niedziela, 16 czerwca 2013

od Incantaso

Pewnego dnia, a było to dawno temu przechadzałam się po Dzikim Lesie. Liście szeleściły delikatnie wspominając jakby odległe czasy sprzed Wojny Dwojga Watah, kiedy na świecie wszystkie wilki i zwierzęta były zjednoczone. Wiatr cichutko nucił, czasem dołączył się do niego poranny słowik i jego cudowny śpiew niósł się w powietrzu. Wybiegłam z lasu na polanę, złakniona nagle subtelnych promieni słońca. Rozłożyłam skrzydła i zawyłam. Długo jeszcze w okolicy słychać były echa mego skowytu. Czułam się niezależna, pewna siebie, beztroska… Nagle jednak całe to cudowne uczucie wyparowało ze mnie, tak jak gaśnie życie w oczach konającej sarny. Odwróciłam się i zobaczyłam obcego wilka. Nie, on nie był obcy. Ja go już kiedyś przecież widziałam! Przyjrzałam mu się, on mi… I nagle poczułam się tak, jakbym z całej siły uderzyła się o skałę. Mój umysł pracował gorączkowo. Przecież ta czarna sierść, ten srebrzysty pasek biegnący przez oko i złociste oczy… to wszystko jest mi znane! Przechyliłam głowę na bok i zbliżyłam się doń.
- Kogotha? – zapytałam niepewnie, bojąc się, aby wilk nie uciekł. Jednak o dziwo, basior nie tylko nie zostawił mnie i nie zaatakował, ale podszedł do mnie kilka kroków i powiedział:
- Znam Cię… - rzekł i nagle otwarł oczy ze zdumienia – Incantaso?!
- Kogotha! – krzyknęłam i podbiegłam do niego. Wtuliłam pysk w jego sierść, przytuliłam się do niego. – Gdzie byłeś? Czemu Cię tak długo nie widziałam?
- Kochana, nie wiedziałem gdzie jesteś. Matka namawiała mnie, żebym zaprzestał szukania Ciebie, ale nie mogłem… Musimy do niej pójść, powiem jej, że Cię znalazłem!
- Matka nie żyje – odsunęłam się i opuściłam głowę – zanim umarła dała mi to – i pokazałam bratu (Kogotha był moim bratem) naszyjnik przedstawiający księżyć przebity strzałą i pióro ptaka. Kogotha przeżył śmierć matki mniej więcej tak jak ja. Westchnął, spojrzał na horyzont i rzekł:
- Wiedziałem, że ojciec nigdy nas nie kochał. Gdyby się zajął matką… - i zaczął rzucać na niego przekleństwa.
- To nic nie da. Stało się, ale Kogotha. Ja dołączyłam do watahy, która walczy z tą winną śmierci matki – z Mroczną Watahą. Ty też możesz – zapewniałam go, ale on milczał.
- Nie, przez ten czas, kiedy Cię szukałem stałem się samotnikiem – rzekł – Nie mogę.
- Mi też się tak zdawało. Ale się jakoś wpasowałam. Proszę. – nalegałam – A co niby zamierzasz innego robić?
- Będę wędrować i co trzy miesiące w nocy będę się tu pojawiał, abyśmy się mogli spotkać. Dobrze? – zapytał i spojrzał na mnie z czułością – Incantaso, nie smuć się.
- Straciłam matkę, dwie siostry i ojca. Chcesz, abym straciła też Ciebie?! – bałam się o niego. Moje serce nagle zabiło szyciej, rytmem z przed kilku lat, kiedy byliśmy szczeniakami. „Nie mogę go stracić.” – myślałam gorączkowo. Nie mogę!”
- Nie dam się zabić, kochanie – potarł mój pysk z jemu tylko znaną pieszczotą – Spotkamy się jeszcze. Obiecuję.
Wkrótce się rozstaliśmy. Stałam tam jeszcze długo i bolało mnie serce, ale wiedziałam, że Kogotha ma rację. Nie można się zmienić, wbrew samemu sobie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz