Jeszcze długo siedziałam bez ruchu, pogrążoną w bezdennej rozpaczy i otępieniu,nad szczątkami amuletu, który niedawno rozbił Kogotha, aby mnie uratować. Kiedy to zrobił moje wszystkie rany pozostałe po walce ze Smoczymi Wojownikami zasklepiły się, a na dodatek jakby tego było za mało posiągłam wszystkie moce Kogothy, moce boga Night. Nie mogłam w to uwierzyć. Skoro patronem Kogothy był Night, musiało to oznaczać, że on sam był samcem alfa w jakiejś watasze. Tylko w jakiej? To pytanie nie dawało mi spokoju. Byłam pewna, że nigdy nie należał do Mrocznych – w końcu bezgranicznie mu ufałam. Więc do jakiej? Nie słyszałam o żadnej innej watasze w okolicy, ani na żadną się nie natknęłam w czasie mych wędrówek. Rozmyślałam o tym i spoglądałam na Przełęcz Tysiąca Wodospadów,która teraz była tylko masą gruzów, po których spływały mniejsze i większe potoki – resztki potężnych wodospadów. „Co ja zrobiłam?” – jęknęłam w duchu. Nagle usłyszałam kroki za sobą, obejrzałam się i zobaczyłam Sarę stojącą na skraju jednego z gaików.
- Tak? – mruknęłam.
- Carmen, chce Cię widzieć u siebie w jaskini – odrzekła tonem, który przywodził na myśl obojętny, ale wyczuwałam w nim nutkę zniecierpliwienia. Spojrzałam na waderę spod oka, podniosłam się i nie zaszczyciwszy jej nawet spojrzeniem skierowałam się ku jaskini pary alfa. Niedługo potem stałam u jej wejścia. Carmen siedziała zamyślona tuż obok, ale wyraźnie mnie nie dostrzegła. Dopiero po chwili, kiedy odchrząknęłam spojrzała na mnie tak, jakbym jej przerwała coś niezwykle ważnego.
- Chciałaś coś ode mnie? – spytałam.
- Tak – rzekła – Sara właśnie zwołuje wszystkie wilki z naszej watahy. Idziemy na wojnę, a Ty jesteś o ile się nie mylę zwiadowcą, więc powinnaś wyruszyć najpierw i zbadać sytuację.
- Jasne. – mruknęłam.
- W okolicach Eskwilinu będzie jakby co krążyła Saj’Jo, jakbyć miała problem – mrugnęła do mnie, ale bez przekonania. Chciałam zaprotestować, ale tylko przytaknęłam.
Niedługo potem, gdy tylko niebo zabarwiło się sinym kolorem, a różawo podświetlone obłoki wyblakły ruszyłam w stronę terenu wroga. Biegłam cicho, stąpając bezszelestnie wśród traw. Po chwili przystanęłam, przyzwałam swój cień i stopiłam się z nim, aby stać się niewidzialna. Niedługo potem przekroczyłam brzegi Eskwilinu. Tutaj las był dużo gęstszy, a zwał się Puszczą Cieni. Faktycznie cienie tańczyły po drzewach i przymarzniętej ziemi, a bezlistne drzewa wyciągały swe wychudłe ramiona ku niebu, ale ono nie było już stąd widoczne.
http://c.wrzuta.pl/wi13884/266c47a60002d38d4ff26b2e/ciemny_las
Niespodziewanie do moich uszu dobiegł cichy szelest. Odwróciłam się gotowa zabić potencjalnego wroga i zaatakowałam go cieniem. Jakież było moje zdumienie kiedy owym wrogiem okazała się Saj’Jo.
-Oh, przepraszam – mruknęłam pod nosem i niepatrząc na wilczycę ruszyłam dalej.
Minęłam wkrótce Puszczę Cieni i ujrzałam siedzibę Mrocznych. Był to kompleks większych i mniejszych jaskiń skupionych blisko siebie, a na środku górująca nad innymi ponura, wyniosła wieża. W okolicy kręciły się wilki; wszystkie ponure i złe. Niektóre atakowały się nawzajem i warczały. Podkradłam się bliżej i zobaczyłam najpotężniejszego basiora jakiego kiedykolwiek widziałam. Był naprawdę ogromny, pokryty srebrzysto – zielonymi łuskami. Jego czerwone oczy lśniły w ciemności, ogon podobny był do lwiego ogona, ale miał na końcu dwie paszcze złotych węży. Basior był przerażający. Zobaczyłam, że stoi nad trupami Smoczych Wojowników, których dziś pokonałam. „Ale skąd je wytrzasnął?” – kręciło mi się po głowie pytanie. Zerknęłam na wilka i wtedy poczułam jak moje wnętrza się skręcają. On się nimi żywił. Patrzyłam na to ze zgrozą. Nagle nasze spojrzenia się spotkały,ale chyba mnie nie dostrzegł poprzez moją zasłonę z cienia. Podeszłam bliżej. Mroczna Wataha nie spodziewała się napaści. Byłam tego pewna. Wkrótce zawróciłam i skierowałam się ku Carmen. Ale nieszczęście mnie chyba nigdy nie opuszcza. Gdy biegłam zobaczyłam ludzkiego wojownika stojącego naprzeciw mnie, ze zbroją z łusek i okrutnym wyrazem twarzy. Trzymał podlużny łuk. Wiedziałam, że mnie widzi. Rzuciłam się na niego, a on przemienił się natychmiastowo w wilka. Walka trwała długo. „Muszę go szybko zabić, inaczej plan nie wypali”-pomyślałam. Na szczęście posiadałam moce boga Night. Zaatakowałam wilka cieniem, mrokiem i nocą. Czułam jak grzywa mi płonie z podniecenia, czułam się jak diabeł. I istotnie wyglądałam jak diabeł z tą pasją płonącą w oczach i ognistą grzywą. Gryzłam przeciwnika zaciekle, bez chwili przerwy. Po chwili przygniótł mnie swoim ciężarem,a ja spojrzałam na niego z wściekłością. Czułam się jak opętana. Chciałam tylko jednego – zabijać i zabijać, nurzać pysk w krwi wrogów, pomścić Kogothę, matkę i całą rodzinę. Zawyłam i uderzyłam go mocno w głowę. Czułam krew na języku. Swoją krew. Wysłałam myśli do Carmen:
- Carmen, teraz! – zawyłam w myślach.
- Ale co? – zapytała zdezorientowana.
- Wojna już się zaczęła, zbierz wilki – warknęłam tylko i przerwałam połączenie.
Niedługo potem prześladowca, był martwy, a ja leżałam koło niego. Czułam ustające dragwki na jego cielsku. Sama ciężko dyszałam. Po chwili pobiegłam w kierunku Eskwilinu, cała zbroczona krwią. Nie czułam nic, tylko otępienie po walce. Stanęłam tam i czekałam na Carmen. Nagle zobaczyłam, że idą, ale w bardzo ponurych nastrojach. Nie wiedziałam co się stało. Okazało się, że, jeden z wilków…
Mała zmiana - do Arven
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz