Zastanawiałam się, co mogło opętać Incantaso. Wilczyca miała silny charakter, jej myśli nie myły "otwarte", jak w przypadku Saj'Jo. Zdjęłam więc z półki Księgę Potworów i wypowiedziałam zaklęcie, które przeniosło mnie od razu na pożądaną kartę. Opowieść mówiła o monstrum, które wdzierało się do umysłów nieszczęśliwie zakochanych wilczyc, a potem wabił je na moczary pod pretekstem zrobienia czegoś dobrego dla watahy. Po ich śmierci żywił się ich myślami. Ten wybitny umysł nazywany był Slaghonem. Podzieliłam się swoimi podejrzeniami z Incantaso i zabroniłam jej oddalać się od swojej jaskini. Ponadto, kazałam Murdockowi (z czego wilczyca wyraźnie się ucieszyła), odbywać ten "areszt domowy" razem z nią, aby nie poszła, ciągnięta przez niewidoczną siłę, na moczary.
A sama przygotowałam nieprzyjemnie pachnący wywar z magicznych ziół, wisiorek ochronny i wybrałam się na Moczary.
Słońce już zachodziło - w powietrzu czuło się wilgoć i niepokój małych żyjątek, biegających tam i z powrotem po łące. Im bliżej bagien byłam, tym niepokój stawał się bardziej wyrazisty, a wilgoć bardziej mokra. W końcu zauważyłam nikłe światełko - pochodnię wiecznego światła, która paliła się od wieków na Moczarach. Tylko dzięki niej można było znaleźć drogę w tym miejscu, w którym jeden nieopatrzny ruch mógł spowodować utonięcie w mazistej substancji na dnie wąwozu.
Nagle usłyszałam jakieś poruszenie w krzewach jeżyn na przeciwko. Usłyszałam głos w swojej głowie, który szeptał: "Nie wygrasz ze mną, twoja moc jest za słaba, chodź tu!". "Nie!", odkrzyknęłam w myślach. "Tak, chodź tu! Chodź tuuuuuuuuuuuuu", głos był kuszący i wyraźny. Przeciwnik rozciągał ostatnie sylaby, tworząc wrażenie echa. "Giń, istoto nieczysta! Wracaj do piekieł!", wrzasnęłam zdecydowanym głosem telepatycznie. "Ha, ha, ha, nie wygrasz ze mną, jesteś słaba, słabaaaaa!", szeptał głos. Zaczęłam się poddawać. "Nie jestem zbyt silna w porównaniu z nim. Może po prostu dam się zabić - oszczędzę sobie walki z Mroczną Watahą i utarczek z innymi wilami..." "Tak, dobrze, dobrze mówisz!", zawołał uradowany głos, "Jestem silny, dużo silniejszy od ciebie, nie pokonasz mnie!". Osunęłam się bezwładnie na ziemię. Nagle usłyszałam ryk. Otworzyłam oczy - nade mną stał Credon.
- Obudź się, Carmen, nie poddawaj się! - zawołał.
- Nie możesz go spalić? - zapytałam. - Kręci mi się w głowie...
- Pokonać go może tylko jego ofiara, która mu się sprzeciwi. No, dalej, Carmen! Jesteś silniejsza od niego! - smok zionął ogniem.
- Jestem silniejsza od ciebie! - zawołałam. - Nie pokonasz mnie.
- Nieprawda! - wrzasnął.
- Nie pokonasz mnie! Jestem lepszą telepatką niż ty! - krzyknęłam i głośno i w myślach.
"Nie pokonasz mnie, nie pokonasz mnie!", słyszałam, jak potwór zwija się z bólu na sam dźwięk moich myśli, które mu wmawiałam.
- Jestem silniejsza od ciebie! - wrzasnęłam.
- Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee! - zawył rozwścieczony potwór, po czym... zniknął.
A ja mogłam spokojnie wrócić do watahy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz