piątek, 31 stycznia 2014

od Aishy - cd. Dixita; do Dixita

Zagłębiona w rozmyślaniach mknęłam lasem, unikając wszelkiego żywego stworzenia. Po jakimś czasie przystanęłam, rozejrzałam się uważnie naokół, a kiedy nie zauważyłam żadnego potencjalnego niebezpieczeństwa postanowiłam odpocząć. Wdzięcznym ruchem odbiłam się od ziemi i machnąwszy raz potężnymi skrzydłami wzleciałam w powietrze. Zagłębiłam pazury w korze drzewa, chcąc utrzymać się na gałęzi, a kiedy ostatecznie złapałam równowagę ułożyłam się na niej wygodnie, tak jednak by nikt mnie nie dostrzegł. Zadowolona ze skrytki zasnęłam.

Po niespełna godzinie snu zdało mi się, że ktoś mnie obserwuje. Lęk przed zagrożeniem sprawił, że momentalnie się obudziłam. Chwilę leżałam w milczeniu nasłuchując, kiedy jednak nie usłyszałam nic niepokojącego rozluźniłam się. "Ostatnio jestem zbyt spięta" - skarciłam się w myślach. - "Osoby mojego pokroju powinny być pewne tego co robią i absolutnie opanowane. Utrata kontroli przez nerwy mogłaby wyrządzić naprawdę potężne szkody"
Nieco uspokojona zsunęłam się z drzewa i bacznie zbadałam teren. "Nadwrażliwość" - mruknęłam sama do siebie po czym ruszyłam truchtem. Miałam nadzieję, że nie spotkam żadnej bandy mrocznych, dopóki mój plan się nie powiedzie. Choć rozluźniłam się już prawie całkowicie coś ciągle nie dawało mi spokoju. Wrażenie, że jestem śledzona.

Po kilkunastu minutach dotarłam do polany, którą zamieszkiwały Saltus Mortem. Skłoniwszy się przywódcy stada poprosiłam o spotkanie z kuzynką Erieny, Iveyą, z którą po śmierci jej krewnej bardzo się zaprzyjaźniłam. Młoda łania powitała mnie z pełną dostojeństwa radością.
- Witaj, Aisho - skłoniła się. - Dawno cię nie widziałam.
- Sprawy związane z wojną nie dawały nam spokoju - skrzywiłam się. - Ale nie rozmawiajmy o tym, co u was?
- Jeśli chodzi o ilość wilków, które tu zachodzą jest ich dużo - Iveya zobaczywszy wahanie na mej twarzy dodała: - Mrocznych, rzecz jasna. Chyba nie sądzisz, że skrzywdzilibyśmy twoich przyjaciół, Aisho?
- Ależ nie! - zaprzeczyłam. - Tak to nic nowego?
- Nie, raczej nie - uśmiechnęła się delikatnie. - Ale Aisho, wiem, że nie przyszłabyś tutaj tylko ze względu na plotki. Co cię sprowadza? 
Wzięłam głęboki oddech, lecz nagle zdało mi się, że ktoś spogląda na mnie z tyłu i instynktownie się odwróciłam. Za mną nikogo nie było.
- Owszem - westchnęłam skierowawszy wzrok ponownie na Iveyę. - Mam do ciebie sprawę i wierzę, że zachowasz to tylko i wyłącznie dla siebie - łania spojrzała na mnie zainteresowana. - Chciałabym, abyś wybrała się, gdzieś ze mną, jako mój wierzchowiec. Wiem, że nie przepadacie za noszeniem ludzi na swych grzbietach, ale... - moja towarzyszka rzuciła mi pochmurne spojrzenie, pod którym zamarłam.
- Aisho - rzekła cicho. - Nie pojmiesz nigdy, że zrobię to dla ciebie, bez pytania? 
Zarumieniłam się.
- Dziękuję, Iveyo. Ruszajmy zatem.
Łania spojrzała na mnie z powątpiewaniem.
- Chyba nie zamierzasz ujeżdżać mnie jako wilk? - jęknęła. Roześmiałam się.
- Skąd! Już się zmieniam - przewróciłam oczami.
Przymknęłam powieki i sięgnąwszy do pokładów swojej mocy pobrałam określoną ilość energii i wyobraziłam sobie siebie jako człowieka. Chwila, a stałam przed Iveyą w pełni gotowa do jazdy. 
- Mam nadzieję, że dobrze opanowałaś jazdę konną. Bo teraz będzie znacznie trudniej niż wtedy na Erienie - na oklep.
Wyszczerzyłam zęby i dosiadłam łani. Ruszyłyśmy pędem a mnie ciągle prześladowała uczucie bycia obserwowaną.

<Dixit?>

od Virii - cd. Lili; do Lili

Patrzyłam, jak Lili na nowo opada bezwładnie na ziemię, tracąc zmysły. Mnie ukąsiła tylko jedna osa, a ją... nawet nie chce liczyć żądeł, które wyciągnęłam z jej ciała.
- Lili! - wrzasnęłam bezsilnie, wiedziałam bowiem, że krzyki nie pomogą.
- Lili... - szepnęłam ponownie, również opadając z sił. - Nie...
Straciłam przytomność.

*** Otaczała mnie pusta, spalona słońcem równina, która była cała zlana krwią. Wokół mnie trwała bitwa: czerwona posoka wytryskiwała z rannych ciał, odcięte kończyny walały się po ziemi. Wówczas ujrzałam mojego ukochanego, Dixita, który walczył na śmierć i życie z ogromnym basiorem, przywódcą.
- Nie, Dixit! - próbowałam krzyknąć. - Nie bądź głupcem!
Jednak nikt mnie nie słyszał. Obserwowałam, jak napastnik jednym, potężnym ruchem szczęk rozrywa mojemu najdroższemu gardło.
- Nie! - krzyknęłam tak głośno, że poczułam jak zdzieram sobie struny głosowe. Jednak ten ból był niczym, w porównaniu z utratą Dixita.
- Nie... - szepnęłam.***

Poderwałam się gwałtownie z ziemi. Lili dalej leżała nieprzytomnie obok mnie. Trucizna opuściła moje żyły, już nie będę miała więcej problemów z okropnymi wizjami.
Otrząsnęłam się z szoku, muszę jakoś pomóc Lili. Tylko jak? Nie mam zielonego pojęcia, jak uleczyć najprostszą ranę, a co dopiero zwalczyć jad Gończych Os...? Wiedziałam, że płacz i krzyki niczego nie rozwiążą. Uniosłam łeb, zamknęłam oczy. i zaczełam się modlic do swojej patronki.
- O potężna bogini Air, Władczyni Wiatru, Posłanko Powietrza, natchnij mnie mocą uzdrawiania...
mamrotałam pod nosem wiele próśb, z nadzieją, że bogini mnie wysłucha.
I stało się.
Nagle zawiał potężny powiew wiatru, który prawie zwalił mnie z nóg. Razem z prądem powietrza poczułam zachodzącą w moim ciele zmianę. Podeszłam do Lili i przyłożyłam łapę do jej ciała. Błysnęło światło i rany mojej przyjaciółki zaczęły znikać, a ja traciłam siły. Opadłam na ziemię. Nigdy w życiu nie czułam takiego wyczerpania. Oczy zaszły mi mgłą. Kątem oka ujrzałam, jak Lili unosi się powoli.
Uśmiechnęłam się. Przeżyła.
I osunęłam się w ciemności.

Lili?

Od Belli - cd. Rick' a - do Rick' a

- On jest... - zaczęłam ale Mork podbiegł do mnie i zaczął krzyczeć.
- To nie czas na pogaduchy! Uciekajcie!
- Nie ma mowy - powiedział Rick
- No właśnie, muszę walczyć!
- Jak?! Bez mo... - widać było, że zrozumiał, że nie chciałam by Rick wiedział, że straciłam moce.
- O własnych siłach!
- Nie pozwolę na to! Wam wszystkim!
- Ja tu zostanę - powiedziała Natalie
- Ale wy nie - dokończył Mork i przeniósł nas gdzieś.

- Musimy wrócić - powiedziałam. Rick stanął naprzeciw mnie.
- Nie. Najpierw powiesz kim on jest i kim jest dla ciebie.
- Gdybym ci powiedziała zabiłbyś go. Tak jak zabijać będziesz chciał wszystkich. A dla mnie? Dla mnie jest nie tylko przyjacielem, ale... i pomocną łapą. Zajął się mną gdy była w potrzebie, ale i tak nie kocham go. Bo nie jestem w stanie kochać dwóch osób tą samą miłością.

Rick???

Od Rey' a - cd. Lili; do Lili

- Jakiej?! - wrzasnąłem.
- Uspokój się. Nie używaj tej mocy przeciwko temu kto ci ją dał - powiedział obchodząc mnie dookoła.
- Lepiej powiedz, Zomm! - powiedziałem, a on zniknął. Chciałem się tym przejmować, ale życie smoków mogło zależeć teraz ode mnie. Zbierałem wszystkie sił i zacząłem z powrotem biec. Słońce już wstawało.
Musiałem przyśpieszyć. Ostatkami magii próbowałem teleportować się dalej zachowując siły, które będą mi później potrzebne.

**

Po długim biegu, gdy była już noc dotarłem do tego starego drzewa. Dziura już była zarośnięta. Mimo to dało się tamtędy wejść. Gdy się tam znalazłem od razu wszystkie moce i siły wróciły. W środku płynął mały błękitny strumyczek, a koło niego rosły srebrne kwiaty. Ale w końcu ukazało się to na co czekałem. Na skale leżała wielka zakurzona księga. Przetarłem łapą księgę i ukazał mi się napis:  चांदणे *
Przeczytałem go na głos. Księga otworzyła się. Zacząłem przemawiać:

Och, blasku księżycowy,
Och, księgo ma umilna,
Czy to prawda,
Czy się mylę,
Powiedz proszę,
Tyś przemiła,
Księga blasku poczciwa,
Czy już nadszedł czas okropny
Czas zmierzenia się z
Horrible!

Jak na znak Ziemia zaczęła się trząść. Szybko wziąłem księgę i wyszedłem na zewnątrz. Skupiłem się i myślami zobaczyłem go. Potwór był niecałe dwie mile (plus 2 dni i 2 noce) drogi od watahy. Z szybkością światła zacząłem biec do Lili. Do watahy. Za niedługo Horrible przybędzie.

Lili???

*चांदणे *- Księżycowy Blask



od Dixita - cd. Aishy; do Aishy

Vandreria...
Słowo to dźwięczało w moich uszach i dzwoniło niczym gong.

Vandreria...

Imię mocy. Czułem siłę i magię w tym imieniu.

Vandreria...

Otrząsnąłem się z myśli dotyczących potężnej bestii.
Zerknąłem za znikającą w lesie Aishą. Czemu się ode mnie odwróciła? Coś powiedziałem nie tak? Polubiłem tą waderę, a nie wiedziałem, czy ona odwdzięcza tę przyjaźń. Skoczyłem za nią. Po chwili szybkiego biegu, wyrównałem z nią krok.
- Coś się stało? - spytałem.
Aisha zatrzymała się i opuściła głowę.
- Czy coś się stało... - powtórzyła i zawróciła.
Ja także się odwróciłem, ale nie podążyłem za nią, chciała być sama. Obserwowałem, jak odchodzi w stronę, z której przybyliśmy. Westchnąłem. Nie rozumiałem, dlaczego nie potrzebuje mojego towarzystwa. Pojawienie się Vandrerii całkowicie ją zmieniło.
Może za tym wszystkim kryje się coś godnego uwagi...?

Aisha?

środa, 29 stycznia 2014

NIEOBECNOŚĆ

Proszę, abyście od dn. 29.01.2014r. opowiadania i inne przesyłali do Igas. Powodem braku zaangażowania w Watahę jest brak czasu.
Pozdrawiam, mam nadzieję wrócić jak najszybciej
~ koniara5842 (Carmen, Arven...)

poniedziałek, 27 stycznia 2014

od Lili - cd. Virii; do Virii

**Siedziałam, cała we krwi, a obok mnie plątały się ciała martwych wilków. Nie wiedziałam gdzie są moi najbliżsi. Miejsce w którym się teraz znajdowałam wyglądało na pole walki. Wszystko było ponure i spalone szalejącym pożarem. Nagle zza krzaków wyskoczyła czarna postać, trzymająca w ręku nóż. Ruszyła w moim kierunku, lecz zdołałam uciec. W tym momencie z naprzeciwka wybiegli mroczni. Stanęli wokół mnie. Zaczęli rosnąć, a ja - zmniejszałam się. Klaskali zębami, aż w końcu któryś przeciął mnie na pół....**
Otworzyłam oczy, cała zlana potem. Nade mną stała przerażona Viria. Z trudem nabrałam powietrza. Nie dałam rady ruszać łapami. Całe moje ciało było obolałe i posiniaczone.
- Co się stało?- wykrztusiłam z ogromnym wysiłkiem
- Ja.... Lili.... Tak mi przykro....- zwiesiła łeb
- Co się stało?!- powtórzyłam, próbując mówić głośniej
- Osy gończe....- wyszeptała i zmierzyła mnie wzrokiem
Nim zdążyłam zrozumieć, co powiedziała ma przyjaciółka, zaczęłam się dusić. Ostatnie, co zdążyłam zapamiętać, to krzyki spanikowanej Virii. Później nie było już nic. Była ciemność, głucha pustka....

Viria?

od Aishy - cd. Dixita; do Dixita

Lekko drgająca, pokryta drobnymi marszczeniami skóra falowała na rozciągniętych ponad ziemią skrzydłach. Mętnawe oczy spoglądały w dół martwym wzrokiem, zobojętniałym po latach długiego wyczekiwania. Lecz Ona już zbyt długo siedziała w bezruchu. Musiała wreszcie ruszyć naprzeciw niebezpieczeństwu. I właśnie nadeszła ta chwila.

***

Dixit i ja wpatrywaliśmy się w szybującą wysoko w przestworzach bestię. Choć wyglądała przerażająco, nie odczuwałam strachu. Nie było powodu.
- Co... co to jest? - szepnął drżącym głosem towarzyszący mi basior. Ach, no tak. Nieznane jest straszne.
- Vandreria - odparłam obojętnym tonem. - Jeden z najstarszych osobników, które istnieją.
- Van... co? - wilczur spoglądał na mnie zdziwiony. Uniosłam oczy ku górze.
- Van-dre-ria - przesylabizowałam. - To znaczy w Zapomnianym Języku "wieczna" - wytłumaczyłam, mając nadzieję, że Dixitowi to wystarczy. Niestety, basior był bardzo dociekliwy.
- Vandreria... - mruknął. - Jest niebezpieczna?
Westchnęłam.
- Każda istota żywa jest na swój sposób niebezpieczna - odparłam. - Spójrz na jeża. Zdaje się taki bezbronny, a jednak natura wyposażyła go w groźne kolce. Czy koty nie wyglądają niewinnie? Mimo uroku mogą cię podrapać do krwi. Nawet owady i rośliny są niebezpieczne. Co z tego, że jesteś jedną z najdrapieżniejszych istot na ziemi, kiedy zaplączesz się w leśne pędy, lub ugryzie cię kleszcz? - zakończyłam z triumfalną miną.
Dixit przewrócił oczami.
- Wiesz dobrze o co mi chodzi - mruknął zrezygnowany. 
- To jeszcze nie koniec wykładu - rzuciłam mu groźne spojrzenie. - Nie mówiłam ci tego wszystkiego ot tak. Pozory czasem mylą. To co wydaje się niegroźne może cię zabić. Na odwrót też tak bywa - warknęłam i odwróciwszy się na pięcie skoczyłam w las. 
Byłam pewna, że dałam basiorowi do myślenia.

<Dixit?:)>

od Lili - cd. Rey' a; do Rey' a

Estermines poleciała do swojej smoczej jaskini, a ja razem z Meridą doczłapałyśmy się do naszej. Zwinęłam się w kłębek i zasnęłam w kącie jaskini. Obudziłam się po kilku godzinach i ziewnęłam, przeciągając się. Wyszłam z jaskini, tak, aby nie obudzić Mery. Usiadłam na wilgotnej ziemi, spoglądając na wschód słońca i westchnęłam. Wiał lekki, zimny wiatr, a drzewa uginały się pod ciężarem kropel. Wszystko wskazywało na to, że w nocy padał deszcz. Chmury leniwie wędrowały po szarym niebie, a słońce świeciło blado, wyłaniając się zza horyzontu. Wszystkie wilki jeszcze spały, a inne stworzenia nie myślały nawet o wyjściu ze swych norek. Nagle coś przykuło moją uwagę. Coś skakało po drzewie, lecz nie była to wiewiórka, czy tym podobne stworzenie. Podeszłam bliżej, mrużąc oczy. Nagle to „coś’ skoczyło na mnie, odbijając się od mojego grzbietu. Wylądowało za mną i ruszyło przed siebie. Warknęłam i pobiegłam za nim. W pewnym momencie moje ciało rozbłysło, a świat wokół zawirował.
**************

Otworzyłam oczy. Leżałam, cała przykryta warstwą piasku. Nie byłam na terenie watahy.... Chciałam wstać, lecz moje nogi za każdym razem odmawiały posłuszeństwa. Rozglądnęłam się dookoła, lecz po chwili znów straciłam przytomność.

Rey?

sobota, 25 stycznia 2014

od Merwana - cd. Destiny; do Destiny

Carmen zatrzymała się nagle.
- Coś się stało? - zapytałem, zaniepokojony.
Fuknęła.
- Tylko się zatrzymałam, a ty od razu się pytasz, czy nic się nie stało.
- Nie złość się - powiedziałem.
- To źle wpłynie na twoje zdro... - zaczęła Destiny.
W oczach Carmen zobaczyłem wściekłość. 
- Głupcy z was - warknęła. - Mój kamuflaż miał być skuteczny na Mroczną Watahę. Nie przypuszczałam, że w niego uwierzycie. Chciałaś się ogrzać, Destiny? - zawołała. Młoda wadera nie odpowiedziała tylko wpatrywała się ogłupiała w Alfę.
- Chciałaś się ogrzać? - zapytała ponownie. Destiny powoli przytaknęła. Carmen skinęła głową i zamknęła oczy. Nad jej głową zaczęły krążyć płomienie, strzelające na wszystkie strony i układające w barwne wzory niczym fajerwerki. Słońce schowało się za chmurami, a ogień otoczył nas. Wpatrywaliśmy się w widowisko oniemiali. Niespotykany widok przyciągnął wilki z Mrocznej Watahy. Jednak żywioł wzniecony przez Carmen był tak mocny, że wystarczyła jedna iskra, by zdmuchnąć wrogów z powierzchni ziemi.
- Przestań... - szepnęła Destiny.
- Nie podoba ci się? - zapytała moja matka.
- Podoba, ale...
- Ale to dziwne, tak? Odkryłam już przed wami, że wszystko, co robiłam, było tylko po to, aby odwrócić uwagę Mrocznej Watahy od innych naszych wilków. Chcecie wiedzieć coś jeszcze?

(Destiny?)

od Rick' a - cd. Belli; do Belli

Popatrzyłem na waderę, coś mi nie odpowiadało, czułem się inaczej jak kiedyś. Lekko odepchnąłem ją od siebie:
- Bella, ja chyba już nie potrafię...
Natalie zaczęła warczeć, podbiegła do tajemniczego basiora i przyprowadziła go do nas.
- A to kto znowu jest?! - zapytała wrogo.
- Zostaw go, przyszedł z Bellą...
Wadera się zdziwiła i rozczarowana usiadła. Zerkała okiem na basiora, a raz na mnie i na Bellę.
- Nie potrafisz? Co nie potrafisz? - zapytała zmęczona.
- Żyć - odpowiedziałem.
- Rick! - warknęła Natalie. - Nie widzisz, że ona cię potrzebuje!
- Ona chyba ma już swojego nowego, ja wycofam się tylko, skoro nie jestem potrzebny. 
Zacząłem odchodzić, kiedy szara wadera zacisnęła w szczękach mój ogon. Poczułem ból, wadera z rozczarowaniem ciągnęła do Belli. Moja ukochana była słaba i można było powiedzieć, że smutna. Zrobiło mi się żal, poczułem się jak idiota, poczułem, że muszę umrzeć by o mnie zapomniano. Wtedy usłyszałem wycie i warki, Natalie rzuciła się na coś z tyłu za mną. Ja podszedłem do Belli i zapytałem:
- Kogo kochasz, kogo chcesz? Mnie czy może jego? - pokazałem głową basiora.
Natalie oznajmiła:
- Ruszajcie, tu jest niebezpiecznie...
- To jak?! - zapytałem z krzykiem Belli.
--------------------------
Bella? (Przepraszam, że tak długo)

od Destiny - cd. Merwana; do Merwana

- No super - mruknęłam - A mogłabyś łaskawie ściągnąć mnie z powrotem na dół?
- Już, już - odparła i cofnęła czar tak, że zleciałam prosto do wody niemal się topiąc. Nie spodziewałam się, że tak szybko znajdę się w wodzie. Kiedy już znalazłam się na powierzchni zobaczyłam nie tylko pękającą ze śmiechu Carmen, ale i Merwana.
- No wiecie! - żachnęłam się - To nie było śmieszne.
Mimo woli jednak uśmiechnęłam się. Choćbym nawet bardzo chciała się obrazić nie potrafię się nie śmiać. Nagle z północy zawiał chłodny wiatr i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jestem strasznie przemoczona i, że mi zimno.
- Może pójdziemy się zagrzać? - spytałam szczękając zębami.
- Dobra - zgodził się Merwan i razem z Carmen ruszyliśmy w stronę grot.

( Merwan ??? )

czwartek, 23 stycznia 2014

od Merwana - cd. Destiny; do Destiny

Stanąłem jak wryty. Destiny unosiła się w powietrzu, a moje nogi były jak z waty. Nie mogłem się poruszyć. Wtedy usłyszeliśmy głos:
- Jak śmiecie przebywać w tym miejscu bez zezwolenia? Za chwilę nie będziecie żyć... żyć... żyć... - echo powtarzało słowa pośród szmeru wodospadu.
- My... Po prostu... - zacząłem się jąkać.
- Nie tak cię wychowałam. Miałeś być odważny, tak jak twoi rodzice, a tymczasem stoi przede mną wypłosz - powiedział głos.
Z krzaków wyskoczyła Carmen. Na mój zdziwiony wyraz twarzy roześmiała się perliście. 
- Ale się najedliście strachu, co?

(Destiny?)

od Dixita - do Aishy

Obserwowałem jak wczesne zimowe wichury gnają przed sobą deszcz i pchają morskie fale, by rozbijały się o brzeg, śląc wysoko w powietrze białe kłęby wodnej mgiełki. Tutaj, na końcu terytorium mojej watahy, gdzie znajdowało się morze, jedyną oznaką nadchodzącej zimy był północny wiatr.
Wciągnąłem powietrze. Moje nozdrza wypełnił poranny zapach słonej, morskiej wody. Rozkoszowałem się tym stanem jeszcze przez chwilę, oddychając świeżą bryzą. Leniwe słońce powoli wyłaniało się zza widnokręgu, roztaczając po niebie różowawą poświatę. Większa fala zalała mi łapy, wyrzucając na brzeg małą rybkę, która zaczęła się wić, pozbawiona wody. Wepchnąłem ją lekko do morza. Westchnąłem ciężko. Gdyby wszystko było takie proste... 
Rozmyślałem jeszcze parę dziesiąt minut, słońce zdążyło wyłonić się w całości, rozjaśniając nieboskłon. Usłyszałem za sobą ciche stąpanie. Odwróciłem się i ujrzałem czarną waderę o ciemnych skrzydłach. Była piękna, ale na swój mroczny sposób. Jej wygląd wydawał mi się znajomy.
- Kim jesteś? - spytała dumnie.
- Dixit - odparłem. - Należę do Watahy Zaklętego Źródła. Jestem zwiadowcą.
W oczach wadery dojrzałem błysk rozpoznania.
- A ty jesteś Aisha - dokończyłem niepewnie. - Młoda samica Beta.
Tym razem na ustach wilczycy zatańczył uśmieszek.
- Tak - potaknęła. - Przejdziemy się?
Zaskoczony propozycją Aishy, nic nie powiedziałem. Wadera niecierpliwie machnęła skrzydłami i ruszyła przed siebie. Wyrównałem z nią krok.
- Co o tym sądzisz? - odezwała się po chwili.
- O czym? - spytałem, zdezorientowany.
- O wojnie - wytłumaczyła.
Zastanowiłem się nad jej pytaniem. Co myślę o nadchodzącej wojnie? Nie wiem. Choć bardzo chciałem znaleźć odpowiedź na to pytanie, nie udawało mi się to. Wtedy Aisha stanęła.
- Co się stało? - zdążyłem zapytać i od razu dostałem odpowiedź.
Padł na nas cień, zasłaniając słońce.
Spojrzałem na waderę.

Aisha?

od Destiny - cd. Merwana; do Merwana

- No co ty, ja? - zaśmiał się po czym oboje popędziliśmy do wodospadu.
- Pierwsza! - zawołałam troszkę zdyszana.
- Serio? Nie no nie wierzę! Ty! - zakpił z szyderczym uśmieszkiem.
- A żebyś wiedział - powiedziałam i wepchnęłam go do wody. Merwan jednak przyciągnął mnie do siebie i tak oboje wpadliśmy do wody. 
- Ej! - krzyknęłam i chciałam dodać coś jeszcze lecz nagle cała zaczęłam świecić.
- To chyba działanie tej wody - powiedziałam powoli, niepewna co stanie się zaraz. Merwan odsunął się trochę i bacznie mi się przyglądał. Na świeceniu jednak czar wody nie zaprzestał nagle moje ciało poderwało się do góry, a gdy już wisiałam kilka metrów nad wodospadem niemal dotykając łapami opadającą w dół wodę i świecąc jak ozdoba choinkowa, usłyszeliśmy głos:

(Merwan ?)

wtorek, 21 stycznia 2014

Nieobecność

Niestety prawdopodobnie do końca miesiąca, ewentualnie do pierwszych kilku dni lutego nie będę mogła dodawać wszelkich opowiadań od was. Dlatego proszę, aby na ten czas opowiadania wysyłaliście do graczki Igas lub koniara5842 gdyż mam słaby internet i nie wiadomo czy zdołam załadować bloggera.


//Maja666666

poniedziałek, 20 stycznia 2014

od Virii - cd. Lili; do Lili

Nagle stanęłam, a do moich uszu dobiegło dziwne brzęczenie.
- Co się stało? - Lili miała zmartwioną minę.
W mojej głowie brzęczenia nasilały się, tłukły coraz mocniej i mocniej.
- Nie słyszysz? - wydusiłam, zmagając się z uciążliwymi odgłosami.
Po chwili podniosłam głowę i nie uwierzyłam własnym oczom. Otóż zza drzew wyleciała chmara ogromnych owadów.
- Osy Gończe! - krzyknęłam w panice.
Dawno temu słyszałam o tych owadach. Ich jad jest niezwykle bolesny, działa na część mózgu odpowiedzialną za strach. 
Insekty ruszyły wściekle na mnie i Lili. Bezsilnie patrzyłam jak dopadają moją przyjaciółkę.
- Lili! - wrzasnęłam, patrząc jak wadera mdleje, a osy właśnie mnie wypatrzyły. Już przygotowałam się na niezwykły ból, ale w ostatniej chwili owady zatrzymały się i odleciały w przeciwnym kierunku. Kiedy upewniłam się, że nic mi nie grozi, w moją nogę wbiła się osa. Wrzasnęłam z bólu. Straszliwe ostrze zatapiało się w moim ciele powoli i skutecznie. Od razu odczułam działanie jadu. Obraz przede mną zaczął się rozmazywać i ledwo mogłam utrzymać się na chwiejnych łapach. Ostatkiem sił podczołgałam się do Lili.
- Nie... - wymamrotałam, oglądając rany wadery. W jej futrze plątały się żądła. Powyciągałam je jak najszybciej i bezsilnie obserwowałam jak moja nieprzytomna przyjaciółka krwawi. Najgorsze działanie jadu. Omamy. To one pokazują, czego się najbardziej boisz. Ukąszenie jednej osy było dla mnie strasznym przeżyciem. Przed oczami widziałam Dixita zamordowanego przez Mrocznych i inne okropne rzeczy. Upadłam obok Lili i zaczęłam nawoływać pomocy. 
Za każdym razem odpowiadała mi głucha cisza i echo moich słów.

Lili?

od Racana - cd. Asoki; do Asoki

Zerknąłem z pode łba na dwa wilki stojące za Asoką. Wzrok jeszcze mi się nie wyostrzył, widziałam wszystko jak przez mgłę.
- Kim jesteście? - wychrypiałem.
- To jest Aisha - pospieszyła z tłumaczeniem Asoka. - A obok niej stoi Severus.
- Miło mi - uśmiechnąłem się. - Jestem Racan.
- Tak, tak, wiemy - zirytowała się Aisha. - Chodź Sev, nic tu po nas.
I para wilków odbiegła w pośpiechu.
Asoka spojrzała na mnie przyjaźnie.
- No już, wstawaj fajt-łapo.
Podała mi łapę i pomogła wstać. Zachwiałem się lekko, stojąc na niepewnych nogach. Asoka jednak pospieszyła mi na ratunek, pozwalając, bym oparł się o nią.
- Dzięki - uśmiechnąłem się i poczłapałem pod drzewo. Asoka położyła się obok mnie.
- Dobrze się czujesz? - spytała z troską.
- Z tobą zawsze - uśmiechnąłem się do mojej wybranki, która się lekko zaczrwieniła. - A te wilki...to twoje rodzeństwo, tak?
- Nie do końca - wyjaśniła wadera. - Aisha to moja starsza siostra, ale basior, Severus, to jej narzeczony.
- Aha - potaknąłem.
- Oni uratowali ci życie.
- Następnym razem, jak ich spotkam to muszę in podziękować - postanowiłem sobie w duchu. - Dziękuję, że ich przywołałaś.
- Nie ma sprawy - odparła skromnie Asoka.
Siedzieliśmy w milczeniu bardzo długo. Jestem cierpliwy, takie długotrwałe czekanie nie przeszkadza mi. Ja jednak, szczególnie w towarzystwie takiej pięknej wadery, jaką jest Asoka, nie migłem się powstrzymać. Wstałem i podszedłem do jeziorka. Pozwoliłem, by woda mnie opanowała. Myślałem tylko o wodzie. Zyskałem trochę mocy, by chociaż zmyć z siebie krew. Po chwili odpuściłem. Czułem się jak nowonarodzony. Zerknąłem na Asokę, której twarz na początku wyrażała osłupienie, po chwili ustąpiła uśmiechowi.
- Przydałoby ci się porządne suszenie.

Asoka?

od Merwana - cd. Destiny; do Destiny

- Mam pomysł. - zacząłem.
- Hmmm? - zapytała.
- Może udamy się z powrotem nad wodospad i zgłębimy tajemnicę Wyroczni? 
Popatrzyła na mnie niepewnie.
- Nie powinienem był... - zawahałem się.
- Nie ma sprawy. Możemy iść. Chyba że się boisz - wyszczerzyła zęby.

(Destiny?)

od Destiny - cd. Merwana; do Merwana

- A ja mam własne zdanie na ten temat i nie zamierzam dać wam naciągnąć mnie na nie branie udziału w bitwie - powiedziałam stanowczo po czym po chwili dodałam - Myślałam, że ten temat już jest zamknięty.
- Nie wiem... Bo tak czy siak się o ciebie boję - odparł z troską.
- No dobra ale teraz nie ma wojny, prawda? No więc nie zajmujmy się nią - mruknęłam.
- Nie mogę się z tobą zgodzić - stwierdził Merwan - Ale faktycznie akurat w tej chwili możemy zająć się czymś innym.

( Merwan ? )

sobota, 18 stycznia 2014

Od Rey' a - cd. Lili; do Lili

Ruszyłem na przeciwnika ze wściekłością w oczach. Byliśmy już dość blisko siebie. Za nim unosił się czarny dym [coś takiego jak flux smog]. Byliśmy zaledwie kilka kroków od siebie. Napiąłem mięśnie i skoczyłem. On tak samo. Szarpanina zaczęła się w powietrzu, a potem trwała dalej na ziemi gdy runęliśmy z hukiem szarpiąc się o twardą powierzchnię. Znaków na mojej sierści przybywało. Dobrałem się przeciwnikowi do gardła. Rozszarpywałem krtań. Poczułem smak krwi. Krwi czarnego. Po końcu walki usiadłem między rozszarpanymi ciałami moich wrogów. Pomiędzy kałużami krwi i flakami wyrwanymi z ciał. Poczułem zadowolenie, ale znikło gdy zacząłem słabnąć. Znaki znikły. Wtedy jakby wszystko stało się lepsze [lepiej widoczne, pojęte]. - Co ja zrobiłem? - pytałem się siebie.
- Widzisz - za mną pojawiła się postać... w bandażach - Mówiłem, że kiedyś to poznasz. Poznasz moc klątwy.
- Jakiej klątwy?! - spytałem. Musiałem szybko się z nim uporać miałem misję do wykonania.

Lili???

Od Lili - cd. Rey' a - do Rey' a

Shandow odleciał, a ja zostałam sama z Ester. No może nie całkiem sama, bo po chwili podbiegła do nas Merida. Dziewczyny przyglądały się mi, najwyraźniej zauważając moją niespokojną minę.
 - Lili, co się stało? - spytała troskliwie Estermines.
 - A co mogło się stać? - westchnęłam. - Boję się o niego... Niby jest dorosły, a zachowuje się jak dziecko!
 - Przecież powiedział, że wróci za dwa dni... - uspokajała mnie Mera.
 - Powiedział. Ale skąd mam pewność, że to prawda? Skąd niby, powiedzcie mi, mam wiedzieć co on robi i gdzie jest? - usiadłam i zapatrzyłam się w gwiazdy.
 - No nie przejmuj się już... - pocieszała mnie Ester. - Przecież masz nas!!- spojrzałam na smoczycę, która na swym grzbiecie miała białą kotkę. Obie wyszczerzały zęby w uśmiechu. Na ten przekomiczny widok zaśmiałam się i pokręciłam głową, wciąż się śmiejąc.
 - I co ja bym bez was zrobiła? - westchnęłam, podniesiona na duchu.
 - Lili, teraz nie myśl o Rey’u. On jest dorosły, da sobie radę! Za dwa dni zobaczysz go całego i zdrowego, uśmiechającego się do ciebie - rzekła kotka.
 - Pewnie masz rację. Ale boję się, do czego jest zdolny tak potężny basior jak on, po tym co stało się z jego towarzyszką…
 - Dobra, już dobra. Chodźmy już do domu.- zaproponowała smoczyca
 Jeszcze raz spojrzałam w stronę, w którą odbiegł Rey i razem z przyjaciółkami odeszłam


Od Lili - cd. Virii; do Virii


 Wciągnęłam ją pod wodę i sama wyskoczyłam na brzeg. Po chwili jednak Viria przebiegła obok mnie, a ja ruszyłam za nią. Podczas biegu nasze futra wyschły, a my same zgłodniałyśmy. Postanowiłyśmy więc, że coś upolujemy. Wypatrzyłyśmy całkiem sporą sarnę i spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo.
 - Trzy... dwa... jeden!!
 Wyskoczyłyśmy zza krzaków i pognałyśmy za sarną. Viria goniła ją, a ja biegłam równolegle z naszym potencjalnym obiadem. Po paru minutach biegu, przyśpieszyłam gwałtownie, po czym zagrodziłam drogę parzystokopytnej. Sarna zatrzymała się, a towarzysząca mi wadera skoczyła do jej gardła, rozrywając je na strzępy. Po chwili zaciągnęłyśmy zdobycz w krzaki, aby nie zostać zauważonymi i zaczęłyśmy delektować się posiłkiem. Po posiłku położyłyśmy się w cieniu drzew i rozpoczęłyśmy rozmowę. Co chwila któraś z nas wybuchała śmiechem.
 - Choć, pokażę ci coś - wstałam i pociągnęłam waderę za łapę.
 - Dobra, już idę... Mamo...! - uśmiechnęła się figlarnie.
 - Bardzo śmieszne! - przewróciłam oczami, lecz zrobiłam to z uśmiechem.
 Po chwili znalazłyśmy się w Kolorowym Ogrodzie. Wzięłam głęboki wdech, rozkoszując się świeżym zapachem kwiatów. Viria rozejrzała się i uśmiechnęła się do mnie.

Viria?

Od Nuki - cd. Severusa; do Severusa

Spojrzałem na zdenerwowaną twarz Severusa i czekałem, aż coś powie. Wreszcie się odezwał;
 - Sanguinemie, zbierz całe stado i uciekajcie! - krzyknął. - Ja spróbuję go zatrzymać!
 - Rozumiem - odpowiedział „jeleń” i odbiegł, a reszta stada pognała za nim.
 - Ty też!! - warknął na mnie, oczekując, że zaraz rzucę się do ucieczki.
 - O nie, Severusie...! Ja zostaję z tobą!
 - Przecież to jest dziki smok!
 - Wiem, ale mam to gdzieś... - wziąłem głęboki oddech i czekałem. - Jak mam zginąć, to z godnością... - dodałem niemalże niesłyszalnie.
Po chwili rozległ się jeszcze jeden ryk, tym razem głośniejszy i jeszcze bardziej przerażający. Paru mrocznych minęło nas, leż my nie zwracaliśmy na to uwagi. W końcu dostrzegliśmy go. Smok był potężny i umięśniony. W jego oczach szklił się gniew. Jego skrzydła rozpięły się na całą szerokość. Smok już dłużej nie czekał. Skoczył w naszą stronę, ziejąc ogniem. Moje serce, zarówno jak i Severusa, zamarło. Basior wykrzyknął coś pod nosem, jednocześnie sprawiając, że smok odskoczył do tyłu. Lecz bestia nie ustępowała. Skoczyła w naszym kierunku i wbiła swe pazury z ziemię przed nami. Odskoczyliśmy. Severus po raz drugi wypowiedział coś pod nosem, a dziki smok wydał z siebie ryk pełen bólu i żądzy zemsty.

 Severus?

Od Nuki - cz. 2

 Następny dzień minął mi bardzo szybko. Gdy nastał wieczór, byłem coraz bardziej niespokojny. Nie chciałem znów spotkać się z Surgens, lecz wiedziałem, że jeśli tego nie zrobię, to będzie jeszcze gorzej. W końcu zdecydowałem, że zjawię się w planowanym wcześniej miejscu. Wadera czekała już na mnie. Siedziała pod drzewem z dumnie uniesioną głową. Gdy mnie zauważyła, zmierzyła mnie wzrokiem i z gracją podeszła do mnie.
 - Wiedziałam, że przyjdziesz... - wtrąciła lekceważąco.
 - Co ty nie powiesz? - warknąłem ironicznie. - Przyszedłem tylko po to, aby dowiedzieć się, czego ode mnie chcesz...
 - To bardzo trudne pytanie... - zamyśliła się. - Czego od ciebie chcę.... Hmm....
 - To powiesz czy nie?! - prychnąłem.
 - Chodzi mi tylko i wyłącznie o to, aby cię wykończyć... - szepnęła mi na ucho.
 - Że co?! - wrzasnąłem, skacząc w jej kierunku, lecz ta skutecznie uskoczyła w bok.
 - Spokojnie... - zaśmiała się.
 - Mam być spokojny?! Powiesz mi ty wreszcie, czego, do diaska, chcesz?!
 - Jak już mówiłam, moim celem jest pozbycie się ciebie i twojej siostry z tego świata. Moja wataha wyznaczyła mi to zadanie. Muszę to zrobić, ponieważ tylko ty i twoja siostra wyszliście z wojny cało.
 Nie mogłem tego słuchać. Wystawiłem kły i warknąłem groźnie, a zaskoczona wadera odsunęła się ode mnie o krok.
- Och, Nuka, Nuka... Biedny, nic nie znaczący basior... - pokręciła głową.
- Co masz na myśli?! - syknąłem wściekły.
- Jesteś zwykłym wilkiem. Kroplą wśród całego oceanu. Nic nie znaczysz i zapewne nikt nie będzie za tobą płakać - zaśmiała się szyderczo. - Nie rozumiesz, że jesteś kompletnym beztalenciem, którego nie zechce żadna wadera? Jesteś zerem! - westchnęła i wzbiła się w powietrze.
 Chciałem zaprzeczyć jej słowom, lecz nie potrafiłem. W głębi serca czułem, że Surgens ma rację. Potrząsnąłem łbem, próbując o tym nie myśleć. Przekląłem pod nosem i spojrzałem na zachmurzone niebo, przez które przebijał się księżyc. Zawyłem i pobiegłem do jaskini.

 C.D.N.

Od Rey' a - cd. Lili; do Lili

- Nie wiem czy to to o czym myślę, ale...
- Co?! - rzekła Lili.
- Muszę zajrzeć do księgi - powiedziałem. - Wrócę za dwa dni.
- Ale jak to?! - powiedział Lili. - Dwa dni?!
- Tak. Przykro mi muszę iść - zniknąłem w gąszczu.
Biegłem ile sił miałem w łapach. Wiedziałem że to może mieć związek z tą całą sprawą. Ale żeby być pewnym muszę zajrzeć do księgi. Księgi, która znajduje się na drugim końcu terenów Mrocznych.

***

Wkraczałem na tereny Mrocznych. Musiałem się śpieszyć. Gdy zaczynało świtać byłem w połowie drogi. Wszystko byłoby łatwiejsze gdyby nie te przeklęte tereny na których oczywiście wszędzie są obstawieni Mroczni. Teraz moja towarzyszka mi nie pomoże tak jak wtedy kiedy ratowała mnie i Lili. Teraz walczyłem sam. Wkroczyłem już na ścieżkę dorosłości.

***

Przede mną stało ich trzech. Za mną czterech. Po bokach obstawiali po dwóch. Po raz pierwszy znalazłem się w takiej sytuacji. Jakby bez wyjścia. Uniosłem wargi [czy jak to tam] i wyszczerzyłem kły. "~Teraz zemszczę się za otrutą strzałę" - myślałem. Gdy tylko do głowy weszła mi Safira zapanowała mną wściekłość. Jakbym nie umiał panować nad mocą. Bo nie umiałem. Znak na szyi nagle zaczął się rozszerzać. Teraz falował na całym moim ciele. Pełen gniewu rzuciłem się na napastników. Rozszarpywałem ich. Kilka razy byłem też raniony mocno przez nich. Został tylko ostatni. Zacząłem biec...


Lili, a co wy robicie???

Od Astrida - cd. Sacrum; do Sacrum

 Spytałem się wadery, a ta odwróciła się do mnie.
 - A kim jesteś ty?
 - Mnie nie oszukasz. Więc?
 - Sacrum.
 - Brawo. Ja Astrid. Byłabyś łaskawa powiedzieć mi co tu robisz? - czekałem na odpowiedź. - Rozumiem. Chodź za mną.
 - Skąd wiesz o co mi chodzi?
 - Mam przeczucia. Przypominasz mi kogoś. Chociaż ten ktoś był bardziej chętny do zabijania i od razu rzuciłby się do ataku.

 Sacrum??

Od Racana - cd. Asoki; do Asoki

Zerknąłem z pode łba na dwa wilki stojące za Asoką. Wzrok jeszcze mi się nie wyostrzył, widziałam wszystko jak przez mgłę.
 - Kim jesteście? - wychrypiałem.
 - To jest Aisha - pospieszyła z tłumaczeniem Asoka. - A obok niej stoi Severus.
 - Miło mi - uśmiechnąłem się. - Jestem Racan.
 - Tak, tak, wiemy - zirytowała się Aisha. - Chodź Sev, nic tu po nas.
 I para wilków odbiegła w pośpiechu.
 Asoka spojrzała na mnie przyjaźnie.
 - No już, wstawaj fajt-łapo.
 Podała mi łapę i pomogła wstać. Zachwiałem się lekko, stojąc na niepewnych nogach. Asoka jednak pospieszyła mi na ratunek, pozwalając, bym oparł się o nią.
 - Dzięki - uśmiechnąłem się i poczłapałem pod drzewo. Asoka położyła się obok mnie.
 - Dobrze się czujesz? - spytała z troską.
 - Z tobą zawsze - uśmiechnąłem się do mojej wybranki, która się lekko zaczerwieniła. - A te wilki... to twoje rodzeństwo, tak?
 - Nie do końca - wyjaśniła wadera. - Aisha to moja starsza siostra, ale basior, Severus, to jej narzeczony.
 - Aha - potaknąłem.
 - Oni uratowali ci życie.
 - Następnym razem, jak ich spotkam to muszę im podziękować - postanowiłem sobie w duchu. - Dziękuję, że ich przywołałaś.
 - Nie ma sprawy - odparła skromnie Asoka.
 Siedzieliśmy w milczeniu bardzo długo. Jestem cierpliwy, takie długotrwałe czekanie nie przeszkadza mi. Ja jednak, szczególnie w towarzystwie takiej pięknej wadery, jaką jest Asoka, nie mogłem się powstrzymać. Wstałem i podszedłem do jeziorka. Pozwoliłem, by woda mnie opanowała. Myślałem tylko o wodzie. Zyskałem trochę mocy, by chociaż zmyć z siebie krew. Po chwili odpuściłem. Czułem się jak nowonarodzony. Zerknąłem na Asokę, której twarz na początku wyrażała osłupienie, po chwili ustąpiła uśmiechowi.
 - Przydałoby ci się porządne suszenie.

 Asoka?

Od Virii - cd. Lili; do Lili

Patrzyliśmy za odbiegającym Rey'em. Pierwszy raz widziałam wybranka Lili, mojej przyjaciółki. Dixit podszedł do mnie.
 - Mnie też obowiązki wzywają - szepnął mój narzeczony. - Wiesz, wojna...
 - Wiem - odpowiedziałam cicho.
 Dixit uśmiechnął się, zadowolony z powagi jego obowiązków.
 - Tylko wróć do mnie w jednym kawałku, dobrze? - uśmiechnęłam się i zajrzałam mu głęboko w oczy.
 - Dobrze - obiecał basior i pocałował mnie.
 - Uważaj na siebie - powiedziałam cicho, odprowadzając wybranka wzrokiem.
 - Na mnie też już czas - odezwał się Nuka, brat Lili.
 - Ty też uważaj na siebie - uśmiechnęła się Lili.
 Nuka uniósł brew.
 - Ta przestroga bardziej dotyczy was - zauważył i zniknął w gęstwinie.
 Lili westchnęła.
 - Coś się stało? - spytałam.
 - Nie, nic - uśmiechnęła się przyjaźnie. - Chodźmy nad jezioro.
 Zaskoczyła mnie propozycja przyjaciółki, ale nie oponowałam.
 Kiedy dotarłyśmy na miejsce Lili położyła się.
 - Siadaj - poklepała trawę obok siebie.
Posłuchałam posłusznie.
 - Lubisz wodę? - spytała z figlarnym uśmieszkiem.
 Otworzyłam usta, by odpowiedzieć, ale nie udało mi się tego zrobić, bo Lili wepchnęła mnie do jeziora. Woda była zimna, ale przyjemnie odżywcza.
 - Hej! - krzyknęłam, ale wcale nie byłam obrażona na waderę.
 Lili zaśmiewała się na brzegu.
 - Chciałam zobaczyć jak wyglądasz z mokrym futrem - odrzekła tłumiąc śmiech.
 Zerknęłam na swoją sierść i wytrzepałam się.
 - Teraz twoja kolej! - zaśmiałam się i wciągnęłam Lili do wody.
 Przyjaciółka radośnie wpadła do wody i śmiała się.
 - Wiedziałam, że będziesz chciała się zemścić.
 Uśmiechnęłam się tylko.

 Lili?

od Arven - cd. Aragorna; do Aragorna

Weszłam na polanę, na której wciąż leżał Aragorn i pochyliłam się nad nim. Oczy miał otwarte i wyczułam jego słaby puls, gdy przyłożyłam palce do jego szyi. Wilk nie patrzył jednak na mnie. Zwrócony był w przeciwnym kierunku. Usłyszałam jego myśli:
"Dlaczego ona się pogodziła z losem? Czemu uważa, że nie żyję?"
Uświadomiłam sobie, że Aragorn musi mieć omamy. Widzi mnie inną, w innym miejscu.
- Hej, spójrz na mnie  - szepnęłam. - Zabiorę cię do domu. Dopiero wtedy spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
- Aisha? Ty tutaj? - zdziwił się. Pokręciłam głową.
- Jestem Arven - powiedziałam. - Jesteś prawie nieprzytomny. Zaniosę cię do watahy.
- Nie kłam! Jesteś tym mężczyzną, który chciał mnie zabić. Arven stoi tam. - wskazał głową w przeciwległym kierunku. Nikogo tam nie zobaczyłam. Po chwili wilczur wrzasnął:
- Co jej zrobiliście?! Dlaczego nie chce mi pomóc?!
- To naprawdę ja - pogłaskałam go po czole. Było gorące. Aragorn wrzał w środku. To stąd przywidzenia.
Zebrałam w sobie moc i przejechałam dłońmi w powietrzu, nad miejscem, gdzie utkwiła strzała. Żywioły wniknęły w skórę wilka i zasklepiły ranę. Aragorn zamrugał oczami i popatrzył na mnie.
- Arven, to ty? Co się stało? - zapytał.

Aragorn?

od Merwana - cd. Destiny; do Destiny

- Nie ma sprawy - odparłem. - Ja też się cieszę, że znowu jesteś sobą. 
Spojrzała na mnie pełnym uwielbienia wzrokiem. Przyciągnęła mnie do siebie i pocałowała. Odwzajemniłem pocałunek. Wtedy Destiny rzuciła się na mnie, szczerząc zęby. Przewróciła mnie i skoczyła na mój brzuch.
- Hej, co znowu? - zawołałem. Ku mojemu zdumieniu wilczyca wybuchnęła śmiechem. 
- Hahaha! Nie znasz się na żartach? - warknęła. Po chwili byliśmy jednym, wesołym i warczącym kłębkiem sierści, staczającym się po trawie. Kiedy sturlaliśmy się na dół, wyzwoliłem się z jej uścisku i powiedziałem:
- Podzielam zdanie Carmen. Nie możesz wziąć udziału w bitwie.

(Destiny?)

od Destiny - cd. Merwana; do Merwana

- Mogę wziąć udział w bitwie! - krzyknęłam i podniosłam się. Poczułam lekki ból lecz nie dałam po sobie tego poznać tylko spojrzałam wyzywająco na Carmen.
- Nie - powiedziała słabym lecz stanowczym głosem. Nie chciałam się z nią teraz kłócić więc nie wspominając już o tym powiedziałam:
- Może pójdziesz do swojej groty i odpoczniesz trochę ? - spytałam po czym pośpiesznie dodałam. - Alfo.
- No... Może faktycznie przydało by mi się trochę snu... - westchnęła wilczyca i oddaliła się. Kiedy była już dość daleko rzuciłam się na Merwana miażdżąc go niemal w uścisku.
- Strasznie za tobą tęskniłam - szepnęłam - I przepraszam za te wszystkie okropne rzeczy które wygadywałam...

( Merwan ? )

od Sacrum

Łapy powoli zaczęły odmawiać posłuszeństwa, drżały i uginały się pod niewielkim ciężarem mojego ciała. Zbyt długo krążyłam bez celu, zbyt długo spokoju nie zaznałam. Ciche westchnięcie wydobyło się z mojego pyska, a zaraz potem łapy poruszyły się i znów powoli szłam. Odpocząć jeszcze nie było mi dane. Szukałam wody, by móc się napić, może chwilę przespać a potem znów wyruszyć. Od mojego przyjaciela słyszałam że na zachód stąd jest opuszczona już dolina, w sam raz dla mnie. Hieny cmentarnej, żerującej na nieszczęściu innych. My, nie nazywani nawet wilkami, mieszkaliśmy na pozostałościach po wojnach, tam gdzie trup słał pagóry. Opuszczone tereny, pozbawione jedzenia i wody, były dla nas skarbem. Dlaczego tak żyjemy? Jesteśmy wyrzutkami. Niechcianymi odpadkami tego świata. Szkoda, wielu z nas nie chciało tak żyć, pozostali są masochistami albo mają już zepsutą psychikę. Czy tak musi być?
Otrząsnęłam się z pesymistycznych myśli, odczuwając lekką wilgoć. Ruszyłam za tym uczuciem, dobiegając do strumyka. Zaczęłam łapczywie pić wodę.
- Kim jesteś? - Usłyszałam za sobą głos. Wciągnęłam szybko powietrze z strachu i odwróciłam się w stronę obcego.

< Ktoś? >

Nowy wilk!

Wygląd wilka: 

 
Imię: Sacrum <czytaj Sakrum>
Płeć: Wadera
Wiek: 2 lata
Cechy: Cechy? Gdyby tak wszystkie wymienić, przekroczyłoby się limit długości wiadomości! Nie mówiąc o tym, że zajęłoby to tyle czasu i miejsca! Trudno bowiem opisać tak zmienną istotę, tak nieprzewidywalną i niebezpieczną jak wilk. No dobrze, postarajmy się chociaż z grubsza wymienić parę cech. Otóż Sacrum to specyficzne zwierzątko, niezwykle inteligentne i mądre, acz wykorzystuje te cechy w złych zamiarach, zmieniając to na spryt i przebiegłość. Wydaje się miła, wycofana i nieśmiała, choć drzemie w niej diabeł, który nieraz się budzi. Wtedy jest pyskata i wredna, czasem zbyt dumna, czasem zbyt strachliwa. Wniosek? Zmienna jak pogoda w górach.
Stanowisko: Przywódca Złodziei.
Żywioł: Ogień, ziemia.
Moce: Sacrum to wilczyca która ucieka się do czarnej magii i nią też włada, choć nie raz również uciekła się do białej magii. Oprócz tego umie wytworzyć barierę umysłową przed nieproszonymi gośćmi, albo nawet wyczytać ich aury. Może zsyłać deszcz a nawet wyładowania elektryczne, jakimi są błyskawice. Niedawno odkrytą mocą jest przywoływanie demonów, jednak nie zawsze nad nimi panuje.
Patron: Storm.
Partner: Może szuka, a może nie.
Rodzina: Już dawno zapomniana.
Historia: Jedni powiedzą że poczęta przez diabła została i w piekle mieszkała, inni mówią że jej wataha ją wyrzuciła, jeszcze inni że sierotą była i po świecie się błąkała. Jednak jaka jest prawdziwa wersja? Dowiecie się już zaraz. Urodziła się w małej watasze, oddalonej od sąsiadów, oddzielonej od wszelkich trosk. Po ich terenach biegała zwierzyna, przez środek lasu płynęła nigdy nie usychająca rzeka. Szczenięta bawiły się na polanach, dorośli polowali i świętowali. Raj. Pewnego dnia jednak sielanka się skończyła, gdy na ich watahę napadły zbiry, strasząc zwierzynę, mordując mieszkańców doliny. Przeżyła jedynie Sacrum, schowana w norze po norce, drżąca ze strachu. Zbiry bezczelnie skorzystali z uroków doliny, po czym ruszyli na dalsze łowy, na dalsze podbijanie i plądrowanie watah. Niszczenie rodzin. Wtedy na martwą dolinę przybyły straszne postacie, wyrzutki, wataha tak zwanych hien cmentarnych. Wszyscy ich unikali, szydzili dopóki nie zajrzeli w ich puste, głodne oczy. Znaleźli małą wilczycę, acz nie zabili, o nie. Przygarnęli do siebie jak jedną z nich, jak starą przyjaciółkę. Miała wtedy niespełna rok. Chowali jak swe szczenię, uczyli jak przetrwać, jak kraść, jak zdobywać jedzenie. Jak żyć, tam gdzie inni widzieli jedynie martwą ziemię i obietnicę pewnej śmierci, to przez pragnienie, to przez głód. Przeżyć za wszelką cenę. Kiedy jednak alpha umarł, żaden z członków nie wiedział co ze sobą zrobić, aż w końcu rozeszli się. Pewnego dnia trafiła tu.
Towarzysz: ----
Właściciel: Pinciak




piątek, 17 stycznia 2014

od Incantaso - cd. Hondo; do Hondo

- Zachowujesz się jak dziecko - prychnęłam tonem osoby pogodzonej ze swym losem i jego przykrymi następstwami. Hondo w odpowiedzi wyszczerzył tylko zęby, usiłując jakby tym jeszcze bardziej mnie wkurzyć.
- Foch? - uniósł brew uśmiechając się jednocześnie łobuzersko. Jakże ja kochałam ten jego uśmieszek...
- A żebyś wiedział - odparłam unosząc dumnie głowę.
Wilczur spojrzał na mnie z ukosa, rozważając pewnie jakby mnie tu uspokoić. Nagle jednak jego mina się zmieniła. Diametralnie.
- Serio? - mruknął niewinnym tonem szczeniaka otwierając szeroko swe czerwone ślepia. 
Westchnęłam poddana. 
- Rozbrajasz mnie tą miną - warknęłam kładąc po sobie uszy. - I nie ciesz się!
Za późno. Hondo już triumfował.
- Powiadasz więc, że ta mina cię rozbraja? - przymknął błogo oczy. - Naprawdę miło mi to słyszeć - szepnął przeciągając przyjemnie głoski i uśmiechając się lubo. 
Zdenerwowana wygłupami partnera usiadłam na ziemi i spojrzałam na niego wyczekująco.
- Nigdzie.Nie.Idę - wycedziłam. Och, ja też posiadałam w zanadrzu różne sztuczki.
Basior spojrzał na mnie zdziwiony. 
- Ale, ale... ale In! - jęknął rozdzierająco. - Ja też chcę ci coś pokazać!...
- Doprawdy? - mruknęłam znudzona. - Powiedz co to jest, to może, może się zgodzę.
Wilk uśmiechnął się tylko chytrze jakby w przeciągu kilku minut zdążył uknuć jakąś niewiarygodną intrygę i powiedział:
- Więc, In... Chciałem, żeby to była niespodzianka, a jak pewnie wiesz niespodzianki charakteryzują się tym, że...
- Ty byś każdego wykończył. I ja tu nie będę wyjątkiem - mruknęłam zrezygnowana. 

<Hooondo? xD Sorry, że tak kiepsko :(>

od Asoki - cd. Racana; do Racana

Patrzyłam jak mój nowy chłopak od tak omdlewa. To takie okropne uczucie wiedzieć, że twojemu bliskiemu dzieje się coś złego, a ty nie możesz nic zrobić. Wciąż jeszcze miałam łzy w oczach, lecz szybko je przetarłam w strachu, że ktoś może zobaczyć jak... płaczę? Nagle jednak przypomniałam sobie o tym, że w tym miejscu często czas spędza moja siostra i Severus. Z nadzieją że są w pobliżu zaczęłam nawoływać czarnoksiężników. Wciąż jednak odpowiadała mi jedynie cisza. Poddałam się i usiadłam ze spuszczonym łbem obok osoby która niebawem miała umrzeć.
- Asoka, wołałaś mnie! - usłyszałam głos tak poważny, a za razem radosny, że od razu podniosłam głowę i ujrzałam Aishę oraz jej wybranka.
- Ai, szybko Racan jest ranny! - krzyczałam przestraszona.
- To ten nowy tak? - prychnął Severus.
- To nie "ten nowy" to mój przyszły partner! - oburzyłam się.
- O, moja mała siostrzyczka dorasta, co? Nie mamy jednak czasu na wyjaśnienia, Severus zaklęcie regeneracji, już - oboje podeszli do bezwładnie leżącego Racana i zaczęli mamrotać nad nim jakieś zaklęcia, a ja w tym czasie byłam zajęta myśleniem czy się uda, czy też nie. Chyba po raz pierwszy byłam tak zszokowana i przestraszona. Po pewnym czasie Racan otworzył swe złote ślepka, a ja od razu rzuciłam mu się na szyję.
- Obiecałem że nie umrę, prawda - uśmiechnął się lekko, lecz od razu dałam mu w twarz.
- To, za to że tak mnie wystraszyłeś, gamoniu ty! - jednak gniewny wyraz szybko zniknął mi z pyska i znów wtuliłam się w kasztanową sierść wybranka. Severus aż wzdrygnął się na ten widok.
- Ależ z ciebie dziwna istota, najdroższy. Jak my okazujemy sobie miłość to w porządku, ale jak inni to robią to już nie za bardzo - zwróciła się do niego Ai.


<Racan?>

od Severusa - cd. Nuki; do Nuki

- Nie jest zbyt dobrze. Mrocznych coraz więcej. Szykuje się długa i krwawa wojna - rzekłem poważnym tonem.
- Wiesz, że zawsze służymy pomocą. Wiele zawdzięczamy tobie, i twojemu stadu - syknął Sanguinem.
- Watasze - odchrząknął Nuka.
- Mniejsza z tym. Powinniśmy wracać - powiedziałem krótko po czym skierowałem się na nasze terytorium.
- Zaczekajcie - krzyknął "jeleń" po czym przyją postawę typową do nasłuchiwania. Staliśmy chwilę w bezruchu przyglądając się zwierzęciu po czym przywódca rzekł. - Zbliżają się... z dzikim smokiem - po czym nerwowo zaczął cofać się do tyłu.
- CO?! Jak udało się im go okiełznać?! To niemalże niemożliwe! - krzyknął Nuka.
- Masz rację mój przyjacielu, lecz oni wcale tego nie zrobili - powiedział Sanguinem, po czym rozmowę przerwał nam ogłuszający ryk, który chyba wszystkim obecnym przepełnił serca strachem.


<Nuka?>

od Hondo - cd. Incantaso; do Incantaso

-To świetnie - powiedziałem radośnie. - Tylko... pozostaje kwestia tego jak ja stąd zejdę.
- No a jak tu wlazłeś, co? - parsknęła partnerka.
- Yyy - wydałem z siebie jednostajny dźwięk i nerwowo podrapałem się po głowie.
- Piłeś, prawda? - Incantaso odwaliła minę w stylu "Are you fucking kidding me?"


                                                             ~*~

Po pewnym czasie udało mi się jakoś spełznąć z klifu, i ruszyliśmy nad Lete. Podczas drogi wdałem się z In w konwersację, lecz była to rozmowa charakterystyczna dla młodych wilków.
- ...to znaczy, tak, byłem i jestem o niego zazdrosny, ale cię rozumiem bo w końcu ty także pewnie dziwnie czujesz się z faktem że sam nie wiem ile do końca miałem wcześniej partnerek - mówiłem, na co In odpowiedziała swoim słodkim uśmiechem.
- Ah, jak ja tu dawno nie zaglądałam! - westchnęła. - Chyba... od narodzin Aishy i Aragorna.
- Ej, ej, ej! Dzieci nie ma, jesteśmy MY! - burknąłem.
- No dobrze, dobrze - zaśmiała się, ostatnimi dniami robiła to bardzo rzadko. - Miło powspominać stare dzieje.
-Taaaaak bardzo brakuje mi walki z Delgado! Nie mam się na kim wyżywać, i powoli tracę wiarę w moją męskość.
- Jesteś męski. Chyba aż za bardzo.
- Tak, wiem po prostu chciałem usłyszeć to z twoich ust - uśmiechnąłem się głupkowato.

<In?>

czwartek, 16 stycznia 2014

Od Lili - cd. Virii; do Virii

 - Właśnie to... - szepnęłam i wystawiłam kły.
 Viria spojrzała na mnie z niepokojem, lecz po chwili również przygotowała się do walki. Mrocznych było trzech, w tym jedna wadera. Jak to mroczni, ich futra były ciemne, a na pysku widniała chęć zabijania. Lecz ich styl walki polega na sile, nie na taktyce, przez co mają o wiele mniejsze szanse na wygraną. W końcu wilki zaatakowały nas. Niestety błędy w walce nadrabiały przewagą liczebną. Walka była długa i męcząca. Basiory zaczęły z nas szydzić, więc niewiele myśląc warknęłam i skoczyłam w ich stronę. Niestety był to błąd, ponieważ jeden z basiorów zadał mi bolesny cios. Upadłam, a Viria krzyknęła przerażona. Wilki zaśmiały się tylko, podczas gdy ja próbowałam wstać. Nie miałyśmy już siły. Samce próbowały nas wykończyć, a wadera pomagała im w osłabianiu nas. Najprawdopodobniej miało to związek z nadchodzącą wojną. Najprawdopodobniej... Na pewno! Samce powaliły Virię, a ja opadłam z sił. Gdy już wydawać się mogło, że mroczni dobiją nas, zza krzaków wyskoczył Rey, Nuka i Dixit. Basiory z ogromną siłą i precyzją atakowały przeciwników. Raz wykorzystywali siłę fizyczną, raz swe moce. Wszystko to wyglądało majestatycznie i sprawiało wrażenie, jakby było planowane już od dawna. Po niezbyt długim czasie mroczni uciekli, pozostawiając po sobie tylko tumany kurzu. Razem z Virią podbiegłyśmy do basiorów i rzuciłyśmy się im na szyję.
 - Dziękujemy! - wykrzyknęłam, ściskając Rey’a.
 - Nie ma sprawy, ale pamiętajcie, żeby nie zapuszczać się tak daleko od terenów watahy. Szczególnie same - odparł jak zwykle troskliwy Nuka.
 - Dobrze - Viria skinęła głową.
 - A tak w ogóle, to wy się chyba nie znacie, prawda? - spojrzałam na Rey’a, Virię i Dixita.
 - No... Nie – uśmiechnął się Dixit, przytulając do siebie Virię.
 - A więc - odchrząknęłam, próbując ukryć zmęczenie. - Rey, to Viria i Dixit. Viria, Dixit, to Rey.
 - Miło mi - Rey podał łapę wilkom. - A teraz najmocniej przepraszam, ale muszę wracać. Mam ważną sprawę do załatwienia.
 - Szkoda... - wyszeptałam lekko zawiedziona.
 - Ale nie martw się, Lili. Widzimy się wieczorem - pocałował mnie w policzek i zniknął za drzewami.

Viria?