- Tak, a kiedy dojdziesz do mojego poziomu, zagłębimy się dalej razem. – odparł.
- Ale nie robisz tego bezinteresownie. Czego chcesz w zamian? – wypaliłam.
- Nie chcę niczego. Nie zmuszam cię, abyś coś mi za to ofiarowała. Chciałbym jednak prosić, abyś pomogła mi odkryć w sobie Moc Żywiołów. – wyznał, patrząc na mnie niepewnie.
- Umowa stoi. – powiedziałam. – Będziemy się razem uczyć Magii.
- Zaczynamy jutro? Przyjdę do ciebie o świcie.
Poszliśmy dalej razem, w wesołych nastrojach. Zanim dotarliśmy do Wodospadu Rajskich Ptaków, zauważyłam jakiś ruch za kamieniem, na którym siedziałam wczoraj z Aragornem. Obok nas pojawił się wspomniany wcześniej wilk we własnej osobie.
- Witam, Państwo Zakochani. – burknął i odszedł w stronę swojego terytorium.
- Argo, zaczekaj, to nie tak! – nie wiadomo czemu zwróciłam się do niego tak, jak często nazywałam go w myślach.
Aragorn nie posłuchał mnie jednak. Nie odwracając się za siebie, poszedł dalej.


ROZDZIAŁ 5 - OD SEVERUSA

Patrzyłem ślepo na oddalającego się Aragorna.Mknął przez mokre kałuże i zręcznie omijał stojące mu na drodze głazy Nie wiedziałem, że tak zależy mu na Arven, poza tym ja i tak nic do niej nie czułem. Przez chwilę Arven starała się go zatrzymać, ale basior jej nie słuchał.
- Arven, przestań już – zawołałem. - Ja z nim pogadam, zgoda?
- No nie wiem, pewnie będzie na ciebie zły - powiedziała smutno wadera.
- Ale o co mu chodziło? - starałem się ukryć to, że doskonale znam przyczyny jego zachowania.
- Eh… Ja mu się podobam... i chyba... mi on także - powiedziała nieśmiało.
- Dobra… pogadam z nim… - mruknąłem - Widzimy się jutro rano, by poćwiczyć czarną magię.
- I żywioły! - dodała wesoło Arven, gdy zacząłem się oddalać
- I żywioły...- mruknąłem pod nosem i zacząłem biec
Nie udałem się od razu tam gdzie uciekł Aragorn, tylko wskoczyłem w ciągłym biegu na większą ze skał i odbiłem się od niej wyczarowując sobie skrzydła. Już po chwili byłem w powietrzu , wolno machając moimi dużymi czarnymi skrzydłami.Trudno było dostrzec cokolwiek pomiędzy rozłożystymi gałęziami drzew, lecz wydawało mi się że ten sposób będzie szybszy. Ale gdzie on mógł pobiec? Na trasie którą ruszył go nie było, czy to więc znaczy że zboczył z drogi? To oznaczałoby że może być wszędzie... Zniżyłem lot, co było trochę ryzykowne, z uwagi na wierzchołki drzew i wielkość moich skrzydeł. Jednak jak Aragorna nie było tak nie ma. Spoglądałem w dół w poszukiwaniu czarnego wilka, ale głównie przez jego kolor nie mogłem go zobaczyć. Zamyśliłem się. Aragorn i Arven? Kto by pomyślał! A jednak czułem się okropnie. Nie ze względu na Argo , czy Arven, tylko na jego siostrę. Czuję , że ona mi się podoba. Jednak co powie na to Bella? Przecież ja tyle razy dawałem jej kosza. Poza tym ona to tylko przyjaciółka… Nagle poczułem pulsujący ból w prawym skrzydle. Spojrzałem na nie, i zobaczyłem krew. ,,Pewnie zahaczyłem o drzewo’’- pomyślałem. Chciałem wylądować , ale w pobliżu nie było widać żadnej polany, a drzewa były zbyt blisko siebie. Westchnąłem i spuściłem łeb, gdy nagle coś lub ktoś się o mnie obił. Jęknąłem tylko i zacząłem spadać obijając się o chropowate gałęzie świerka. Spadłem poraniony na ziemię, starając się podnieść. Zobaczyłem że z góry podlatuje do mnie czarny wilk. Nie widziałem jej wyraźnie, ale czułem że to Aisha… niestety. Wilczyca wylądowała z wdziękiem oraz przerażonym wyrazem twarzy koło mnie.
- O boże , Sev nic ci nie jest?! - krzyknęła.
- N-nie wiem - wydawało mi się że przede mną stoją aż trzy Aishe, a potem znów łączą się w jedną postać i tak w kółko.
- Chodź, idziemy do Delgado - samica trąciła mnie pyszczkiem, abym wstał.
- Sam doskonale sobie poradzę, nie musisz się martwić - mruknąłem mrużąc oczy, tak jak bym zaraz miał paść na miejscu.
- Och, przepraszam to moja wina! - powiedziała zaniepokojona.
- Wcale nie – starałem się wstać, ale wciąż tylko kiwałem się na boki.
- Pomogę ci dojść do twojej chaty – zaproponowała gorliwie.
- Nie musisz… -próbowałem ustać na nogach. Wszystko wciąż było rozmazane, a w głowie słyszałem tylko szum.
- Ale wyglądasz okropnie… - skrzywiła się.
- Wiesz może gdzie jest twój brat? - Zakręciło mi się w głowie i prawie zaliczyłbym glebę. Uniosłem z trudem moje skrzydła i znów pozwoliłem im zmienić się w czarną mgłę, która to rozpłynęła się w powietrzu.
- Nie wiem, ale pewnie jest tam gdzie zawsze; nad zaklętym źródłem.
- Dzięki za pomoc - zacząłem energicznie mrugać, by odzyskać wzrok.
- Wiesz że to kawał drogi stąd? – uniosła brew.
- Aisha, ja wiem co robię –starałem się uśmiechnąć.
- Niech ci będzie - mruknęła niezadowolona. - Aha i jeszcze jedno - powiedziała i wspięła się na mnie. - Masz gałąź na głowie - powiedziała z patykiem w pysku.
- Dzięki - mruknąłem i wywołałem teleportację nad źródło.
Rzeczywiście Aragorn tam był. Przygnębiony spoglądał w taflę wody. Co on widzi w tej Arven? Heh, to co ja w Aishy. Z trudem do niego podszedłem i usiadłem obok.
-Ar?- spojrzałem na niego by upewnić się że jest prawdziwy .
- Czego chcesz?- warknął.
- Chcę wyjaśnić sprawę z Arven – odparłem.
- Ach tak, dobrze wam się układa? - powiedział obojętnie.
- My nie jesteśmy razem… I nie zamierzamy być… Ona cię lubi.

ROZDZIAŁ 6 - OD ARAGORNA

Zaskakujące. Kiedy ostatnim razem widziałem Severusa miałem iście morderczą chęć wykończenia na miejscu rzekomego basiora, a teraz? Mój umysł, przed chwilą zapełniony samobójczymi żądzami, teraz był jasny, jakby ów zły duch, który weń się wkradł ledwie kilka godzin temu, teraz krzyknąwszy w agonii wyzwolił mnie ze wszelkiej złości i nienawiści. Spojrzałem, pełen niedowierzenia na Severusa, który stał przede mną cały zbroczony krwią (co on znowu zrobił?). Uśmiechał się pod nosem, ale tym razem był to uśmiech szczery, pełen radości i życzeń powodzenia.

- Dzięki - szepnąłem i skoczyłem do biegu. Za sobą zostawiłem swój żal i smutek, a pędziłem ku mojemu nowemu życiu. Ku Arven, która była gdzieś tam daleko i zapewne sądziła, że ją znienawidziłem. Galopowałem w oszałamiającym tempie, nie zważając na chłoszczące mnie po twarzy gałęzie, ani na zdradzieckie korzenie, czekające na nieostrożnego wędrowca. Teraz liczyła się tylko ona. Moje całe życie. Moja miłość. Po kilkunastu minutach intensywnego biegu dopadłem do Jaskini Alf. Nie myśląc o późniejszym konsekwencjach wpadłem doń jak burza i dopiero kiedy poczułem na sobie spojrzenie Jaspera i Carmen zamarłem i uśmiechnąłem się przepraszająco.

- Czy mógłbym wiedzieć, gdzie przebywa teraz Arven? - spytałem ochłonąwszy nieco.

- Powinna być nieopodal jaskini - odparł samiec Alfa obojętnym tonem, zauważyłem jednak jak wymienia ze swą partnerką zdumione spojrzenie.

- Dziękuję - krzyknąłem i wypadłem z jaskini, aby poszukać wadery. Zatoczyłem pełne koło wokół jaskini, ale kiedy już zniechęcony chciałem zaprzestać poszukiwań usłyszałem jej głos tuż za mną.

- Argo? Co tu robisz? - spytała z niedowierzeniem. Odwróciłem się i zobaczyłem ją stojącą tuż za mną w swej wilczej postaci.

- Och, Arven. Wybacz mi! - zawołałem i podbiegłem do niej. - Proszę, powiedz, że mnie nie winisz!

- Ależ, Argo... - szepnęła zdziwiona. - To ja powinnam Cię przeprosić...

- Nigdy - odparłem i przytuliłem ją do siebie, jakby to miał być ostatni raz. - "Miłość znaczy, że nigdy nie musisz mówić przepraszam". Nigdy, Arven.

- Wysunąłeś pochopne wnioski, Ar. Ja i Severus będziemy tylko trenować czarną magię... - urwała i spojrzała na mnie przerażona.

- Czarną magię? - uśmiechnąłem się łobuzersko. - Nie przeszkadza mi to. Liczy się tylko to, że jesteś moja... to znaczy, może kiedyś... - zamarłem, czekając na reakcję wilczycy, ale ona tylko uśmiechnęła się.

- Chyba przystanę na tę kuszącą propozycję - jej oczy zalśniły.

- Nareszcie! - zawyłem triumfalnie i wtuliłem się w jej futro. Nareszcie razem...

ROZDZIAŁ 7 - OD ARVEN

Leżeliśmy, przytuleni do siebie w Jaskini Miłości. Czułam każdą cząstkę ciała Aragorna, owiniętego wokół mnie. Obsypywaliśmy się namiętnymi pocałunkami i zaglądaliśmy w głąb swoich umysłów. Stworzył się między nami rodzaj telepatycznej więzi, łączącej nas dodatkowo mentalnie. Teraz znałam każde pragnienie i myśl ukochanego – jego obawy i marzenia, lśniące w jego duszy niczym płomyki świec.
- Kocham cię. – wymruczałam, przylegając do niego ściślej.
- Ja ciebie też. – odparł.
Wyraźnie poczułam, że basior odprężył się, odkąd odkrył, że coś dla mnie znaczy. Moje uczucia nigdy nie były tak rozbudzone, nawet w obecności Eranda. Mój dawny ukochany odszedł jednak bezpowrotnie, chcąc uratować moje życie. Po jego śmierci w moim sercu było dziwne, puste miejsce, niewypełnione niczym. Żadnym wspomnieniem ani łaknieniem. Dopiero kiedy w moim świecie pojawił się Aragorn, ta pustka została wypełniona jasnym światłem. Myśl o Erandzie przywołała mnie do porządku. Odsunęłam się od zdumionego wilkołaka, nadal trzymającego mnie w objęciach.
- Musimy… to przerwać. – jęknęłam. – Mamy wojnę. Nie możemy sobie więcej na to pozwolić.
- Zapomniałem się. Przepraszam. – odparł, wyraźnie skruszony.
- To nie twoja wina. – zapewniłam go. – Po prostu musimy przyjąć jakiś plan działania. Trzeba w końcu pokonać Mrocznych.
- O ile Zaklęci nam nie przeszkodzą.
- Dlaczego nasi bracia mieliby nam przeszkadzać? – zdziwiłam się. – Dążą do tego samego, co i my.
- Bo twoja matka i ojciec obrali własną taktykę. Myślisz, że Jasper zgodzi się na to, abyśmy my mieli jakiś wpływ na nasze losy?
- Co mnie to obchodzi? – oburzyłam się. – Jestem Samicą Alfa, nie marionetką w rękach Starych Alf. Mogę robić, co chcę.
- No chyba nie do końca. – z przeciwległego kąta jaskini dobiegł nas śmiech. Stał tam Jasper we własnej osobie.
- W niczym mi nie przeszkodzisz, „ojcze” – parsknęłam.
- Nie? – Alfa wydawał się być coraz bardziej rozbawiony. Jednak była to przykrywka. Basior rzucił się na mnie, warcząc groźnie.
- Zostaw mnie w spokoju! – wrzasnęłam.
- Skrzywdzisz własnego ojca? – zadrwił Jasper.
- A ty córkę? – uniosłam brwi.
- Nie jesteś moją córką. – odparł.
- Nie…?
Rzuciłam się na basiora. Kłapnęłam zębami nad jego uchem, ale uchylił się błyskawicznie. Skoczył mi do gardła i przegryzł mi którąś z mniejszych żył, bo krew polała się z mojego gardła, jednak nie tak obficie, jak przy pękniętej tętnicy. Z moich ust posypał się ciąg barwnych przekleństw, po czym utkałam Kulę Wszystkich Żywiołów i cisnęłam z impetem w wilka. Po chwili pozostała z niego kupka popiołów.
- O, nie! Co ja zrobiłam?! Tato! – rozpłakałam się z bezsilności. Już nic nie mogło wrócić życia Jasperowi.
- Arven… Arven, nie zbliżaj się do mnie! – zawołał Aragorn i uciekł.
A ja poszłam do Jaskini Alf, powłócząc nogami, aby opowiedzieć o wszystkim Carmen. Moja matka siedziała przed wejściem do kryjówki i przygotowywała jakiś eliksir.
- O, Arven! – zawołała. – Jak dobrze, że jesteś. Jasper…
- Ojciec nie żyje. – wyznałam.
- Jak to: nie żyje? Przecież jest w jaskini. – powiedziała Carmen.
Rzeczywiście, na zewnątrz wyszedł Jasper, cały i zdrowy. Popatrzyłam na niego, zdziwiona.
- Co ci się stało? Zawsze się ze mną kłócisz, kiedy wracasz do domu. – ojciec uniósł brwi.
- No bo ja… - wyjąkałam. Opowiedziałam rodzicom całą historię, ze szczegółami.
- Czyli nasi wrogowie potrafią już przybierać cudzą postać. – wywnioskowała Carmen. – Nie martw się, wszystko w porządku. Pozbyłaś się potężnego wroga.
Odetchnęłam z ulgą. Teraz musiałam jeszcze znaleźć Aragorna i wszystko mu wytłumaczyć.


ROZDZIAŁ 8 - OD ARAGORNA

Szedłem powoli, zwiesiwszy łeb i ciężko powłócząc nogami, nie wiedząc, gdzie iść, gdzie jest moje miejsce. Przymknąłem oczy i westchnąłem ciężko przez nos. Nic nie rozumiałem, w mojej głowie był mętlik. Wydarzenia dzisiejszego dnia przewijały się przez mój umysł niczym taśma filmowa. Cudowna noc z Arven, ciepło jej ciała, najście Jaspera, krwawa walka, furia młodej Alfy i unoszące się w powietrzu popioły wroga. Szczerze mówiąc, kiedy tylko zrozpaczona dziewczyna odwróciła się ku mnie ze łzami w oczach nie wytrzymałem i uciekłem z jaskini. Długi czas goniłem na oślep, a kiedy opuściły mnie siły opadłem ciężko na ziemię. Moje serce pulsowało tępym bólem, i czułem się tak jak osoba patrząca na koniec świata i wszystkiego co jej bliskie. Byłem rozdarty i zdawałem sobie sprawę, że jestem tchórzem. Nie powinienem był zostawić Arven, nawet jeśli ceną miało być moje życie. Przystanąłem, otworzyłem oczy i zmieniłem się w człowieka. Poczułem tylko delikatne mrowienie na skórze i nim zdążyłem choćby mrugnąć już byłem gotów do kontynuowania biegu w swej nowej postaci. Świat się wali, pomyślałem, to pewne. A skoro tak muszę odnaleźć Arven! Choćby kosztem własnego życia! poprzysiągłem sobie i zawróciłem gwałtownie. Pędziłem w oszalałym tempie powtarzając sobie raz za razem; Co ja zrobiłem? Co ja, do diabła, zrobiłem?! Odnalezienie Arven nie było takie trudne jak myślałem. Gdy tylko odblokowałem naszą telepatyczną więź, którą wcześniej wyciszyłem, poczułem myśli wadery. Była smutna, nieco przygnębiona, ale nie zrozpaczona! Wniknąłem nieco głębiej w jej świadomość i szybko zrozumiałem, co się stało. Arven nie zabiła swego ojca, tylko zniszczyła wroga. Odetchnąłem i krzyknąłem do niej w umyśle;

~ Arven? 

Szybko mi odpowiedziała;

~ Aragorn...? Gdzie ty jesteś?

~ Pędzę do Ciebie.

~ Proponuję spotkanie na Moczarach, przy wschodnim brzegu, dobrze?

~ Nie lubisz, jak widzę, towarzystwa umarlaków? 

~ Specjalista od egipskiej mitologi się znalazł!

Przerwałem połączenie i ruszyłem żwawiej ku Moczarom, które były już w miarę blisko. Kilka minut i już dopadłem Epsilonu, po czym przeskoczyłem na wschodni brzeg zastanawiając się nad słowami Arven. Co ja znów takiego powiedziałem, że ona spytała mnie o Egipt? Czyżby owy mit o wschodnim i zachodnim brzegu? Na zachodnim brzegu chowano ludzi, przy wschodnim zaś... tak, to musi być to! Zagłębiając się w rozmyślania wpadłem na Arven. 

- Wiecznie buja w obłokach! - zakpiła i uśmiechnęła się, a ja to odwzajemniłem.

- Wybacz mi, że... - zacząłem, ale Arven przerwała mi:

- To nie twoja wina. Niepotrzebnie oddałam się złości. Choć przynajmniej zabiłam Mrocznego. Kolejny wróg zlikwidowany.

Kiwnąłem tylko aprobująco głową i usiadłem na zwalonym pniu.

- Czy twoi rodzice już coś wiedzą...? - spytałem siląc się na spokój, choć Arven wyczuwała mój stres.

- Jeszcze nie. Nic im nie mówiłam - szepnęła. 

- To nawet dobrze - zgodziłem się.

- A Incantaso? - Arven zmarszczyła brwi. - Lub Hondo? Wiedzą coś?

- Milczałem - odparłem.

- Tym lepiej - odetchnęła z ulgą.

- Nie możemy przecież tak wiecznie utrzymywać naszej miłości! - zaprotestowałem.

- Wiem, ale teraz jest wojna. Straciliśmy sojusznika jak już zauważyłeś, więc... - przerwałem jej:

- Bractwo niedługo wybierze nowego władcę. I chyba wiem kim on będzie - rzekłem cicho. Elfka spojrzała na mnie zdziwiona.

- Niby kogo? - ściszyła głos oszołomiona. Wziąłem wdech:

- Moją matkę. Ona także, choć odkryła to nieco później niż jej brat, Kogotha, ojciec Eranda, może przemieniać się w człowieka, a w jej żyłach płynie krew władców - wyrzuciłem z siebie jednym tchem.

- Ale ona nie przemienia się w elfa, tylko człowieka! - Arven wzdrygnęła się.

- Wiem, wiem. Bractwo jednak nie ma nic przeciw, tym bardziej, że moja babcia i dziadek, Elois i Sirnon, rodzice Incantaso, byli elfami i prawowitymi królami, choć zrzekli się tronu.

- Skoro tak twierdzisz... najważniejsze, że nie ruszymy do walki sami - dziewczyna znużona opadła na ziemię.

- Musisz o tym koniecznie poinformować Carmen i Jaspera. O ile, rzecz jasna, wysłuchają Cię... - rzekłem.

- Chodź ze mną, Ar - szepnęła Arven.

- Jesteś tego pewna? - wymamrotałem. - Bo ja drżę na myśl o tej wizycie - parsknęliśmy śmiechem.


ROZDZIAŁ 9 - OD ARVEN

Tak, chcę mieć cię przy sobie. Już na zawsze – szepnęłam.
Aragorn bez słowa położył mi głowę na ramieniu, wtulając twarz w moje włosy.
- Ja też… - odparł. – Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Na nikim mi nigdy nie zależało tak, jak na tobie.
- Wtedy, kiedy zginął Erand… - imię zmarłego w mej obronie młodzieńca wciąż trudno przechodziło mi przez gardło. – Coś się we mnie przełamało. Zrozumiałam, że stracę zmysły, jeżeli nie znajdę ukojenia w ramionach kogoś innego. – zarumieniłam się, spuszczając głowę. – I znalazłam. W tobie. W twoim sercu.
Uniosłam dłoń i pogładziłam go po policzku
- Muszę ci coś wyznać. – Aragorn nagle odsunął się ode mnie. – Zazdrościłem Erandowi. Nawet po jego śmierci myślałem, że nikogo już nie będziesz w stanie pokochać. Że… że… staniesz się jeszcze bardziej nieprzystępna. Władcza, wieczna i potężna. Zawsze taka byłaś. Nieosiągalna, zimna Alfa. Dopiero, kiedy zaczęłaś przyjaźnić się z Severusem, coś się w tobie zmieniło. On ma na ciebie dobry wpływ. – przyznał.
- Tak, jest naprawdę dobrym przyjacielem przy bliższym poznaniu. Ale nie zastąpi mi ciebie.
Przytuliłam się mocno do ukochanego, opierając się na jego silnej piersi. Serce, ukryte w jej środku, biło cicho, ale zdecydowanie, niczym strumień w letni dzień. Wyciągnęłam dłoń, dotknęłam klatki piersiowej Aragorna i poczułam emanującą z niej miłość i ciepło. Odsunęłam powoli rękę, a przez mojego ukochanego do mnie zaczął przepływać strumień białego światła.
- Odkryliśmy Magię Serca! – zawołałam. – Wiesz, co to znaczy? Tylko… Tylko przeznaczenie zapisane w gwiazdach może wywołać ten rodzaj Magii!
- Czy to znaczy, że jesteśmy dla siebie stworzeni? – zapytał Aragorn.
Skinęłam głową.
- Tak, to oznacza właśnie to.
Młodzieniec objął mnie w pasie, a ja położyłam mu dłoń na ramieniu i poszliśmy do Jaskini Alf. Carmen nadal siedziała przed wejściem, tym razem mrucząc jakieś czary ochronne.
- Arven, Aragornie, pomóżcie mi otoczyć magiczną tarczą całe nasze terytorium. Powstrzyma ona Mroczną Watahę przed napaścią.
- Dobrze… Ale najpierw musimy ci coś powiedzieć. – zaczęłam.
Moja matka spojrzała na mnie, unosząc brwi.
- Kogotha i Erand nie żyją, a Incantaso była ich najbliższą krewną. – powiedziałam. – Więc…
- Czy nie zostanie nową przywódczynią Bractwa? – Carmen nie dała mi dokończyć.
- No właśnie.
Uśmiechnęła się i pokręciła przecząco głową.
- Magiczna Rada – wskazała głową niebo. – Wyznaczyła już kogoś innego na to miejsce.
- Jak to? – oburzył się Aragorn. – Moja mama doskonale nadawałaby się na władczynię Stowarzyszenia.
- Tak, to prawda, ale Rada uznała, że lepiej na tym stanowisku spiszecie się wy. – Alfa wskazała na mnie i Aragorna.
- My? – zdziwiłam się.
- Tak. Jesteście teraz Królem i Królową Bractwa Tępiącego Zło.
Spojrzałam na Aragorna.
- Musimy powiadomić twoją rodzinę. – powiedziałam.
Wilk, teraz w roli przystojnego elfa, tylko skinął głową. Poszliśmy do Jaskini Bet, aby przekazać wszystko Incantaso i Hondo. W drodze natknęliśmy się na Severusa. Uśmiechnął się tajemniczo i poprosił, abyśmy poszli za nim. Wieści w watasze szybko się rozchodziły.




ROZDZIAŁ 10 - OD SEVERUSA

Słyszałem o waszym nadzwyczajnym przypadku - mruknąłem prowadząc Arven i Aragorna do naszego kręgu narad. (Choć nie jest on oficjalny został powołany na tę specjalną okazję. Ale może kiedyś...?) Para popatrzyła na siebie porozumiewawczo i zaczęli za mną podążać.
- Dokąd nas prowadzisz Severusie? - spytała słodko Arven.
- Niech to będzie... - zamyśliłem się w poszukiwaniu odpowiedniego słowa - niespodzianka.
- Ok, lubię niespodzianki - uśmiechnął się radośnie Aragorn i ruszył do przodu tak, by iść na równi ze mną.
- To wspaniale - mruknąłem pod nosem przewracając oczyma.
Resztą drogi przebyliśmy w ciszy, z czego byłem bardzo zadowolony.Ostatnio znów zaczęły dręczyć mnie nocne wizje i mroczne szepty w mojej głowie. Stałem się przez to znów ponury i niedostępny, a jedynym lekarstwem na te wszystkie smutki była tylko Aisha. Moja Aisha... Ale dosyć o tym! Po pewnym czasie doszliśmy do Mrocznego Lasu. Nie chciałem nic zdradzić Argo i Arven więc zachowałem milczenie. Pomimo tego że las był ciemny i przerażający nie należał do terenów wroga. W miarę jak daleko się szło, robiło się coraz mroczniej, więc w pewnym momencie musiałem wyczarować iskrę, by oświetlała nam drogę. Zatrzymałem się przy ogromnym dębie i powiedziałem do mojej kompanii:
-Zmieńcie się w elfy, proszę - rzekłem i fala czarnego dymu zmieniła mnie w elfa.To samo zrobili Arven i Argo.
  Skinąłem głową na znak, że wszystko jest dobrze i że nie muszą się niczego obawiać.Podszedłem do drzewa i zapukałem w jego korę czekając na odpowiedź. Z dziupli, która była w drzewie wyleciała mała kuleczka światła. Podleciała do mnie prawie dotykając mojego nosa i usłyszęliśmy z niej słodki głosik:
- Kto idzie? - odezwała się nieśmiało świetlista kulka.                                                                                   

- Severus. Mam już Arven i Aragorna - odpowiedziałem
Kuleczka czym prędzej czmychnęła do swojej dziupli.Po krótkim czasie ktoś spuścił nam z drzewa trzy liny
- No, teraz w górę - powiedziałem i przytrzymując się liny wjechałem w koronę drzewa. Po chwili byłem już na drewnianym podeście, z ułożonymi w krąg fotelami ze skóry i drewna na których siedzieli Incantaso, Hondo, Aisha i Asoka. Zaraz dołączyli do nas także Aragorn i Arven.
- Dobra. Jak wszyscy już są - powiedziałem i zająłem moje miejsce - muszę wam wyjaśnić co, i jak.
Wszyscy popatrzyli na siebie znacząco, wiedząc że o naszym planie nie wiedzą jedynie Argo i Arven.
- Otóż, mamy okazję zdobyć, nowego, potężnego sojusznika. Jest to siostra mojej zmarłej matki, a więc moja ciotka. Jest królową Imperium Gryfów, i pomimo że jest elfem, rządzi ludźmi. Jej królestwo jest ogromne i posiada sześć krain; Wschodnią, Górską, Kareńską , Północno - Wschodnią , Leśną, i Arkadyjską. My wyruszymy do Arkadyjskiej, ponieważ tam znajduje się stolica Imperium. Droga jest długa, ale wiem że warto tam pojechać. Ona nam nie odmówi, a zyskamy potężnego sojusznika. Co wy na to ?- zwróciłem się do młodej pary.
- Dla Zaklętych! - krzyknął Aragorn.
- To znaczy, że tak? - dopytałem.
- Tak, a poza tym przyda nam się dawka porządnych przygód - wyjaśniła Arven.
- Świetnie. Spotkajmy się jutro rano nad granicą watahy - powiedziała Incantaso. - Weźcie ekwipunek i swoich towarzyszy. Reszta watahy została już powiadomiona o naszej nieobecności. Ogłaszam koniec zebrania! 



***

Nazajutrz wszyscy byli gotowi. Słońce już powoli wschodziło rzucając światłocienie na otaczającą nas naturę. Wcześniej zarządziłem jeszcze, że podróż będzie przebyta pod postacią elfa, więc to właśnie pod tą postacią spotkałem się z innymi.Wszyscy już się zebrali; Asoka i Amy, Hondo i Chacko, Incantaso i Darky, Aragorn i Morgana, Arven z Credonem i Aisha.
- No dobrze, teraz przedstawię wam naszą trasę - wyjąłem ze skórzanej torby dużą mapę i rozwinąłem ją. 

- Najpierw będziemy poruszać się po suchych stepach, zajmie nam to około 4 godz. Przy dobrym tempie, rzecz oczywista. Potem wchodzimy w puszczę i tam mamy nocleg. Ruszamy w dalszą trasę, i po wyjściu z lasu idziemy w góry. Przeprawa przez nie będzie trwała dwa dni .Niestety. Potem w stronę morza, a gdy będziemy już na plaży, Hondo wzywa swoich piratów i płyniemy statkiem prosto do Arkadii. To chyba proste, prawda? Co do towarzyszy; Ty Arven będziesz jechała na Morganie, razem z Aragornem, a Credon będzie pomagał nosić nasz ekwipunek. Pomimo tego że wasze smoki mają skrzydła, nie lecimy lecz idziemy.
-Dobrze, a my?- powiedziała Aisha. - Na czym niby mamy jechać?
- Na tym - wskazałem na dwa Saltus Mortem w pobliżu wodopoju.  -To nasz transport. Ja czarny, ty biały.
- Są piękne - westchnęła Aisha.
- Przynajmniej jednej podobają się te zwierzęta - wzruszyłem ramionami.
- Ej, coś wypadło ci z torby! - Aisha wskazała na małą kartkę. Szybko ją podniosłem i starałem się ją wcisnąć powrotem.
- T-to nic - powiedziałem zmieszany.
- Ależ pokaż - prosiła.
- Skoro chcesz... - ustąpiłem jej, lecz nie znałem jej reakcji na to;

  - Całkiem ładnie. Czy to ja?! Oh, dzięki Sev! Niektóre miny to ja mam po prostu zabójcze - rzuciła mi się na szyję.
- Nie... ma sprawy. To tylko szkice. Nigdy nie oddadzą twej prawdziwej urody. Poza tym nie umiem rysować - podrapałem się po głowie i zwróciłem się do mojego kruka.
-Zawiadom królową Imperium Gryfów, że może się spodziewać swojego bratanka za jakiś tydzień -
powiedziałem po czym wypuściłem kruka. Wszyscy dosiedliśmy swych wierzchowców i ruszyliśmy w drogę.


ROZDZIAŁ 11 - OD AISHY

Wyprostowałam się z wysiłkiem w siodle i znużona powiodłam wzrokiem po cienkiej linii zamglonego widnokręgu. Wędrowaliśmy już z rzędu którąś godzinę, i jak dotychczas nie widać było żadnych tego efektów, co też wprawiło całą naszą kompanię w zły humor. Zwiesiłam głowę wycieńczona skwarem popołudnia i popędziłam swego wierzchowca. Niestety, Saltus Mortem wyczuwszy moje zdenerwowanie wierzgnął, zarzucił łbem i zarżał ogłuszająco, zapierając się jednocześnie nogami o ziemię. Ścisnęłam piętami jego boki i tym razem, ze złowrogim parsknięciem ruszył żwawiej. Dogoniłam Severusa, który z posępną miną jechał na przodzie naszego sformowania i zdyszana doń zawołałam:
- Nie sądzisz, że powinniśmy minąć już Flumen Mortuis? - Flumen Mortuis, to jest Rzeka Umarłych, było jednym z najbardziej ponurych miejsc w okolicy. Tchnęło śmiercią i sławne było z mrocznych istot, które koczowały u jego brzegów. Miejsce przeklęte.
- Być może - westchnął czarnoksiężnik, jadący z nieprzeniknioną miną u mego boku. - Obawiam się, że mimo tak dokładnego rozplanowania naszej podróży, pomyliliśmy drogę.
- Ależ, Sev! - krzyknęłam zrozpaczona zatrzymując bez zbędnych ceregieli swego Saltus Mortem, który ponowił próby zrzucenia mnie ze swego grzbietu. Ja jednak nie zwracałam uwagi na jego coraz to wymyślniejsze pląsy - Pokaż mi mapę - nakazałam marszcząc swe alabastrowe czoło.
- Proszę - elf podał mi niechętnie spłowiałą stronicę, wyrwaną, jak się domyślałam, z jakiejś księgi. Ściągnęłam brwi studiując dokładnie każdy jej fragment. 
- O ile się nie mylę - zaczęłam donośnym głosem, tak, aby każdy mnie usłyszał. - jesteśmy teraz we wschodniej części Stepów. Niebawem powinniśmy minąć południowe pasmo Gór Skalistych, a potem jeszcze tylko kilkanaście kilometrów dzieli nas od Rzeki Umarłych. Ale - uwaga! - te niewinne kilkanaście kilometrów pozostają we władaniu naszych wrogów! Podsumowując czekają nas jeszcze dwie godziny drogi przez Ogniste Łąki. Czy mam rację? - zwróciłam się do Severusa. Ku mojemu zdziwieniu uśmiechnął się ciepło i podprowadził ku mnie swego rumaka.
- Masz rację, masz - szepnął mi do ucha, a ja wtuliłam twarz w jego płaszcz. 
- Dzięki - wymamrotałam. Chłopak tylko zachichotał, a ja kątem oka zauważyłam, że wszyscy obecni odwrócili taktownie wzrok. Westchnęłam z lubością, ale nagle usłyszałam echo odległego ryku. Wzdrygnęłam się, podskakując ze zdziwienia w siodle.
- Oho! - mruknęłam bez przekonania, z trudem maskując przerażenie. - Będziemy musieli uważać.
- Czyżby to były...? - Asoka otworzyła szeroko oczy.
- Tak - rzekł Aragorn potwierdzając moje obawy. - To smoki.
- Pytanie tylko jaki klan - szepnęła Arven. - Jeśli są to smoki ogniste, możemy wysłać Morganę jako posłańca. Jeśli należą do powietrznych Credon poleci. Smoki wody i ziemii też da się jakoś udobruchać. Gorzej jeśli będą to smoki...
- Dzikie - wyszeptałam oniemiała z przerażenia. Biały jeleniowaty, którego dosiadałam podskoczył z gromkim rżeniem, a ja ku przerażeniu wszystkich potoczyłam się na ziemię, gdzie ległam bez tchu.
- Aisha! - Severus z wdziękiem zeskoczył ze swego "kopytnego" i podbiegł do mnie. - Wszystko dobrze?
- Jasne - wyjąkałam podnosząc się ciężko. Niespodziewanie jednak usłyszałam czyiś krzyk. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam Incantaso zeskakującą naprędce ze swego pegaza.
- Mamo! - zawołałam, ale ona nawet nie spojrzała na mnie tylko wyjąwszy długi sztylet zza pleców skoczyła gdzieś przed siebie. I wtedy dostrzegłam coś co zmroziło mi krew w żyłach. Zamarłam, wstrzymując oddech. Przed Incantaso stał największy smok jakiego w życiu widziałam. I bez wątpienia był to smok dziki.


ROZDZIAŁ 12 - OD ARVEN

Wpatrywaliśmy się wszyscy bez słowa w ogromną, czarną bestię, patrzącą na nas z góry. Severus zdobył się jeszcze na jeden ze swoich sarkastycznych żartów:
- Co mamy mu powiedzieć? "Panie smoku..." - zaczął piskliwym głosem - "Czy pozwoli nam pan iść dalej? Robimy to dla pana dobra..." 
Nikt się nie zaśmiał, tylko bestia zionęła szkarłatnym niczym krew ogniem.
Asoka odskoczyła, przestraszona, do tyłu. Ja sama zeskoczyłam z Morgany i wyciągnęłam lśniący miecz, utkany z żywiołów, z pochwy. Przystawiłam go do szyi smoka. 
- Przepuść nas. - rozkazałam lodowatym tonem. Zwierzę ponownie zionęło ogniem na znak swojej niezależności. Uniosłam broń wysoko w powietrze, a ostrze zalśniło błękitnym blaskiem. Wokół klingi zaczęły krążyć kolory: czerwony - symbol ognia, niebieski - wody, zielony - ziemi i biały - powietrza. Smok skulił się, a ja zawołałam:
- Ugnij się przed Władczynią Smoków, Księżniczką Cienia! Jesteś moim poddanym i rozkazuję ci iść za mną! Żądam, abyś ty i twoi bracia pomogli nam w walce z Mroczną Watahą.
Zakręciłam mieczem kilka razy wokół siebie i obróciłam go rękojeścią w stronę smoka. Ogromne stworzenie ugięło kolana i złożyło pokryte łuskami skrzydła. Jedną przeszkodę mieliśmy za sobą.
- Zyskaliśmy potężnych sojuszników. - skwitowałam i przeszłam obok bestii, która wpatrywała się we mnie wciąż szklistym wzrokiem. Machnęłam dłonią, a smok rozłożył wielkie skrzydła i wzniósł się w powietrze. Podszedł do mnie Aragorn i szepnął:
- Morgana się zmęczyła noszeniem nas na grzbiecie. Czy Septimus mógłby ją wyręczyć? - zapytał z niepokojem.
Septimus był dumnym smokiem i gdyby usłyszał, że ustalamy coś bez jego wiedzy, nie byłby zadowolony. Mój towarzysz, przeważnie miły i rozkoszny, niczym biały, puchaty króliczek, a nie wielki gad, potrafił zamienić się w kulę rozwścieczonego ognia, jeśli chciał. Podeszłam do smoka i szepnęłam mu parę słów do ucha. Septimus bez słowa skinął głową i ugiął kolana, abyśmy mogli wsiąść na jego grzbiet. Kiedy już siedzieliśmy wygodnie między jego rozłożystymi skrzydłami, bez ostrzeżenia wzbił się w powietrze. Krzyknęłam z radości i wyciągnęłam ręce. Czułam się wolna, niczym ptak. Odwróciłam się do Aragorna, także zachwyconego. W pewnym momencie zauważyłam, że Septimus co jakiś czas zieje ogniem, tak jakby chciał nam coś przekazać. Mój ukochany wskazał palcem w dół.
- Patrz. - powiedział. Rozszerzyłam oczy ze zdumienia. Mój inteligentny smok wypisał w powietrzu słowo "PARTHEMOS".
- Co to znaczy? - zapytał Aragorn.
- Ten napis mówi, że każdy z nas będzie musiał przejść próbę odwagi, zanim dotrzemy na miejsce. Myślę, że moją próbą był ten dziki smok. Ciekawe, co będzie twoją...
Nie skończyłam mówić, a na horyzoncie pojawili się ubrani na pomarańczowo wojownicy z łukami w dłoniach. Każdy z nich niesiony był przez ogromnego, białego orła.


ROZDZIAŁ 13 - OD ARAGORNA

Z ponurą determinacją spoglądałem na potężne orły zbliżające się z każdą chwilą coraz bardziej. Choć z daleka wydawały się być normalnej wielkości ptakami, z bliska zauważyłem z jak imponującymi stworzeniami mieliśmy do czynienia. Istoty te wielkością bowiem przypominały dorosłe smoki. miejsce zaś ptasich piór zajmowały oślizgłe, lśniące perliście łuski, które tym bardziej upodabniały potwory do smoczysk. Ich haczykowate dzioby były złociste, w wielkich łapskach trzymały pochodnie gorejące błękitnym ogniem, Ogniem Umarłych. Trzeba wiedzieć, że Ogień ten posiada niezwykłą moc pożywiania się ludzkimi ciałami, a gdy się nasyci, rozprzestrzenia się tym szybciej im więcej zwłok znajdzie w pobliżu. Jest więc bardzo niebezpieczny, poza tym gdy raz zapłonie, nigdy nie zgaśnie, będzie nękać więc świat do końca swego niekończącego się żywota. 
Nie miałem pojęcia dlaczego tak potężną rzecz dostały pośledniejsze potwory. Przepraszam, czy ja właśnie napisałem "pośledniejsze"? O nie, ci wysłannicy piekieł na pewno nie byli pierwszymi lepszymi sługusami ciemności, którzy napatoczyli się nam na drogę. Były to bowiem nieśmiertelne demony, mające niesamowitą siłę i całą paletę magicznych mocy, którymi bili na głowę nawet naszych najpotężniejszych magów, takich jak Arven, Severus bądź Aisha. I jakby tego było mało, potężnych orłów dosiadali majestatyczni rycerze, odziani w krwistoczerwone, połyskujące zbroje. Całość więc tworzyła straszny, ale jakże piękny obraz, który nawet najodważniejszym mężom ścinał krew w żyłach. 

Nie wiem jak zdołałem zobaczyć tyle szczegółów w tak krótkim momencie, który poprzedzał błyskawiczny atak sił ciemności. Dość jednak, że nim ogarnęła mnie łuna światła, które biło od Ognia Umarłych zobaczyłem całe otoczenie, jako obraz złożony z najmniejszym detali. Widziałem skamieniałą z przerażenia twarz Arven, Severusa, który ochroniał własnym ciałem Aishę, Incantaso spinającą piętami swego pegaza, Hondo wraz z Asoką, ich oczy utkwione we mnie, patrzące błagalnie z jakąś prośbą... To wszystko choć trwało ułamek sekundy wstrząsnęło mną do głębi. Nie było jednak czasu na rozważania. Gdy orły upuściły płonące pochodnie na polanę, na której akurat się znajdowaliśmy zrozumiałem, że nie mam czasu na zbędne rozpatrywanie sytuacji. Popędziłem Morganę do lotu krzycząc jednocześnie:

- Mamo, oddaj swego pegaza Aishy i Severusowi, a sama dosiądź smoka Hondo! Asoka, gdy Incantaso i Hondo wzbiją się w powietrze idź za ich przykładem!... - krzyczałem cały czas kołując nad polaną.
- Ale co z Saltus Mortem? - zawołała z dołu Aisha. Jej głos aż drżał od rozpaczy. - Nie możemy ich tak zsotawić! Umrą!
- Musimy ratować własne życie! - odkrzyknąłem. Nie chciałem skazywać na śmierć pięknych jeleniowatych, ale wiedziałem, że jeśli zechcemy im pomóc, sami zginiemy. 
- Ar!!! - wrzasnęła rozdzierająco Aisha i dostrzegłem łzy spływające jej po policzku. - To też są żyjące istoty, one też mają swoją historię, swój umysł i swoje rodziny! Nie możesz teraz ich złożyć w ofierze Płomieniom! 
 Zagryzłem wargi. Nie mogłem nic zrobić.
- Do góry! - zakomenderowałem sztywno. - Zostawcie Saltus Mortem, musimy lecieć do Imperium Gryfów!
Wszyscy posłusznie się wzbili w niebo i już po chwili powietrze aż drgało od nadludzkich istot. Policzyłem smoki; był Septimus, Credon, Morgana ze mną i Arven, Chacko z Incantaso i Hondo, Amy z Asoką, Dark Shadow z Severusem i Aishą... tak wszyscy.
Już chciałem pokierować cały oddział ku górze, gdy usłyszałem czyiś krzyk. Odwróciłem się tknięty złym przeczuciem. To Severus wrzeszczał jak opętany. Ale czemu? 
Dość szybko zauważyłem, że patrzy z przerażeniem na tonące w ogniu stepy. "Czego on tam jeszcze szuka? Chyba nie zależy mu tak na Saltus Mortem jak Aishy?... No właśnie! A gdzie jest Aisha?" - tysiące myśli przemykało przez mą głowę. I nagle poczułem lodowaty chłód. Aisha nie dosiadała pegaza In. Aisha musiała skoczyć w płomienie, chcąc ratować Saltus Mortem. "Moja siostra znajduje się wśród Płomieni! Ona jest w ŚMIERTELNYM niebezpieczeństwie!!!" - krzyczała moja dusza. Nikt, oprócz mnie i Seva nie dostrzegł jeszcze nieobecności elfki.  Wszyscy odlatywali już ku zachodowi, w stronę wolnej od ognia przestrzeni. Arven popędziła Morganę widocznie niezadowolona z mej ślamazarności. Ona też nie wiedziała prawdy o Aishy. Opadłem ciężko na siodło, wiedząc, że dla mojej kochanej siostry nie ma już szans. Ogień szybko mordował ludzi, elfy, wilki. Nie pozostawiał nic.
Rozejrzałem się nieprzytomnie dopiero, gdy oddaliliśmy się już daleko od hulającego Ognia. Zauważyłem, że nie ma Severusa. On widać skoczył za Aishą, nie mogąc znieść myśli jakoby jego ukochana miała zginąć. Westchnąłem. Ubyły dwie osoby z naszej załogi...

ROZDZIAŁ 14 - OD SEVERUSA

 W głowie miałem tylko widok Aishy spadającej w błękitne płomienie. Wokół słyszałem tylko złowrogi świst i widziałem jak niepokojąco szybko zbliżam się do ziemi. W locie jeszcze zdążyłem wyciągnąć zza plecy dwa ostrza, zanim wylądowałem z gracją na jednym kolanie. Wszędzie unosił się dym, a po Aishy nie było śladu. Wstałem i rozejrzałem się. Niegdyś wysoka trawa była teraz doszczętnie wypalona, wokół mnie płonęły niskie płomienie błękitnego ognia, i pomimo tego że było go mało, tumany dymu oraz popioły przysłaniały mi resztę świata. Nagle zobaczyłem w oddali sylwetkę, która była coraz bliżej. Przypominała trochę demona który z pełną prędkością biegł w moją stronę. Cofnąłem się o krok i z lekkim zdziwieniem, a za razem przerażeniem parzyłem na zbliżającą się postać. Instynktownie wyciągnąłem miecze i przyjąłem bojową pozycję. Nagle zza chmury czarnego dymu wybiegła białowłosa elfka z dwoma jeleniowatymi.
- Aisha - szepnąłem i podbiegłem do niej.
- Severus! - krzyknęła uradowana i ruszyła w moją stronę. - Znalazłam ich! Wynośmy się!
- Gdzie? Nie widzimy nawet gdzie jesteśmy - syknęła Eriena, biała Samica Saltus Mortem.
- Nie martw się wystarczy że… - zaczęła spokojnie Aisha, ale jej przerwałem.
- Tędy - wskazałem wschód. - Jeśli pójdziemy tędy, dojdziemy do rzeki, a potem reszta nas zauważy.
- Jesteś pewien? - spytała Aisha ścierając z czoła pot. Żar był nie do zniesienia. W jej lazurowych oczach zatańczyły płomienie. - że jeśli się nie wydostaniemy... - spuściła wzrok. - Spotka nas śmierć, a reszta prawdopodobnie się zgubi i nie wróci do watahy. Bez nich wataha może zginąć. Mroczni ich wybiją!
Przez chwilę panowała cisza. Słychać było tylko trzask płomieni i przeciągłe, ponure syknięcie Griveosa.
-Jestem pewien - skinąłem głową. Nagle płomyk palący się metr koło nas powiększył się niepostrzeżenie - Aisha na Griveosa! - ryknąłem dosiadając czarnego jelenia.
- Co z Erieną?! - krzyknęła Aisha kurczowo trzymając mnie z tyłu.
- Będzie biegła z tyłu, nie martw się o nią, WIO! - popędziłem wierzchowca, który zręcznie omijał płomienie, w zabójczym tempie.
- Eriena, jesteś?! - krzyknęła Aisha.
- Tak, tuż za wami! - odkrzyknęła łania.
- Świetnie - szepnąłem do siebie mocno ściskając lejce Griveosa - Może się udać! - krzyknąłem do towarzyszy.
- Widzę na drodze przeszkodzę! - syknął Griveos w nieprzerwanym galopie. Wychyliłem głowę za jego łeb i zobaczyłem przewrócone drzewo, którego w żaden sposób nie dało się ominąć. Przynajmniej tak uważałem...
-Skaczemy! - zarządziłem
Wierzchowiec nic nie odpowiedział. Parsknął niczym koń i przyśpieszył jeszcze bardziej."Dalej, no dalej"- myślałem. Drzewo było coraz bliżej, a ja miałem coraz większe wątpliwości czy przeżyjemy. Nagle czarny jelenio-podobny stwór o czarnej maści odbił się od ziemi, i znaleźliśmy się w powietrzu. Griveos wylądował ciężko pośród płomieni. Szczęśliwa Aisha odwróciła się by zobaczyć gdzie jest Eriena i wtedy oboje zobaczyliśmy tylko jej przednią nogę i głowę która żałośnie zwisała z pnia przewróconego drzewa. Była zbyt słaba by biec dalej. Nie udało jej się ominąć przeszkody. Aisha wrzasnęła coś w stylu głośnego; Nie!! I tak nie słuchałem. Byłem zajęty patrzeniem jak białą łanie pożerają płomienie. Nawet Griveos zwrócił głowę w stronę umierającej. Energicznie pociągnąłem go za lejce i po krótkiej chwili wydostaliśmy się ze "płonącej pułapki" ,i byliśmy już tuż przy rzece, która była niemalże cała czarna od popiołu. Zrozpaczona Ai wciąż patrzyła na pożar.Gdy Griveos ponownie spróbował skoczyć i przeskoczyć rzekę w najwęższym jej miejscu, lecz gdy miał już się odbić od podłoża, jedna z jego nóg zawadziła o korzeń pobliskiego dębu. Po chwili widziałem już tylko szarawą przestrzeń i parę białych kul ulatujących w górę.


***

Obudziłem się na skąpanej w słońcu plaży tuż przy rzece, tylko tak jakby wewnątrz jakiegoś wąwozu. Miałem piasek na twarzy, we włosach… wszędzie. Podniosłem twarz i zobaczyłem Incantaso bacznie mi się przyglądającą. Obok mnie leżała Aisha wtulona w sierść potężnego Griveosa.



ROZDZIAŁ 15 - OD INCANTASO

Rozedrgane szczątki tego, co niegdyś było mym żywotnie pulsującym, kochającym sercem zamarły. Krwawe ochłapy, rozdarte ścięgna, mięśnie, pozostałości mej duszy powoli konały, życie dogasało w nich niemrawo, paraliżując niespiesznie mój umysł i ciało, niezdolne do wykonania najlżejszego ruchu.
 
Opadłam bezsilnie na zmarzniętą ziemię, bezwładna niczym zniszczona przez żywioły, szmaciana lalka. Choć słyszałam naokół podniecone głosy, szybkie kroki, gwałtownie wykonywane gesty, sama czułam pustkę w głowie, próżnię odbierającą zdolność wykorzystywania zmysłów. Zagubiona cząsteczka mnie, którą odnalazłam w watasze podczas tych radosnych kilku lat teraz straciła ochotę do życia, zgodziła się z pokorą i uniżeniem na śmierć.

Nie miałam już powodu, by żyć, postrzegałam też zbliżającą się kostuchę jako zbawcę, osobę, która trzyma klucze do bramy ocalenia tuż przed Tobą, ale nie starcza Ci sił by wyciągnąć rękę… Nie starcza Ci sił, by dotrzeć na drugi brzeg, osiągnąć granice szczęścia i spokoju.


Czemu Murdock?... Czemu Birdy?... Czemu dwa tak wspaniałe wilki odeszły w zapomnienie?... Czemu?...


Życie uchodziło ze mnie szybko, lodowaty chłód sięgał już skamieniałego serca. Ból z jakim przyszło mi się wtedy mierzyć był zbyt silny do zniesienia, nie miałam woli do dalszej walki. Śmierć, otucha, nadzieja były blisko, wypełniając mnie sobą po brzegi.


Tylko na moment odzyskałam świadomość. Uniosłam ciężko głowę, spojrzałam z żalem na Hondo.


- Najmilszy – wyszeptałam. – Byłeś dla mnie wszystkim. Całością, harmonią, wszystkim. Ale nawet Ty, uwielbienie moje, nie możesz za mnie podejmować wyborów. Chcę śmierci, ona tylko jest przedmiotem mego pożądania. Tylko jej teraz pragnę, rozumiesz?... Nie mam już sily ciągnąć tego brzemienia, tego wozu. Staje się coraz cięższy, ściąga mnie w przepaść. Nadchodzi kres, ciemność, noc. A z nimi ukojenie. Ukojenie… - z tym słowem na wargach stoczyłam się w odwieczny mrok.
 Nie minęło dużo czasu, aż na swej drodze spotkałam Severusa. Nie miałam pojęcia skąd się tu znalazł, kiedy śmierć go odnalazła. Jego i Aishę. Jakiż los ich spotkał, że teraz są tutaj, za tęczowym mostem, miast walczyć z żywiołami w świecie żywych? Pozostawało to nieodgadnione, tajemnicze i mroczne. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, nie chciałam nic mówić, on widocznie też.

- Incantaso – rzekł w pewnym momencie Severus. 
– Co my tu robimy? Gdzie jest reszta?  
- Wątpię, abyśmy ich kiedykolwiek spotkali – wstałam z piasku. – Oni żyją, my… nie – wypowiedziałam te słowa ciężko, z niejakim żalem.  
- Co?... – nie dowierzał mi Severus. – Co?!  
- Taka prawda… ale opowiedz mi proszę, waszą historię. Potem ja powiem co ze mną... dlaczego ja tu jestem.

ROZDZIAŁ 16 - OD SEVERUSA


Wciąż słyszałem jeszcze dudnienie. Obraz przed moimi oczyma był częściowo zamazany. Zdałem sobie sprawę że klęczę na czymś... lub na kimś. Uniosłem głowę i Go zobaczyłem. Króla królów, boga bogów, stworzyciela wszystkich wymiarów. Zobaczyłem Elerata. Był ogromny, a ja klęczałem na jego ogromnej człowieczej i boskiej zarazem, dłoni. Od jego twarzy bił niewyobrażalny blask i nie mogłem jej dostrzec. Jednak czułem, że wzrok tytana był skierowany na mnie. Postać wydała mi się tak serdeczna i pełna miłości że chciałem aż skoczyć na niego i go wyściskać. Byłem niestety zbyt słaby by zrobić cokolwiek. Wiedziałem jednak, że to TEN Elerat.
- Jesteś tak … tak … tak - wyciągałem ku niemu rękę, zupełnie zapominając że przecież klęczę na jego dłoni. - Blisko…
- Spokojnie… - przemówił. Jego głos był niezwykły. Pełen miłości i troski.
- Co się stało? Czemu tu jestem? - wyszeptałem.
- Ty, dziecię co za młodu w zwierzę się zmieniło dostałeś się na łono bogów, gdyż zginąłeś w odmętach wody, którą sam stworzyłem - powiedział donośnym głosem.
- Nie… Co z Aishą?! Co z resztą!? -  Mój oddech się załamał, byłem przerażony choć w głębi serca zrobiłbym wszystko, by zostać w tym raju.
- Ona i z tobą zginęła - wyraźnie posmutniał.
- Masz mi za złe że zmieniłem się w wilka? - wyszeptałem wpatrując się w jeden punkt.
- Nie, Severusie -  te słowa dodały mi otuchy.
- Czemu jestem tu z tobą? Czemu nie trafiłem do Ereziusza?! To on jest bogiem zła i... - nie dokończyłem. Bóg podniósł swą drugą dłoń i przyłożył mi swój palec do ust. Przy jego rozmiarach , palec zajął mi pół twarzy.
- Nie jesteś zły. Po ojcu odziedziczyłeś mroczne moce, lecz po matce dobre serce. Ty jesteś bogiem mroku, rycerzem sprawiedliwości, a Aisha boginią twoją, która strzeże cię od złego.
- Ale przecież Aisha urodziła się jako wilk - zdziwiłem się. Powoli odzyskiwałem siły.
- Ona także na tyle jest dumna i prawa by człowiekiem się porodzić. Daję ci drugą szansę. Idź i zło zwalczaj!
- Przysięgam! - wstałem na nogi i wyciągnąłem zza plecy moją laskę. - Zabiję wszystkich mrocznych, którzy spróbują wejść nam w drogę.
- Mroczni są źli, lecz tylko dla wilków. Chodzi mi o demony wymiaru ludzkiego. To je pokonać musisz. Ereziusz! To twój wróg nad wrogi.
- A… skąd wiedziałeś o Aishy?
- Ja znam każdą myśl każdego stworzenia. Opłakuję każdą śmierć i raduję się każdymi narodzinami - Uniósł swą dłoń na której stałem ku górze. - Odnajdź Incantaso i Aishę w pustce pomiędzy wymiarowej i znajdź drzwi do życia - Powiedział i nagle wszystko rozbłysło.




***
                                                                      

Mój bark zarył w piasek, nogi poleciały do góry a włosy sunęły po gruncie niczym mop. Obolały opadłem na piach. Wokoło było słychać pogwizdywanie wiatru, i nic po za tym. I wszędzie piasek. Cholerny piach aż po horyzont. Nagle zobaczyłem przed sobą Incantaso. Wyciągnąłem do niej rękę.
- Incantaso… Gdzie... gdzie jest reszta? - stęknąłem.
- Wątpię, abyśmy ich kiedykolwiek spotkali – wstała z piasku. – Oni żyją, my… nie.
- Wiem…- kaszlnąłem. - To znaczy nie... my ani NIE żyjemy ani żyjemy.
- Jak to? - zdziwiła się.
- Jesteśmy …prochem - wziąłem w garść trochę piasku i uniosłem, na tyle wysoko na ile byłem w tym stanie.
- Do rzeczy Sev - usłyszałem za sobą słodki głos Ai.
- Aisha! - powiedziałem radośnie i wyciągnąłem ku niej dłoń, lecz nagle poczułem na twarzy zimny, śliski, mokry język. Aisha zachichotała - Griveos?!
Wstałem na nogi, jeszcze się przy tym chwiejąc i znów wyciągnąłem laskę.
- Co wy no to by "wrócić do życia"? - uśmiechnąłem się lekko. A elfice popatrzyły na siebie nawzajem.
Długo szukaliśmy drzwi, które mogły by nam zwrócić nasze dusze, ale w końcu…
Obudziłem się na mokrej, pachnącej trawie, dokładnie koło rzeki w której zginąłem. Wstałem i otrzepałem się z popiołu. Zobaczyłem na horyzoncie sylwetkę, która coraz szybciej się do mnie zbliżała. Zobaczyłem że to Hondo, który z wielkim uradowaniem biegnie w moją stronę z rozwartymi ramionami. Jego białe włosy falowały na wietrze. Ja także rozłożyłem ramiona (no skoro facet chcę się przytulić…).Widząc jak blisko mnie jest już mój przyjaciel wyszczerzyłem zęby w uśmiechu i czekałem aż wysoki mężczyzna się na mnie rzuci. Nagle jednak zdałem sobie sprawę że on wcale nie biegnie do mnie tylko do Aishy a ja po prostu się wydurniam. Gdy Hondo już mnie ominął i dopadł swą córkę, ja zdałem sobie sprawę że on zawsze będzie mnie miał "pod ogonem" i uśmiechnąłem się lekko widząc jak mężczyzna raduje się z wesołej nowiny, że jego małżonka i córka żyją. Zaraz potem przybiegła cała reszta. Arven rzuciła mi się na szyję.
- Severus, ty żyjesz! - krzyknęła radośnie, ale zaraz ze mnie zeszła i dodała poważnie. - To znaczy, bardzo się cieszę.
- Co się z wami działo?! - wykrzyknął Aragorn.
- To długa historia… - Incantaso przewróciła oczyma wciąż się uśmiechając.
- Opowiedzcie! - Asoka zmarszczyła brwi. -Wszystko na wieczornym ognisku!
- No…dobra - uśmiechnąłem się lekko.
Szybko nastał zmrok. Rozbiliśmy obóz w lesie, a Hondo przez cały czas nie odstępował Incantaso na krok. Aisha najwidoczniej była z siebie dumna że udało jej się uratować ojca Mustafara i partnera Ashy – Griveosa. Potem wszyscy troje opowiadaliśmy o tym co się stało z naszego punktu widzenia, a Asoka wszystkie te trzy wersje zapisała w księdze "Podróż po pokój". Sama ją tak nazwała i moim zdanie powinna jeszcze trochę pomyśleć nad lepszym tytułem. W końcu wszyscy poszli do swoich namiotów. Oczywiście ja spałem z Aishą (Hondo o tym nie wiedział, bo w przeciwnym wypadku by mnie rozszarpał) Przez całą noc rozmyślałem o tym co się zdarzyło. A co jeśli Elerat nie dał mi drugiej szansy? Wiem już czego nie zrobiłem i co zrobić muszę! Wyjąłem z sakwy pierścień mojego ojca. Ten sam którego kiedyś zniszczyła Bella.
- Aisha wstawaj - szepnąłem delikatnie szturchając ją w ramię.
- Po co? - mruknęła.
- Choć ze mną.
- Nie dość ci wrażeń na dziś? - odwróciła się.
- Proszę - wziąłem ją za rękę.
- No dobra, niech ci będzie.
Ubraliśmy się i wyszliśmy na zewnątrz. Wszędzie panowała ciemność, a niebo było bezchmurne. Wziąłem głęboki wdech, i gwizdnąłem. Ziemia zadudniła i z ciemności wyłonił się Griveos. Wsiadłem na zwierzę i gestem dałem znać elfce, żeby zrobiła to samo. Pogalopowałem w najciemniejszy zakamarek lasu, lecz Aisha milczała. Trzymała się kurczowo mojego ubrania, i rozglądała się na boki. W ciągu krótkiego czasu, Saltus Moretm pokonywał bardzo duży dystans, i już po paru minutach w oddali było widać małe, błękitne światełka .Aisha zmrużyła oczy. Po chwili Griveos zwolnił i zaczął truchtać. Byliśmy na miejscu. Z ogromnego dębu, w którego wnętrzu było błękitne światło wylatywały kule energii, które latały po całej tej niezwykłej polanie. Nie była to ogromna, groźna kula, lecz malutka przyjazna kuleczka, która dawała światło i nadzieję tym, co zbłądzili.
- Jeeeej - wyszeptała Aisha, po czym oboje zsiedliśmy z rumaka. - To jest… niezwykłe - dotknęła delikatnie jednej z kuleczek.
- Prawda? - ścisnąłem w dłoni pierścień. - Zabrałem cię tu nie bez powodu.
- Yhym...?
- Aisho… - uklęknąłem i pokazałem jej pierścień. - Czy zechcesz zostać mą boginią?


ROZDZIAŁ 17 - OD AISHY

Wiele już romansów było na świecie, wiele rozstań i pożegnań, ale przy żadnej z tych wszystkich rzewnych scen człowiecze serce nie biło tak mocno ogarnięte przedwieczną miłością, równie silną co i niezwykłą, jak moje i Severusa.Czemu? Być może powodem tego była siła drzemiąca w elfich duszach, nieskazitelnych jak śnieg i strzelistych na wzór najwyższych wież, a być może po prostu świat nie poznał jeszcze tak wielkiej miłości i zaskoczony musiał złożyć jej hołd.

"Prawdziwa miłość znaczy, że nigdy nie musisz mówić>>przepraszam<<"
Prawdziwa miłość znaczy, że nigdy nie powinieneś działać z chłodną premedytacją, podchodzić do sprawy z zimną krwią i rozmysłem.
Prawdziwa miłość znaczy, że powinieneś dać się porwać emocjom, ściągnąć na głęboką wodę, nie zważając na czyhające weń niebezpieczeństwa.
"Żyj chwilą, nie odkładaj niczego na później, nie zastanawiaj się jakie będą konsekwencje twoich czynów"

"Żyj chwilą..." - słowa szaleńczo pulsowały w mojej głowie, myśli kłębiły się w niej coraz bardziej, coraz intensywniej. Czułam jak z euforii powoli tracę siły, niesamowite szczęście rozsadza bólem mą głowę...

- Nie! - ryknęłam chcąc przekrzyczeć własne myśli. Przez twarz Severusa przemknął cień bólu, umiejętnie skrywanego pod maską opanowania. - Nie! Nigdy nie musiałeś mnie o nic pytać, znałeś moje myśli i uczucia targające mną dzień i noc. Przecież wiesz, że Cię kocham całą swą istotą. Po co pytasz? Po co zmuszasz me serce do nadmiernego wysiłku? Po co, ach, po co, pytasz o coś co jest ni więcej, ni mniej, oczywiste? -szeptałam z pasją czerpiąc satysfakcję z własnych słów. Wciąż pławiąc się w chwale zbliżyłam się do Severusa i pocałowałam go.

Nie. "Pocałowałam" to zdecydowanie zbyt ogólne określenie. Nic nie jest w stanie oddać uroku tamtej chwili. w pełni opisać miłość, która połączyła nasze serca na wieczność.

Z agresją szarpnęłam Severusa za poły płaszcza nakazując mu podniesienie się z klęczek. Nim mój luby zrozumiał moje zamysły, brutalnie go do siebie przyciągnęłam i wpiłam się w jego usta. Mężczyzna objął mnie namiętnie ramionami, wplótł swe blade palce w me włosy i dotknął drżących, pełnych miłości warg...
Wyczuwszy pierwszy delikatny pocałunek popuściłam wodze, które mnie jak dotąd powstrzymywały i oddałam się w pełni buzującym we mnie uczuciom.

Nie wiem kiedy, ale w pewnym momencie emocje szalejące wewnątrz mnie stały się zbyt silne. Zemdlona runęłam na ziemię.

Zemdlona, ale szczęśliwa.
Jak jeszcze żadna istota na świecie.



Część II

Kilkanaście miesięcy później w Watasze

ROZDZIAŁ 18

Świat na którym żyłam uległ przemianie.
Walka, którą dotychczas traktowałam jako pełny honoru pojedynek stała się brutalnym starciem sił. Nie istniały zasady, tradycje według których mogłabym postępować, na które mogłabym się powoływać. Wszystko co znałam zmieniło się. Teraz liczył się tylko spryt, zwinność i ostre kły. Ginęła przyjaźń, miłość, więzi międzyludzkie. To co było kiedyś dla nas życiowym mottem poszło w zapomnienie wobec groźby śmierci. Każdy ratował jedynie własną skórę, egoistycznie odmawiając pomocy innym, tchórząc i uciekając. 
Mimo, że rządy w Watasze obejmowały najpotężniejsze wilki wszech czasów, większość członków zaczęła się łamać. Jutro było niepewne. Dziś mogliśmy jeszcze polować, pełni wigoru i życia ganiać zwierzynę, a już jutro mogliśmy leżeć bez tchu pod cichym sklepieniem nieba. Samotni, bo komu byśmy byli potrzebni, skoro sami wyzbyliśmy się przyjaciół? 

Była zima. Naokół panowała cisza i bezruch. Nagie, strzeliste drzewa wyciągały swe zmarznięte dłonie ku niebu, jakby w niemej prośbie o litość. Las zdawał się mienić od śniegu, który pokrywał ziemię, drzewa, iskrzył się wirując w powietrzu. Był to tak piękny obraz, że przez moment uległam wrażeniu, że wojna była tylko snem i że wszystko skończyło się dobrze. Odetchnęłam cicho. Wiedziałam, że to tylko pozory, a niedaleko stąd czai się śmiertelny wróg, jednak jak każdy członek Watahy pragnęłam uwierzyć w widok, który się przede mną rozpościerał. Wolna, piękna, pełna zwierzyny i wilków Wataha. Na moje usta mimowolnie wypłynął uśmiech. Zdziwiona zamrugałam oczami. Niemal zapomniałam jak to jest uśmiechać się i oddychać pełnią życia bez obawy, że ktoś mnie zaraz zabije. Cichy głosik w moim umyśle podpowiedział mi szeptem polowanie. Wyobraziłam sobie jak pędzę, a moją sierść przewiewa ostry wiatr, jak chwytam ofiarę i czuję ciepło jej świeżej krwi w pysku. Już miałam oddać się tym marzeniom i zrealizować je kiedy tknął mnie nagły niepokój. A co jeśli to podstęp? Jeśli ktoś z zewnątrz CHCE, żebym porzuciła ostrożność? Rozsądek kazał mi wracać do jaskini, jednak serce łaknęło powiewu wolności. "Ten jeden raz zaryzykuję, pomyślałam. Nie mogę wiecznie tkwić spętana trwogą". Z tą myślą poddałam się impulsowi chwili, a moje nogi same wpadły w rytm galopu. Ostry śnieg szczypał moje łapy odepchnęłam się więc od ziemi i rozpostarłam skrzydła. "Dziś będę łamać wszystkie reguły, pomyślałam. "Dziś nic nie będzie takie jak na ogół"

Skrzydła zaniosły mnie daleko poza tereny Watahy, gdzie powietrze było czyste, a ziemia nieskalana morderstwem. Pusta kraina, pozbawiona przyjaciół i wrogów, rządząca się jedynie prawem natury. Pusta, tak samo jak pusta jest biel. Ostra, rażąca po oczach, a jednocześnie obojętna w swej nieskazitelności i odrzucająca. Kiedy widzę białą kartkę, chcę ją pokolorować, by była radosna i ciepła, mieniąca się różnobarwnie. Kiedy widzę samotnego człowieka, pokrzywdzonego przez los chcę go pocieszyć. Jednak nigdy nie należy posuwać się za daleko. Zbyt wiele kolorów stworzy chaos, a każda przyjaźń może zmienić się w nienawiść. Dlaczego więc to miejsce mnie odrzucało? Było niczym ta kartka, bezsensownie osamotniona, bezbarwna. Nic nie znaczyła. Nie miała zostać pokolorowana, ale nie miała też zostać zniszczona. Więc czy aby na pewno ten brak był zły? Może czasem samotność jest lepsza od przyjaźni? Od miłości? Nie narażamy się, nic nie ryzykujemy. Ryzykujemy jedynie siebie, swoją duszę i serce, które samotność może przeżreć. Ale nie ludzi, którzy nas pocieszali. Nie ludzi, którzy oddali nam WŁASNE serca i WŁASNE dusze.

Oddychając cicho wylądowałam i spojrzałam na otwartą, rozciągającą się przede mną przestrzenią. Zimne, spłowiałe trawy, delikatnie okryte szronem rozciągające się aż po horyzont. Tak, tutaj nikt mnie nie odnajdzie. Nikt mnie już nie skrzywdzi. Bo sama dopełnię końca. 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz