Obudziłam się późnym popołudniem zmęczona codzienną bieganiną. Słońce stało już wysoko, a Alurien uśmiechnął się krzywo;
- No i co? Jak tam romantyczne wieczory z demonicznym partnerem?
- Stul dziób - warknęłam i wychynęłam z jamy. Była piękna pogoda. Delikatny wiatr muskał szerokim skrzydłem pasy makowych pól i tylko słychać było świergot pokląskw, które rytmicznie chwiały się na wysokich trawach.
- Witaj poranku - mruknęłam i dopiero teraz zauważyłam, że nie ma Hondo w jaskini.
- Al! - zawołałam do białozora - Czy wiesz, gdzie się wybrał Hondo?!
- Yhm... - mruknął ptak - Wstał wczesnym rankiem i powiedział do mnie, abym Cię nie budził.
- I ty go posłuchałeś? - ryknęłam - Gdzie on teraz jest?
- A bo ja wiem... Myślisz, że od rana ganiam za narwanymi wilczurami? - żachnął się białozór i wleciał do swej niszy, aby spożyć upolowane śniadanie.
- Do diabła... - zaklęłam - Gdzie on może się podziewać...?
Pozostawało mi jedno. Pobiegłam w ślad jego tropu. Kierował się on ku... jaskini Sary! Poczułam oburzenie i wściekłość. "Wredny zdrajca! "- krzyczała moja dusza.
Ale tam trop się urwał. A więc Hondo nie wchodził do jaskini... Zobaczyłam skłębowane ślady świadczące o walce...
- No i coś ty narobił? - mruknęłam pod nosem.
Biegłam dalej, chwilę potem zobaczyłam Hondo. Stał naprzeciw skrzydlatego, fioletowego wilka.
- O nie... Nie pozwalam - szepnęłam sama do siebie i stopiłam się z cieniem, aby być nie zauważona. Hondo był rozwścieczony. Jego oczy pałały nienawiścią, futro miał zjeżone i w niektórych miejscach zbroczone krwią.
- Nie podobasz mi się - warknął fioletowy - I to nie tylko ze względu na to, że mnie zaatakowałeś. Zostawiłeś Sarę na pastwę losu. Tak nie postępuje żaden wilk. Nawet ten najbardziej nieprzyzwoity - zmierzył pogardliwym wzrokiem Hondo.
- Ah... czyżby? - spytał cichym, rozgniewanym głosem basior - Może ona nie zasłużyła na moją miłość? Może nie zasłużyła na niczyją miłość?
- Odczep się od niej! - wycedził fioletowy o imieniu Delgado - Raczej Ty nie zasłużyłeś na nią!
Wilki rzuciły się na siebie. Trwałaby ostra walka, gdyby nie ja. Nadal nie widzialna wskoczyłam między wilki i szybkim ruchem ugodziłam Delgado w pierś, po czym zdjęłam cienistą zasłonę.
- Powiem raz: Spadaj i nie chcę Cię więcej widzieć! - warknęłam drżąc ze złości.
- Jasne. Myślisz, że jakaś wilczyca mnie pokona? - spojrzał na mnie wilczur z góry.
- Jeśli chcesz się tego dowiedzieć nie ma sprawy - czułam obezwładniają złość.
Wilk tylko zmrużył oczy i wycofał się.
- Uratowałaś mi życie, Incantaso - uśmiechnął się słabo Hondo - Mało brakowało...
- E tam... Poradziłbyś sobie z nim - prychnęłam.
- Kocham Cię - zamachał ogonem radośnie jak pies.
- A myślisz, że ja nie? - i pobiegliśmy razem do domu. Przeczuwałam jednak, że Delgado się zemści i dlatego też starannie zatarłam nasze ślady.
Delgado? Hondo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz