niedziela, 30 czerwca 2013

od Incantaso - cd. Delgado; do Delgado/Hondo

Obudziłam się późnym popołudniem zmęczona codzienną bieganiną. Słońce stało już wysoko, a Alurien uśmiechnął się krzywo;
- No i co? Jak tam romantyczne wieczory z demonicznym partnerem?
- Stul dziób - warknęłam i wychynęłam z jamy. Była piękna pogoda. Delikatny wiatr muskał szerokim skrzydłem pasy makowych pól i tylko słychać było świergot pokląskw, które rytmicznie chwiały się na wysokich trawach.
- Witaj poranku - mruknęłam i dopiero teraz zauważyłam, że nie ma Hondo w jaskini.
- Al! - zawołałam do białozora - Czy wiesz, gdzie się wybrał Hondo?!
- Yhm... - mruknął ptak - Wstał wczesnym rankiem i powiedział do mnie, abym Cię nie budził.
- I ty go posłuchałeś? - ryknęłam - Gdzie on teraz jest?
- A bo ja wiem... Myślisz, że od rana ganiam za narwanymi wilczurami? - żachnął się białozór i wleciał do swej niszy, aby spożyć upolowane śniadanie.
- Do diabła... - zaklęłam - Gdzie on może się podziewać...?
Pozostawało mi jedno. Pobiegłam w ślad jego tropu. Kierował się on ku... jaskini Sary! Poczułam oburzenie i wściekłość. "Wredny zdrajca! "- krzyczała moja dusza.
Ale tam trop się urwał. A więc Hondo nie wchodził do jaskini... Zobaczyłam skłębowane ślady świadczące o walce...
- No i coś ty narobił? - mruknęłam pod nosem.
Biegłam dalej, chwilę potem zobaczyłam Hondo. Stał naprzeciw skrzydlatego, fioletowego wilka.
- O nie... Nie pozwalam - szepnęłam sama do siebie i stopiłam się z cieniem, aby być nie zauważona. Hondo był rozwścieczony. Jego oczy pałały nienawiścią, futro miał zjeżone i w niektórych miejscach zbroczone krwią.
- Nie podobasz mi się - warknął fioletowy - I to nie tylko ze względu na to, że mnie zaatakowałeś. Zostawiłeś Sarę na pastwę losu. Tak nie postępuje żaden wilk. Nawet ten najbardziej nieprzyzwoity - zmierzył pogardliwym wzrokiem Hondo.
- Ah... czyżby? - spytał cichym, rozgniewanym głosem basior - Może ona nie zasłużyła na moją miłość? Może nie zasłużyła na niczyją miłość?
- Odczep się od niej! - wycedził fioletowy o imieniu Delgado - Raczej Ty nie zasłużyłeś na nią!
Wilki rzuciły się na siebie. Trwałaby ostra walka, gdyby nie ja. Nadal nie widzialna wskoczyłam między wilki i szybkim ruchem ugodziłam Delgado w pierś, po czym zdjęłam cienistą zasłonę.
- Powiem raz: Spadaj i nie chcę Cię więcej widzieć! - warknęłam drżąc ze złości.
- Jasne. Myślisz, że jakaś wilczyca mnie pokona? - spojrzał na mnie wilczur z góry.
- Jeśli chcesz się tego dowiedzieć nie ma sprawy - czułam obezwładniają złość.
Wilk tylko zmrużył oczy i wycofał się.
- Uratowałaś mi życie, Incantaso - uśmiechnął się słabo Hondo - Mało brakowało...
- E tam... Poradziłbyś sobie z nim - prychnęłam.
- Kocham Cię - zamachał ogonem radośnie jak pies.
- A myślisz, że ja nie? - i pobiegliśmy razem do domu. Przeczuwałam jednak, że Delgado się zemści i dlatego też starannie zatarłam nasze ślady.
Delgado? Hondo?

Nieobecność

od 01.07. - 13.07. nie będę mogła aktywnie uczestniczyć w blogu, dlatego wszystkie opowiadania, pomysły itp. przesyłajcie do Maja666666. Proszę także o zbytnie nie rozwijanie powieści do mojego powrotu - chciałabym także się udzielać w jej pisaniu.
//Carmen

od Hondo - cd. Incantaso

Obudziłem się w środku nocy.Leżałem na plecach,i wpatrywałem się w sklepienie jaskini.Było cicho.Nigdy w życiu nie ,,słyszałem'' tak głuchej ciszy.
Nagle usłyszałem wycie jakiegoś wilka.Na pewno nie był z naszej watahy,lecz byłem zbyt zaspany,aby zareagować.Wycie zbudziło jednak Incantaso.
-Słyszałeś?-szepnęła
-Co?-mruknąłem.
-Chyba mroczni weszli na nasz teren.A przynajmniej jeden.-powiedziała wciąż szepcząc.
-Eee tam-wetknąłem twarz w koję energicznym ruchem.
-Nie ''eee tam,, tylko musimy to sprawdzić.-powiedziała trochę zdenerwowana moim lenistwem.
Nie...In daj mi spać-mruczałem pod nosem.
-No chodź.To pewnie ich zwiadowca.Hooooodoooo-zaczęła szarpać mnie delikatnie za skórę.
-No,dobra,dobra już wstaję!-mruknąłem i wyszliśmy z jaskini.
-Tam jest!
-To nie wilk tylko kłoda.I właśnie dlatego nie powinniśmy wstawać.Odwala nam-powiedziałem
-To jak wyjaśnisz że kłoda nam ucieka!-Incantaso rzuciła się w pogoń za wrogim zwiadowcą.
-O kurczę,to nie kłoda,Zaczekaj!-dołączyłem do niej.
Wilk był bardzo szybki,i wciąż robił natłe zawroty i skręty by nas zgubić.Był na serio nie zły.Incantaso mogła sobie polecieć,a ja co chwila nie wyrabiałem się na zakrętach.Zwiadowca wyprowadził nas aż do Puszczy cieni.Miał tam przewagę,ale Incantaso znała już to miejsce.W pewnym momęcie biegłem na równi z nim,byliśmy wtedy w chyba najstraszniejszym i nakciemniejszym miejscu w lesie.Mroczny zwiadowca uśmiechnął się do mnie w stylu,,Żegnaj mugolu*''I wyprzedził mnie.Jego zwycięstwo nie trwało długo,ponieważ coś złapało go od góry.Było zbyt ciemno bym mógł ocenić co to było,ale widziałem jedynie ogromnął czarnął łapę wciągającą intruza do ciemności.Po chwili usłyszeliśmy straszne wrzaski,a potem tylko odgłos morza krwi i wnętrzności spadających na ziemię.Cofnąłem się o dwa kroki do tyłu,a obok mnie wylądowała Incantaso.
-Co to jest?!-szepnęła wystraszona.
-Nie mam pojęcia.Uciekamy.
-Nie musisz powtarzać dwa razy-szepnęła po czym rzuciliśmy się do ucieczki.
Usłyszałem tylko głośne,gromkie warknięcie,a potem dudniące kroki.,,Temu czemuś'' się nie spieszyło,za to my biegliśmy w obawie że możemy podzielić los naszego intruza.Byłem zbyt przestraszony by popatrzeć za siebie.
-Hondo,teleportacja!-krzyknęła do mnie Incantaso w biegu
-Nie mogę!.J-jestem zestresowany!Leć!
-Bez ciebie nigdy!Skup się proszę!
-T-teleportacja!
-Nie działa!Uhhh-przewróciła się.
-Incantaso!-podbiegłem do niej.-To się zbliża!Teleportacja!!!-krzyknąłem tak że echo rozniosło się po całym lesie.
Otwożyłem oczy.Byliśmy w jaskini.Dzięki Fire'owi.Popatrzyłem na Incantaso.
-Widziałaś co to było?!
-Nie,ale to coś żyje w lesie cieni..Dobrze że nic ci nie jest-przytuliłem ją.
-Dobrze że się umiesz teleportować-zaśmiała się
-No i dlatego powinniśmy spać.
-Taak.Powinniśmy powiedzieć o tym stworze...
-Carmen i Jasperowi?Nie.Zacznął panikować.Nazwałem go...black demon,co ty na to?
-Tak super.Czułam się tak jak bym grała w horrorze.-ułożyła się na koi
-Jesteś tu ze mną bezpieczna morderco-usmiechnąłem się do niej czule i położyłem się kołoniej
-A ty ze mną..smutna rozgwiazdo.-położyła głowę na moim ramieniu i oboje zasnęliśmy.

*Mugol-wilk ze zwykłymi mocami.Są także wilki o ponad przeciętnych mocach takie jak;Carmen,Arven,Severus czy Bella

od Delgado

Znalazłem się w watasze zaklętego źrodła poprzez gorączkowe wyszukiwanie Sary.Wówczas wyszkoliłem moje umiejętności tropienia,ganiania i wiele innych.Lecz nie chciałem pomagać w inny sposób na walkach lub być szpiegiem.Chciałem pomagać innym jako lekarz.Rozmawiałem już z Carmen oraz poznałem miłego Jaspera, który serdecznie przywitał mnie.Spytałem Carmen o Sarę dowiedziałem się o wszystkich wydarzeniach jakie ja tu spotkały za równo tych dobrych jak i złych i smutnych.Kiedy wiedziałem już gdzie mieszka rzuciłem się dosłownie lecąc na miejsce.Gdy byłem już na miejscu ostrożnie wszedłem do tajemniczej jamy.Była pięknie przyozdobiona.Nie było tam ani jednej żywej duszy ale nie.Spojrzałem w głąb i ujrzałem przepiękną waderę razem z jakimś wysokim i święcącym się pegazem.Z tego co widziałem wynikało na to, że prowadzili ze sobą rozmowę.Chciałem tak szybko ją zobaczyć ale przecież ona się zmieniła...Nie wiedziałem jak do niej zagadać czy zwykłe czułe słówko zadziała.A może ona mnie nie pozna?I potraktuje jak wroga?Wiedziałem, że nie mogę od tak do niej podejść ale w tym czasie nie miałem żadnego pomysłu jakby tu przywitać samicę, którą ostatni raz widziałem kilka lat temu właściwie widziałem ją jak miałem 2 lata a ona rok.Z tego czasu jest normalne, że może mnie nie pamiętać.Uraziło by to moje kruche serduszko.Ukazuję je tylko wiernym mi wilkom, które znam dosyć długo lecz z nią z Sarą było inaczej.Wiedziałem, że bedzie moja ona była z jakimś Hondo z tego co wiem od Carmen ale na szczęście to już przeszłość.Wszedłem w głąb jaskini i zawołałem
-Piękna jak kwiat lilii-zawołałem nie głośno lecz łagodnie jak z przed lat.
Sara wstała uniosła uszy i rozglądała sie po jaskini.Dało mi to znać, że chyba jednak mnie pamięta wkroczyłem ku niej i ukazałem się.
-Delgado?-Spytała po czym się zarumieniła.
Ja tylko śiewałem pod nosem "Ta piękna, którą z przed laty ujrzałem.Była jak kwiat lilii.Odnajdę ją zaufałem jej.Pójdę za nią choćby i na koniec świata.Zrobiłbym wszystko dla niej..."
-Delgado!-Krzyknęłam uradowana po czym wtuliła się w moje futro.
Wiedziałem, że wystarczy tylko spojrzeć, mowa nie ma znaczenia.Czytamy sobie z mimiki twarzy na tyle dobrze się znamy.
Tak się w nią wtuliłem, aż skulgneliśmy się z jaskini i wylądowaliśmy przy rzece.
-Delgado kocham cię!-krzyknęła
-Kocham cię to wypłynęło z mego serca-Powiedziałem.
-Znasz już Carmen i Jaspera?
-tak.
-Znam też całą twoją historię, kiedy mi to opowiadali omal się nie rozpłakałem rozumiem co pzreszłaś gdy mnie nie było u twojego boku.
-Nieważne teraz będziemy razem.-Zaśmialiśmy się.
-Hondo-mruknęła pod nosem Sara
-Wiem o nim.-odpowiedziałem
-On tam jest nie zwracaj na niego uwagi-rozkazała.
-No dobrze zrobię dla ciebie wszystko-chrumknąłem szczęśliwy
-Chrumkasz jak świnka-zaśmiała się.
Tęskniłem za twoim śmiechem.
-Ach tak a więc tylko za tym?
-Nie no za całą tobą
-I to rozumiem-uśmiechnęła się ale chyba sztucznie
-A co z Verą?
-Vera przybyła tu ze mną Vera-młodsza siostra Sary
-A Carmen powiedziała abym zostawił ją w jaskini szczeniąt.
-Ach no dobrze zaopiekujemy sie nią razem?
-Jak własną córką?-Spytałem
-Tak.
-No dobrze.
-Trzeba tylko powiedzieć Parze alfa, że wieźniemy za nią odpowiedzialność.
-Dobrze a możesz to załatwić?
-Ok a od kiedy tutaj jesteś?
-Kilka dni lecz od razu nie chciałem się ujawniać.
-Rozumiem.
-Musze pędzić do jaskini lekarzy wiesz muszę czuwać nad robotą.
-Ale nie przesiadują zbyt długo z Kate Lily-warknęła
-To moja praca ale wiesz, że ty jesteś moim słoneczkiem.
-Ach wiem-powiedziała zadumana
-To spotkamy się wieczorem pa!-Zapewniłem waderę.
Tym czasem napotkałem na drodze wkurzonego Hondo nie wiem co on do mnie ma ale powiedział
-Nie podobasz mi się więc chyba cię wyeliminuję-uśmiechnął się głupio.
Potem zaś rzucił się na mnie efektownie odbiłem go od siebie a on upadł na drzewo lecz nie był to koniec zaciętej walki a wszystkiemu przygladała się z boku Sara, która była gotowa do walki.czekała na ten moment żeby wkroczyć.Skoczyła pomiędzy nas wytłumaczyliśmy, że to nasza sparawa.

No więc Hondo co potem zrobiliśmy wytłumaczyliśmy to sobie czy jednak walka toczyła się dalej??

sobota, 29 czerwca 2013

Powitajmy nowego wilka!


Imię: Delgado
płeć:Basior
Wiek:4lata
cechy:romantyczny,miły,przyjacielski,inteligentny,utalentowany,wierny,pewny siebie,niebezpieczny,nieprzewidywalny,samotnik (różne cechy się u niego przejawiają).
Stanowisko:Lekarz.
specjalizacja:morderca,szpieg,tropiący,szaman,lekarz.
żywioł:woda,ziemia,powietrze.
Moce:teleportacja,lewitacja,czytanie czyichś myśli,przwidywanie przyszłości.
Patron:Bóg burzy storm
partner:Zakochany w Sarze.
Rodzina:wychowuje się sam od zawsze.
co lubi:Wadery,spacery wieczorem,kąpiel w wodzie,romantyczki.
czego nie lubi:gorąca,wrogów,oszustów.
Przyjaciele:Wszyscy z watahy
Wrogowie:Przedstawiciele mrocznej watahy
Historia:Zaraz po urodzeniu został porzucony przez rodzinę sądzono, że to taka tradycja z przed lat.Zapoznałem młodą wilczycę Sarę, która była moją przyjaciółką a z czasem zakochałem się w niej chociaz ona nic nie wie.Poszukiwałem jej gorączkowo po zaginięciu i odnalazłęm tutaj w watasze.
Towarzysz:
http://pu.i.wp.pl/k,NDExODk4OTMsNDYyODQxNTA=,f,nehym8.jpg
Imię:Ama
Rodzaj:Wilczyca
Gatunek:towarzyszka ognia.
płeć:wadera
Historia:Sara dała mi ją na pamiątkę po jej znikinięciu przyżekłem, że zajmę się nią,a ona pomoże mi znaleźć Sarę, to podobno jej siostra, którą znam tylko ja.
Właściciel: Demitrios

od Incataso - cd. Hondo; do Hondo

- No jasne! - odparłam - Jakbyś nie wiedział to ja już czekam na to kilka minut!
Szczerze mówiąc nie byłam pewna czy zjeżdżać z tej górki czy nie... Było stromo, ale ufałam Hondo.
- Raz, dwa, trzy! - zawołał basior i ruszyliśmy. Czułam jak pęd powietrza rozwiewa mi szarą grzywę i otumania. To było wspaniałe uczucie. Jak przez mgłę usłyszałam głos Hondo:
- A teraz skaczemy...
- Co?! - ryknęłam.
- Na mój znak...! - zawył wilczur.
- Ależ Hondo...Zaczekaj! - ryk wiatru zagłuszył moje słowa i jedynie zobaczyłam jak Hondo zeskakuje z pędzących sań. Zrobiłam to samo, ale nieco za późno i sturlałam się na sam brzeg przepaści.
- Uff... o mało brakowało - mruknęłam pod nosem i wbrew pozorom, miałam ochotę jeszcze raz odbyć tą szaloną podróż i niemalże wskoczyć w ramiona śmierci.
- Niezłe, co? - Hondo podbiegł do mnie.
- To było... - szukałam słów odpowiednich, aby zobrazować tę przejażdżkę - ...cudowne, wspaniałe, straszne i niezwykłe...!
- No widzisz? - basior tylko się uśmiechnął i pomógł mi wstać. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak jest późno.
- Rozgwiazdo? - zawołałam wilczura.
- Tak?- odwrócił się.
Nic nie powiedziałam tylko podbiegłam do niego i go pocałowałam. W końcu cofnęłam się o krok i drżącym głosem spytałam:
-A może... może być chciał zamieszkać u mnie?
Hondo był ewidentnie zaskoczony.
- No co? - zmarszczyłam czoło.
- Nie, no nic, tylko... jak dotychczas nikt mi tego nie zaproponował.
- No to będę pierwsza. - uśmiechnęłam się drapieżnie.
- Ale czy masz dość miejsca? - spytał.
- No jasne! - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
- To chodźmy.
Przeteleportowaliśmy się do gaiku, który leży nad Krwawymi Torfowiskami i stamtąd pobiegliśmy do mojej jaskini. Zaspy były wysokie i coraz trudniej było się poruszać. Odchyliłam kotary i wskoczyliśmy do środka jamki.Natychmiast zapaliłam świece i wymościłam wilczurowi legowisko, tuż obok swojego. Położyliśmy się i okryłam go pieszczotliwie skrzydłem.
- Dobranoc, morderco - wymruczałam.
- Słodkich snów, In - przytulił się do mnie i tak zasnęliśmy. Przez sen słyszałam jedynie huk wiatru i śmiech szakali...

Hondo? - Skończysz już wątek naszej miłości jednym, solidnym wpisem?

od Hondo - cd. Incantaso; do Incantaso

Nie wiem co mnie napadło.Szczerze,to chciałem zrobić to od naszego spotkania.Nie mogłem się powstrzymać.,jest taka..nie zwykła i w dodatku piękna.Gdy już ,,odkleiłem'' się jej od ust popatrzyliśmy sobie w oczy.Zastanawiałem się co widzi w tych moich czerwonych oczach na które co chwila opada czarna grzywa.W każdym razie ja widziałem to coś magicznego.
-Teraz to ja chcę ci coś pokazać-uśmiechnąłem się.
-Dobrze prowadź-powiedziała lekko oszołomiona tym co się stało przed chwilą.
-Nie,przetereportujemy się tam.Za daleka droga.
-Ale czekaj,ja jeszcze nigdy tego nie robiłam-złapała się mnie kurczowo.
-Nie martw się,to nic strasznego-wywróciłem oczami.-No chyba że się z lekka boisz?
-Ja?Chyba cię porombało!Ja się nie boje!-puściła moją skórę i odskoczyła.
-Dobrze,dobrze-zaśmiałem się-Ale tak czy inaczej musisz się mnie cztrzymać.
-No!A myślisz że po co się ciebie złapałam?!-znów do mnie podeszła i złapała mnie za łapę.
-Ok,gotowa?
-Jasne!.
-1...2..-Incantaso przerwała mi.
-No już!
-Ok,ok.TELEPORTACJA!
Znaleźliśmy się na skarpie górskiej z której było widać całą watahę.Było tam więcej śniegu niż na dole i oczywiście było zimniej...ale jak pięknie.Mogliśmy podziwiać słońce które powoli chowało się za horyzontem.Na śniegu tańczyły światło cienie,i co chwila słyszeliśmy świszczący wiatr.Z góry wszystkie wilki wyglądały jak marne robaki,co strasznie mnie śmieszyło.Ruszyłem ku krańcowi skarpy,a Incantaso poszła w me ślady.
-Pięknie prawda?-spytałem triumfalnie patrząc w dal
-Tak..cudownie-wadera radośnie zatrzepotała skrzydłami.
-Mam dla ciebie jesze coś specjalnego,ale to potem-nadstawiłem pysk by wiatr opływał mi twarz.
-Bardzo tu przyjemnie-usiadła .-No i jeszcze ten widok.
-Oh,przestań,przecierz ty widzisz go zawsze podczas zwiadu-dosiadłem się.
-Wiem,ale jak patrzę na niego z kimś bliskim,staje się piękniejszy.-oparła głowę na moim ramieniu.
-Dzięki?Kocham cię.-mruknąłem a potem dodałem radośnie-wiesz?
-Jasne że tak..na 100%-zaśmiała się.-A jaka jest ta niespodzianka?
-Heh,teraz to ty jesteś niecierpliwa.
-Ok,już więcej o to nie spytam..może
-Ehh-westchnąłem-Nie wiem jak opisać to co teraz czuję.
-Ja wiem,ale nie chce mi się mówić przez 3 godziny-oboje się zaśmialiśmy.
Rozmawialiśmy tak sobie przez jakiś czas,aż w końcu oboje zasnęliśmy przytuleni do siebie.Obudziłem się w środku nocy.Niebo było gwieździste,a w dole wszystkie wilki spały w jaskiniach.Podniosłem nie chętnie głowę i wysmarował sobie twarz śniegiem na rozbudzenie.(co nie było mądrym pomysłem).
-Ej,In czas na moją niespodziankę-szepnąłem jej do ucha.
-Ok już wstaję.-wilczyca wstała na nogi.
-Poczekaj.-zawiązałem jej oczy lnianym skrawkiem materiału i pobiegłemw krzaki.Wyjąłem z tamtąd dwa skrawki starej kory i powiedziałem żeby Incantaso na jednym stanęła.
-Gotowa?-odwiązałem jej materiał z oczu.
-Co?Mamy zjechać w dół?-spytała.
-Tak,ale nie martw się robiłem to wiele razy.
-Dobra ufam ci.
-Dobrze,to odepchnij się.
-J-j-już?
-No a niby kiedy?Nie stresuj się tak.
-Jak mam się nie stresować?!
-Normalnie.Jak chcesz mogę jechać pierwszy.
-Nie,wolę żebyś przesiadł się tu do mnie i zjechał ze mną.
-A więc dobrze-przesiadłem się do niej i przytuliłem ją od tyłu-Teraz czujesz się bezpiecznie?
-Tak..
-A możemy już ruszać?
Incantaso?

Dziewczyny, kończcie już - musimy porządnie zabrać się za powieść ;)

od Incantaso - cd. Hondo; do Hondo

-Eh, ty łotrze! - zawołałam ze śmiechem, kiedy niespodziewanie przewrócił mnie Hondo.
-Tak? - spytał basior z niewinną minką szczeniaka i po chwili oboje parsknęliśmy śmiechem. Wstałam, otrzepałam się ze śniegu i nagle od tyłu skoczyłam na mojego towarzysza. Upadł na śnieg, a ja zrobiłam fikołka i rozpłaszczyłam się na ziemi. Szybko się podniosłam i zrobiłam minę, która mogła jedynie mówić "Tu nic nie zaszło", ale Hondo skręcał się ze śmiechu.
-No co, morderco? - zawołałam buńczucznie, ale on tylko się śmiał.
-Spójrz... na... siebie! - zawołał między dwoma salwami śmiechu. Dopiero, kiedy podbiegłam nad pobliski strumyk, aby się przejrzeć w jego tafli, zobaczyłam jak zabawnie wyglądam. Byłam cała w śniegu, z miną - ...jak ja to mówiłam? Ach, już wiem - n i e s z c z ę ś l i w e j r o z g w i a z d y.Spoglądałam na swoje odbicie,kiedy od tyłu zaszedł mnie Hondo.
- Aha! - zawołałam, błyskawicznie podskoczyłam i opadłam za nim, po czym zepchnęłam go do rzeczki.
- Pięknie tak naśmiewać się ze statecznych obywateli? - spytał Hondo szczerząc zęby w uśmiechu. Przekrzywiłam tylko głowę i odparłam:
- A ty niby jesteś statecznym obywatelem?
I oboje roześmialiśmy się głośno.
- No dobrze, chciałam Ci coś pokazać, prawda? - rzekłam i otrzepałam się ze śniegu. Hondo wylazł z potoku i byliśmy gotowi kontynuować wędrówkę. Pobiegliśmy w kierunku mojej jaskini.
- Chodź! - ponagliłam i odchyliłam kotary z bluszczu, który oplatał wejście do mojego domostwa. Wilk wsunął się do środka, a ja za nim.
-Nigdy jeszcze nie byłem w twojej jaskini... - wyszeptał. - Ale chyba nie to chciałaś mi pokazać, prawda?
- Owszem, nie to. - uśmiechnęłam się tylko tajemniczo - Ale pomyślałam, że chciałbyś coś przekąsić.
- Dobry pomysł - przyznał Hondo i zaczęłam przygotowywać jedzenie. Tymczasem mój towarzysz rozglądał się po jaskini.
- Ładny wystrój wnętrza. - zauważył. Jaskinia była okrągła, a ściany położone najbliżej wejścia oplatały bluszcze i róże pnące, w których mościł sobie grzędę Alurien. W przeciwległych ścianach były nisze, w których chowałam stare zwoje, i kamienne półki z różnymi olejkami, miksturami i księgami. W innym jeszcze miejscu, w jednej z większych nisz była moja koja, a w niszy przyległej do mojej legowisko Alurien.
- A te drzwi? - spytał nagle Hondo wskazując na mahoniowe, półokrągłe drzwiczki - Gdzie prowadzą?
- Tam jest spiżarnia - mrugnęłam porozumiewająco - Oraz tajne wejście. Zaraz wracam!
Weszłam do spiżarni, po czym udałam się schodkami na dół, gdzie miałam składowane pożywienie.
- Mógłbyś mi pomóc? - krzyknęłam z głębi.
- No jasne! Już schodzę! - odkrzyknął Hondo i zszedł za mną. Wspólnymi siłami udało nam się wyciągnąć podłużną, dębową deskę, która służyła za stolik i smakowity kawał sarny.
- No gotowe. - mruknęłam i zajęłam się jeszcze przystrajaniem wnętrza. W każdej niszy ułożyłam płonącą świeczkę, z dala od zwojów i szepnęłam pod nosem zaklęcie mające na celu ochronę przez zaprószeniem ognia.
- A teraz - odrzekłam triumfalnie - Czas na ucztę.
Kiedy wszystko spożyliśmy schowałam stół i zgasiłam świece.
- No, chodźmy. Chciałam Ci coś pokazać, prawda? - rzekłam do Hondo.
- No wreszcie - uśmiechnął się szeroko.
- To chodź.
Wybiegliśmy głównym wejściem, pożegnałam się z Alurien i pobiegłam w kierunku rzeki Lete, cały czas się rozglądając.
- Ktoś nas śledzi? - zmarszczył brwi Hondo.
- Nie, rozgwiazdo - odrzekłam ze śmiechem - Zobacz.
I pokazałam mu srebrzysto-białą taflę rzeki Lete.
- Widzisz?
- Ale co? - spytał zdezorientowany basior.
- Spójrz w głąb rzeki, tak abyś wyczuł jej duszę i dziki nurt. - szepnęłam - Jeśli Cię zaakceptuje możemy zejść na dno.
- Ale po co? - Hondo przełknął głośno ślinę - Wiesz... ja nie przepadam za dużymi rzekami...
- Masz cykora? - podniosłam brew.
- Nie. Skądże znowu! - odparł Hondo, ale widziałam niepokój na jego twarzy. Wtuliłam swój pysk w jego gęstą sierść i szepnęłam:
- Chcę Ci coś pokazać...
- Ok... - mruknął Hondo - To co mam zrobić?
- Wsłuchaj się w jej rytm, nurt, w jej duszę i całą istotę... - powiedziałam.
- Dobra - rzekł wilk i skupił się. Po chwili zobaczyłam jakiś nieodgadniony spokój na jego twarzy.
- Rozumiesz ją?
- Tak, już tak - powiedział Hondo - I teraz co mam zrobić?
- Daj mi łapę. Zejdziemy na dno. Ale nie bój się. Nie utoniemy, już to próbowałam... - i zanurkowaliśmy. Na początku otoczyła nas chmura bąbelków, które wirowały w oszalałym tempie, ale mruknęłam tylko:
- Noxia. - i bąbelki znikły - Chodź, rozgwiazdo - uśmiechnęłam się.
Nurkowaliśmy coraz niżej i niżej. Otaczały nas dziwne zjawy senne i nagle zobaczyłam je. Ogromne drzwi zrobione z masy perłowej. Uchyliłam je i zajrzałam. W środku była ogromna komnata z rzędami kolumn. I wszędzie na okół... grobowce wilków.
- Och... - zachłysnął się wodą Hondo - Ale jak to...?
- To podwodna kraina, gdzie niegdyś żyły pokolenia wilków... ale teraz widzisz, że ich nie ma. Pozostał jedynie opuszczony pałac. I zjawy. Duchy wilków.
Po chwili wypłynęliśmy na powierzchnię. Byliśmy cali mokrzy.
- Skąd wiedziałaś, że istnieje coś takiego?
Zmarszczyłam czoło.
- To były jedynie podejrzenia. Tak naprawdę nie byłam pewna, że to królestwo naprawdę istnieje. Ale kiedy wczoraj siedziałam nad rzeką Lete, wyczułam jej duszę, jej wspomnienia. Wołały o pomstę.
Kiedy zobaczyłam, że basior nadal patrzy na mnie ze zdumieniem warknęłam:
- Nic nie rozumiesz? Dawniej tu było wilcze królestwo, ich stolica. Ale Lete powiedziała mi, że zburzyli ją...
- Mroczni... - przerwał mi Hondo.
- Dokładnie. - uśmiechnęłam się krzywo- Przepraszam, że Cię naraziłam...
- Co ty? To było ekstra! - zawołał wilczur podniecony - Naprawdę.
Uśmiechnęłam się i chciałam coś powiedzieć, ale Hondo zamknął moje usta w pocałunku...

Hondo?

od Hondo - cd. Incantaso; do Incantaso

Idąc do jaskini Incantaso,co chwila patrzyłem na jej twarz.Ona widząc to odwzajemniała uśmiech.Przy niej czułem że przez te wszystkie nieudane związki czegoś mi brakowało.Do tej pory nie wiem co to jest,ale wiem że Incantaso ma to coś.Jej,dlaczego ja jej wcześniej nie zauważałem?Przecierz to wadera moich marzeń..a ja ją wcześniej olewałem..Nie wiem dlaczego,ale przy niej automatycznie zmienia się mój charakter.Staje się bardziej miły i troskliwy.Nie wiem co mi odwala,ale dobrze że tak jest.
-Dlaczego idziemy do ciebie?-zacząłem.
-Zobaczysz-Incantaso uśmiechnęła się tajemniczo.
-Ok,nie wcinam się w twoje niespodzianki.Nie ukrywam jednak że jestem ciekawy.
-Ale jesteś nie cierpliwy.-parsknęła śmiechem.
-Nieźle ci idzie jazda na lodzie-zmieniłem temat.
-Wiem.Ostatnio nawet ćwiczyłam-powiedziała triumfalnie.
-Świetnie chętnie to zobaczę-uśmiechnąłem się drapieżnie.
-Zawodowiec się znalazł.Po prostu sobie ćwiczyłam.
-A może się boisz?-podniosłem brew znów uśmiechając się.
-Ja?Prr °<°.No jasne że nie!Jak tylko znajdziemy twardy lód to ci pokarzę.
-Super.-popatrzyłem nieśmiało na moje łapy a potem na In.Rozglądała się nie wiadomo za czym.Skoczyłem na nią i wywróciłem ją w śnieg.
-Ej,to było z zaskoczenia!
-No właśnie!-przeturlałem się do niej i ją przytuliłem.

Incantaso?

piątek, 28 czerwca 2013

od Incantaso - cd. Hondo; do Hondo

Kiedy się rozeszliśmy długo jeszcze rozmyślałam nad minionym wieczorem. Wbrew pozorom Hondo okazał się bardzo miły i... szczerze mówiąc spodobał mi się. To nie był ten sam wilk, którego wcześniej widziałam. Nie był taki lodowaty, wyniosły, dumny i... zły... Dziś ukazał swoją drugą stronę, której jeszcze nie znałam. Eh... z basiorami to gorzej niż z dziećmi!
- Hohoho - mruknął nagle w moich myślach Alurien - Czyżbyś się wreszcie s e n s o w n i e zakochała?
- Zabiję! - warknęłam tylko i rzuciłam się w kierunku białozora - Ty łotrze! Podlecu! Potworze! Bezmózgi parszywcze! Łuskowaty bezkręgowcu! Żmijo podstępna! - długo wykrzykiwałam obelgi pod adresem ptaka - Ty! Jak śmiesz mi czytać w myślach?!
- In, nie denerwuj się tak... Rozumiem, że jesteś.... hmm... spięta, ale no bez przesady! Chyba nie chcesz mnie zjeść na podwieczorek, co? - westchnął sokół i zniknął, gdzieś w swej niszy.
- Zabiję! - mruknęłam jeszcze pod nosem, po czym wściekła wybiegłam z jaskini i pomknęłam nad Lete. Ach... jej woda, jej nurt... Ona jest taka cicha, taka uspokajająca...
Po kilku godzinach rozmyślań, kiedy ochłonęłam, podjęłam decyzję. Niech Hondo zostanie moim partnerem. Jest miły, przystojny, jeśli chce opiekuńczy i... tak, jest w moim stylu. Wzbiłam się w powietrze i poleciałam w kierunku jego jaskini. Wreszcie na nią natrafiłam, ale kiedy wbiegłam do środka okazało się, że Hondo nie ma w środku. Poszukiwałam więc dalej. W końcu zobaczyłam jak rozmawia z Severusem. Stanęłam na uboczu i po chwili, kiedy Severus się oddalił podbiegłam do szarego basiora.
- Hej - zaczepiłam. Wilczur był zaskoczony, ale wytłumaczyłam mu, że chcę z nim porozmawiać w ustronnym miejscu.
Pobiegliśmy w okolice Różanej Alei, którą wyglądała teraz równie imponująco jak wiosną. Delikatne, różowe kwiaty róż pokryte były srebrzystym szronem, a ścieżkę pokrywała delikatna, cm, warstwa śniegu.
- Hondo... Ja się namyśliłam nad Twoim pytaniem i... - zaczęłam, ale nagle poczułam, że... ja tak naprawdę go nie znam... ale wgłębi serca czułam, że się on zmieni, że on mnie naprawdę kocha... - I się zgadzam. Jeśli nadal Ci jeszcze się nie rozmyśliłeś... to ja jestem gotowa na złożenie ślubów.
"Uh... jakoś mi to przeszło przez gardło." - pomyślałam. Stałam teraz wpatrując się w zastygłą ze zdziwienia twarz basiora.
-Och - wyjąkał - Naprawdę się zgodziłaś, moja morderczyni?
-Tak, rozgwiazdo - uśmiechnęłam się czule i oboje parsknęliśmy śmiechem, po czym skierowaliśmy się ku mojej jaskini...

od Hondo - cd. Incantaso; do Incantaso

-Ona była...słaba..miękka,łatwo wierna i nadęta..ale ty..ty jesteś twarda,niebezpieczna i mroczna.Nie da ci się dmuchać w kaszę.Jesteś waderą która w końcu ustawiła by mnie do pionu.No i jeszcze..jesteś bardzo..jesteś po prostu niesamowicie piękna.Nie mam zamiaru cię zmuszać do miłości.Może..masz rację..może nie powinienem ...nie zasłużyłem na ciebie.Jak jeszcze kiedyś będziesz chciała gdzieś wyjść to wiesz gdzie mnie szukać-powiedziałem starając się ukryć mój smutek,i popędziłem jak torpeda do mojej jaskini.Otrzepałem się z płatków śniegu,i usiadłem na brzegu jaskini.Uśmiechnąłem się do siebie wiedząc że choć trochę mnie polubiła i chce ze mną wariować na lodowisku.Pod koniec tego dosyć dziwnego dnia położyłem się spać.Z dworu co chwila słyszałem ciche,piskliwe i syczące odgłosy mowy śmierciożerców ,,Koledzy Severusa"-pomyślałem i znów zasnąłem.Nie trwało to długo,bo zaraz usłyszałem jak coś białego wpada do mojej jaskini z wielkim łoskotem.Wstałem zaspany i zniesmaczony tym że te zjawy nie dają mi spać.Podeszłem do białego przedmiotu który jak się okazało wcale przedmiotem nie był.
-O,mój Fire-zdołałem powiedzieć.
Pod moimi łapami leżał,a tak dokładnie leżała samica Białego Jelenia(czyli biała łania).Po okrągłym brzuchu mogłem sądzić że była w ciąży.Wyglądała strasznie;Jej piękną,białą sierść prawie całkowicie zalała krew a oczy wywróciły się na drugą stronę.Tam,gdzie powinny być żebra,była wygryziona wielka dziura ukazująca wnętrzności zwierzęcia.Na dodatek z tych nieobecnych oczu wyciekała jakaś czarna ciecz.
Wziąłem zwłoki na grzbiet i wyniosłem na dwór gdzie panowała właśnie wichura.
-Ej,śmierciożercy!-krzyknąłem-Nie dokończyliście kolacji!-rzuciłem zwłoki na śnieg.
Nagle usłyszałem przeraźliwy okrzyk i ze śnieżnej zamieci wyłoniła się czarna postać,przypominająca trochę człowieka.Rzuciła się na łanię i przegryzła jej tchawicę ,swoimi nie naturalnie długimi zębami rozpryskując na wszystkie strony jej krew.
-Smacznego-powiedziałem ze wstrętem i tym razem już zasnąłem.
Nazajutrz rano wstałem wesoły z mojego posłania zrobionego z piór i słomy.Gdy wyszedłem z jaskini zobaczyłem że z boskiego stworzenia została tylko kaurza krwi czaszka i trochę kości.Wziąłem je do jaskini,bo w końcu to jakaś ozdoba nie?Gdy skończyłem ozdabiać jaskinię poszedłem na dziedziniec który jest tak jak by po środku leży,więc właśnie tam spotyka się najwięcej wilków.Ja akurat spotkałem Severusa.Miał ze sobą wiklinowy kosz z ziołami do eliksirów.
-Witaj Hondoseuszu.-uśmiechnął się wiedząc że nie znosze tego imienia.
-Po prostu Hondo-zmarszczyłem się-Przez te twoje zjawy nie mogłem w nocy spać.
-To nie moja wina że tu żerują na krew boskich stworzeń.Dobrze że nie da się zabić śmierciożercy.To moi bracia-wupiął dumnie pierś.
-Ta,ta super masz rodzeństwo.
-Co tam u Incantaso?
-Ale o co ci..?Zaraz zaraz..Nie grzeb mi w myślach szczeniaku!
-Oj przepraszam,ale wygląda na to że ty ją darzysz uczuciem..Na 100% o wiele silniejszym niż wszystkie twoje byłe.
-Zamknij pysk!Ona nie jest zainteresowana.Może i dobrze.Nie chciałbym znów skrzywdzić jakiejś wadery.
-Uch..miłość,ochyda..-wzdrygnął się.
-Może dla ciebie!
-Dobrze muszę iść.Pa Hondoseuszu!-krzyknął oddalając się.
-Hondo idioto!-odwróciłem się i prawie dotkęliśmy się z Incantaso nosami(stała za mną)
-O..yy cześć-zarumieniłem się i przyjąłem wyprostowaną postawę.-Masz ochotę na lodowisko?
-No..tak ale ja nie w tej sprawie.
-A w jakiej?
Incantaso?

od Incantaso - cd. Hondo; do Hondo

Od Incantaso – cd. Hondo; do Hondo

...Teraz kiedy o tym myślę, sama nie wiem dlaczego to zrobiłam. Może jakaś zagubiona cząsteczka mnie zatęskniła za beztroską zabawą z chwil dzieciństwa? A może po prostu chciałam odetchnąć od wojny, od wszelkiego zła i zmęczenia, które następuje zawsze po tych chwilach kulminacyjnego napięcia? Nie wiem… Ale to zrobiłam. Zgodziłam się na wyjście na lód. Na początku ostrożnie zsunęłam się na lśniącą przezroczystą taflę, cały czas trzymając się kurczowo Hondo. Basior pokierował mną tak, że dość płynnie się ślizgałam, ale po chwili zapytał:

- Jesteś gotowa sama...? – mrugnął do mnie zachęcająco. – Nie bój się.

- Masz… masz zamiar mnie puścić? – spojrzałam na niego przerażona i jeszcze mocniej go chwyciłam. Ale po chwili, kiedy ochłonęłam zgodziłam się i Hondo mnie puścił. Chwilę udało mi się utrzymać prosto, ale kiedy tylko spróbowałam się ruszyć, nogi mi się rozkraczyły i ległam na lodzie z miną nieszczęśliwej rozgwiazdy.

- No co? Zamierzasz się tak na mnie gapić? - warknęłam rozdrażniona i próbowałam wstać, ale nie mogłam. Hondo tylko się roześmiał i zbliżył się do mnie, po czym chwycił mnie delikatnie za łapę i zaczęliśmy już spokojnie się ślizgać. Śmiałam się razem z nim, a on ze mną i byliśmy naprawdę szczęśliwi.

- Niezła zabawa, co? - zawołał uśmiechnięty basior - A nie chciałaś tu przyjść!

- Yhm... - mruknęłam i przybrałam taneczną pozę - Ten jeden raz mogę się z Tobą zabawić.

Basior tylko ślizgnął w moim kierunku i powiedział:

- Oj, proszę! Jeszcze co najmniej kilka razy! - poprosił.

-No dobrze, zgadzam się - odrzekłam łaskawie i z wdziękiem przemknęłam koło niego.

- Morderco? - zapytałam.

- Tak? - zwrócił głowę w moim kierunku.

- Ile już wilczyc zaprosiłeś na taką... hmm... imprezę?

- Ty jesteś wyjątkowa i reszta nie jest ważna... - mruknął i uśmiechnął się szczerze - Zostaniesz moją partnerką?

Gdyby powiedział, że uwielbia spalone jajka z dodatkiem imbiru, nie wiem co by mnie bardziej zdziwiło. Straciłam równowagę i z wrażenia pacnęłam na lód.

- Że...że co?! - jęknęłam - Nie mówisz chyba na poważnie?

- Oczywiście, że mówię, a jak myślałaś?

- Taa, jasne. Nie! W życiu, nie chcę być traktowana jak biedna Sara! - warknęłam.

- Z Sarą to co innego - mruknął Hondo niechętnie.

Podniosłam brew i spojrzałam na niego z powątpiewaniem:

- Co masz na myśli?

Hondo - dokończ

ROZDZIAŁ 2 - INCANTASO

Wschodzące słońce zaróżowiło jak dotąd szarawe niebo nadając mu barwy delikatnego karminu na wschodzie i południu, a bladego błękitu na północnej stronie widnokręgu. W cichych wodach rzeki Lete, która żłobiła szerokim pasmem Krwawe Torfowiska, odbijały się słoneczne refleksy. Wśród wyniosłych nadbrzeżnych wierzb, o nagich i wychudłych ramionach hulał wiatr, który raz szarpał gałęźmi drzew, a kiedy indziej przeczesywał palcami pola dzikich maków i nie obawiał się zaatakować nagle przelatujących w kluczu żurawi. Odzywały się one wtedy zgodnym klangorem i próbowały przekrzyczeć wiatr, który i tak po chwili zdmuchiwał je na ziemię...
Obudziło mnie nagłe szarpnięcie, kiedy do mojej przytulnej jaskini wpadł zziajany białozór.
- Witaj In, - mruknął tylko i wleciał do swej niszy, aby spożyć upolowanego gryzonia.
- Aaagh! – jęknęłam w odpowiedzi i otworzyłam oczy. Jaskinia była zalana słonecznym blaskiem i tylko na niektórych ścianach tańczyły rozedrgane cienie drzew. - Jak tam polowanie?
- A jak miało być? Ta mysz jest pyszna - westchnął lubieżnie.
Nim skończył swą kwestię byłam już przed jaskinią. Czerwone maki falowały monotonnie za każdym tchnieniem wiatru, a znad rzeki dochodziły mnie zawodzenia czajek.
- Nie ma jak piękny poranek - mruknęłam pod nosem i postanowiłam wyruszyć na codzienny zwiad w okolicy. Przemknęłam przez Torfowiska szybko, ale dłużej poszło mi z przeprawą przez rozlewiska rzeki Lete. Kiedy w końcu znalazłam się po drugiej stronie zobaczyłam szarego, skrzydlatego wilka. Problem był tylko w tym, że ów wilk... bliźniaczo przypominał mnie.
- To... niemożliwe. - szepnęłam sama do siebie i pobiegłam tropem mego sobowtóra. Po chwili dołączył do 'drugiej mnie' jakichś złoty basior. Szli chwile razem, kiedy natknęli się na... Sarę we własnej osobie!
- Co... to znaczy? - moje myśli krążyły gorączkowo. - Czyżby ktoś się pode mnie podszywał?
Dwa wilki zaczęły rozmawiać z Sarą dość poufale. Nic nie rozumiałam, ale nadal stałam z boku i nie ujawniałam się z obawy na 'fałszywkę'*. Po chwili towarzystwo się rozeszło, a Sara wraz z moim sobowtórem skierowała się ku jaskini alf. W końcu 'fałszywa ja' pobiegła w ślad za Diego, a ja za nią. Przewidując, gdzie pójdzie, pobiegłam skrótem i po chwili przecięłam jej drogę.
- No, no. - zacmokałam z niezadowoleniem - Czyżbyś się podszywała pode mnie?
- Oh, - zasyczała nieznajoma - Wierz mi, że to tylko chwilowe przebranie. Niedługo wszystko wróci do nor...- urwała, bo skoczyłam na nią i przygwoździłam ją do ziemi.
- Tak? - zapytałam z udanym zaciekawieniem - No czekam, aż skończysz.
Jednak wadera nie mogła nic wydusić, bo ugryzłam ją w krtań i martwa legła u moich stóp.
- Teraz trzeba się pozbyć tego Diego... - mruknęłam pod nosem. - Ale to może poczekać.
Zarzuciłam sobie zwłoki 'fałszywki' na plecy i popędziłam do jaskini alfa. Natknęłam się akurat na Sarę i Carmen, które stały w wejściu.
- Witajcie. - mruknęłam - I wybaczcie, że wam przeszkadzam.
Zrzuciłam z pleców ciało mojego sobowtóra. Sara nagle zbladła gwałtownie, a Carmen od razu zamilkła.
- Mam nadzieję, że nie mnie podejrzewałaś o filtrowanie z tym Diego? - zapytałam.
- Nie, ależ nie. - jęknęła młoda wilczyca, wpatrując się w nieruchome cielsko 'Inci'.
- Incantaso, wytłumaczysz mi co się dzieję? - spytała Carmen.
- Widzisz tu właśnie trupa mojego sobowtóra, a domyślam się, że Sara Ci już wszystko opowiedziała - żachnęłam się - Co chcesz jeszcze wiedzieć?
Carmen milczała, a potem zwróciła się do Sary i mnie lodowatym tonem:
- Zwołajcie wszystkie wilki na Skale Wilczych Posiedzeń. Musimy odbyć naradę - rzekła i odwróciła się, a ja i Sara popędziłyśmy ku watasze...

*fałszywka - ulubiona nazwa Carmen na wilki, któe podszywają się pod inne.

ROZDZIAŁ 1 - SARA

Po tym wszystkim co się wydarzyło siedziała drętwa, patrzyłam się na wyjście z jamy.
-Sara co ci?-Zapytała Saj'Jo
Nie odpowiedziałam nic, zaczęłam powoli iść do przodu i węszyłam.
-Wyczułam obcy zapach-wyjąkałam zaniepokojna, lecz pewna siebie.
-Mrmr.mroocznna......mroczna wataha?-niechętnie powiedziała wadera.
-Nie!-krzyknęłam i popędziłam ku temu zapachu.
Saj'Jo ruszyła za mną, chociaż tym razem to jej było trudno choćby i prześcignąć mnie.Samica nie raz pytała dokąd pędzę,lecz za każdym razem słyszała tylko tupot moich ciężkich, potężnych łap.
-jesteśmy na miejscu-odpowiedziałam ani trochę zmęczona biegem.
-Gdzie?Jak ty to?-Powiedziała zadziwiona.
Normalnie, a teraz cicho.-odpowiedziałam szepcząc.
-Spójrz tam jest stado owiec.-odpowiedziała zdumiona Saj'Jo.
-Właśnie to wyczułam.
-Pokarm?-Spytała
-Nie, coś gorszego.
Saj'Jo zaatakowała jedną z nich i wtedy zaczęły się kłopoty.
-UciekajKrzyknęłam.
Tuż za nią był myśliwy.Odwróciła się i zaczęła pędzić jak wiatr ku naszym terenom.
-Sara szybko!
-Uciekaj ja zostaję!
-nie!
-Rób co ci karzę!-wykrzyczałam się.
Saj'Jo uciekła jak najszybciej by powiadomić parę alfa i resztę stada.
Ustałam na dwóch łapach, by pokazać wrogowi to, że jestem groźniejsza, silniejsza.A nawet aby mu zaimponować zaczęłam wyć jak najgłośniej potrafiłam,lecz nie było to zwykłe skomlenie było ono ostrzegawcze.Sądzę, że usłyszała je wataha.Nagle zmieniłam się we wodną wilczycę.Zrozumiałam, że wtedy rozwinęłam moje umiejętności.Chociaż nie umiałam z nich korzystać, starałam się robić co tylko mogłam a zwłaszcza umiałam.Wykorzystałam moją moc w słusznym celu.Dzięki niej obroniłam się, a może nawet i całą naszą watahę.Wtedy spotkałam Ince (Incantaso)
-Hej poznaj Diego
-Jaki Diego?
-Należę do tej watahy od kilku dni.-odpowiedział
-Ych a ja jak zwykle dowiaduję się o wszystkim ostatnia-fuknęłam.
-Ech nie bądź taka ął, ęł cudowna Saro.
-Ta i jeszcze do tego brakuje mi jakiegoś pantoflarza no pięknie!
-Dlaczego taka jest?-szepnął do Inci.
-Nieważne, dowiesz się z czasem.
-A teraz ty nowy zejdź mi z oczu!
Basior odszedł unosząc głowę godnie do góry.
-Inca nie chcę go więcej widzieć!
-Ok,ok-obiecywała mi.
-Wiesz jestem tutaj już trochę, ale ciebie ni znam do końca.Lecz ufam ci.Nawet w tej drobnej sprawie ci ufam.Sądzę, że bymy pasowały do siebie jako nawet jako przyjaciółki.
-Naprawdę super!-ucieszyła się wadera.
Powróciłyśmy razem na nasze tereny.Czas powrotu spędziłyśmy bardzo miło.Cały czas rozmawiałyśmy,żartowałyśmy a czasem nawet o kimś plotkowałyśmy.Zatrzymałam się przed jaskinią alf
-Ja idę do Carmen muszę coś załatwić.
-Ok do zobaczenia!
Carmen chcę ci podziękować.
-Za co?
-Właściwie za wszystko, wszystko co postkało mnie od dołączenia do watahy-oznajmiłam radośnie.
-Ach nie ma za co!-Uśmiechnęła się, zaśmiałyśmy się.
-Mam też pytanie.
-Jakie Saro?
-Diego.
-Jaki Diego?
-No ten z naszej watahy, widziałam go dziś. Razem z Incą.
-I?
=Czemu ja dowiaduję się o tym ostatnia?
-Nie denerwuj się, nie dowiedziałaś się ostatnia.
-Ychy o co chodzi?
-Ja dowiedziałam się teraz od ciebie, nie ma nikogo takiego u nas~!
-Czyżby jakiś wędrowiec zaczarował Incę?
-To jest możliwe, ale nie tylko to.
-Jest wiele więcej opcji pradwa?
-Tak.
-Ale ja chcę wiedzieć już!
-Na razie nic nie wiadomo.Idę się czegoś o tym dowiedzieć a ty idź spać i nie zawracaj sobie tym głowy.
-no dobrze.
-Rano przyleciała do mnie zdyszana Carmen, oznajmiła, że musimy zrobić coś, co jest niebezpieczne, lecz pomoże In.

czwartek, 27 czerwca 2013

od Hondo - cd. Incantaso

-No wiesz..yyy..-zacząłem drapać się po głowie i poszukiwać sęsownego wyjaśnienia mojego zachowania.
-No więc?Z tego co słyszałam nie często robisz dla innych miłe rzeczy.powiedziała oglądając swoje skrzydło.
-No..kiedyś trzeba coś zmienić nie?-wzruszyłem ramionami
-No to dzięki.Idziesz gdzieś teraz?
-Do Jaspera i Carmen...albo nie lepiej im nie mówić.
-Niby dlaczego?-podniosła brew.
-Bo niektóre sprawy nie powinny ujrzeć swiatła dziennego.
-Wolała bym jednak to zgłosić.Nie wiedzia że znasz tak zaawansowane zaklęcia.
-Nauczył mnie kolega.
-Jaki?-dopytywała.
-Nie znasz go,wyłazi z chaty tylko nocą.
-Ok.I tak kiedyś się dowiem.
-A czy miała byś ochodę gdzieś ze mną iśc?-spytałem z uśmiechem.
-Tak szczerze to nie wiem.
-o,prosze,prosze,prosze,proooooszee
-No dobra,dobra,co ci?
-Nie wiem.a gdzie chcesz iść?
-Myślałam że wybrałeś już konkretny cel.
-Noo,tak,co powiesz na kąpiel?
-Jest zima bałwanie.
-A co powiesz o ślizgawce?
-Co masz na myśli?
-No chodź po prostu.
Pociągnąłem samicę do małego jeziora w środku lasu.Całość byla zamarźnięta.Ostrożnie połozyłem jedną łapę na lodzie.Nie lamał się.Było bezpiecznie.Weszłem na lodowisko i z gracją ślizgnąłem do mojej towarzyszki.
-No dalej In!
-Czy to na pewno jest bezpieczne?No i..nie wiem czy potrafię.
-Zamknij oczy.
-Sam se zamknij ciołku!-położyłem jej łapę na oczach i wprowadziłem na lód.

Incantaso?

od Incantaso do Hondo

Nazajutrz rano obudził mnie śpiew rudzika, który przysiadł nad brzegiem srebrzystej Lete i teraz zażywał przyjemnej kąpieli nad brzegiem potoku. Wstałam, przeciągnęłam się i odsunęłam zasłony z bluszczu. Ranek był piękny. Słońce już wstało, ale nad mokrymi od rosy makami unosiły się jeszcze białawe mgły. Niebo było zabarwione fioletem i błękitem, a słońce lśniło czystym złotem. Ziewnęłam.
- Wymarzony dzień do polowania - mruknęłam pod nosem i wróciłam do jaskini. Od razu skierowałam się ku Alurien. Ptak jeszcze słodko drzemał z wyrazem zadowolenia na dziobie. Zostawiłam go i pomknęłam na polowanie. Biegłam szybko i cicho, kiedy usłyszałam drżenie ziemi. Zdezorientowana rozejrzałam się, ale nie dostrzegłam źródła tego drżenia.
- Dziwne - szepnęłam i nagle wszystko pojęłam. Od północy zbliżał się w moim kierunku ogromny obłok pyłu. Stałam jak zamurowana i kiedy zrozumiałam,że jeśli czegoś nie zrobię to zostanę stratowana wpadł na mnie pierwszy jeleń. Przewrócił mnie i przemknął obok. Poczułam piekący ból w skrzydle, kiedy upadło na mnie drugie zwierzę.
- Matko, muszę coś zrobić, bo mnie zabiją - myślałam, ale nie miałam jak się wydostać z tej plątaniny odnóży.
Nagle poczułam, że coś mnie wyciąga ze stada jeleni. Nie stawiałam oporu. Kiedy pył opadł zobaczyłam odbiegającą zwierzynę, a za nią kilkanaście jednolicie czarnych wilków, o diabolicznych, czerwonych oczach. Wstałam i otrzepałam się. Nagle dostrzegłam siedzącego obok mnie szarego basiora z szelmowskim uśmiechem na wargach. Hondo.
- Dziękuję. - próbowałam rozprostować złamane skrzydło, ale na nic.
- Nie ma sprawy - mrugnął do mnie wilk. - Pomóc Ci?
- Nie dziękuję. - warknęłam - Obejdzie się.
- Ale... poczekaj - patrzył na mnie z ciekawością.
- No co? Podziękowałam, prawda? Możesz sobie iść. - powiedziałam rozdrażniona - Spadaj.
- Te wilki, to nie są zwykłe stworzenia. - rzekł Hondo.
- Co masz na myśli? - zapytałam podejrzliwie.
- To stworzenia, które przybyły na tereny naszej watahy z północy. Tropiłem je i wtedy natknąłem się na Ciebie.
- I...? - spytałam.
- I nic. Ale obserwowałem je i widziałem, że posługują się tylko i wyłącznie węchem i słuchem. Nie widzą. I są niewyobrażalnie szybkie... Powinniśmy iść do alf z tą sprawą - zaproponował.
- Nie pójdę z takim skrzydłem - warknęłam.
- Aqua lutra - szepnął wilk i poczułam przyjemne mrowienie w skrzydle. Po chwili rana się zabliźniła i kości się wyprostowały.
-Och! Dziękuję - spojrzałam na niego zdziwiona. - Ale...czemu to zrobiłeś...?

Hondo, dokończysz?

od Incantaso - cd. Caro

Kiedy Caro uratował Alurien szybko się pożegnałam i zajęłam się kochanym białozorem. Leżał bezwładnie, na wpół przytomny. Przypatrywałam mu się z niepokojem.
- Jak się czujesz? – zagadałam. Ptak spojrzał tylko na mnie urażony (ale czym?) i wycharczał:
- Żyję, a coś taka troskliwa?
- Też mi. – mruknęłam pod nosem, ale czułam ulgę, że Alurien żyje. Zdjęłam większy koszyk, wymościłam go niego puchem i pierzem,po czym delikatnie ułożyłam tam białozora i wsadziłam jego legowisko do niszy w skale koło mojej koi. Jeszcze chwile stałam nad ptakiem, kiedy Alurien otworzył jedno oko:
- Jak będziesz tak stała nade mną jakbym już był trupem, to nigdy nie zasnę – stęknął. Uśmiechnęłam się więc tylko, osłoniłam wejście do jamy ozdobnymi trawami i bluszczem, które zwisał z góry jaskini i położyłam się na koi.
- Do-obranoc – ziewnęłam i pomyślałam – „Ten Caro też nie jest taki zły…Ale jak każdy ma już partnerkę…” - i zasnęłam.
 

środa, 26 czerwca 2013

Powieść - posty

Proszę, aby w czasie pisania powieści nie dostarczać mi żadnych zaległych opowiadań, żeby na blogu nie zrobił się bałagan. Jeśli wam się nudzi, możecie najwyżej pisać do kącika literackiego (biblioteki watahy), który wkrótce utworzę.
//Carmen

od Caro - cd. Incantaso; do Incantaso

Wszedłem właśnie do swojej jaskini. Miałęm ogromną ochotę na chwilę odpoczynku.
- Hej Casanova! Jak tam na łowach? – zapytał Kagath.
- Daj mi spokój, chce mi się spać – sapnąłem.
- Heh, aż tak cię ta czarnula wymęczyła?
- Nie waż się mówić o Saj’Jo w ten sposób ty wredny futrzaku.
- „Wredny futrzaku”? Coś ci dowcip złagodniał, czy to efekt „zmęczenia”?
- No teraz to przesadziłeś! – warknąłem i rzuciłem się na rosomaka, ten rzucił się w lewo, a ja rąbnąłem głową w spory kamień. No teraz to miał przechlapane! Nabiłem sobie guza! Bolało! Znów rzuciłem się w stronę zwierzaka, tym razem po dość długiej szarpaninie udało mi się przygwoździć go do ziemi. Kiedy już miałem dać mu zasłużoną nauczkę ktoś wleciał do mojej jaskini. Zeskoczyłam z Kagatha, potknąłem się i znowu rąbnąłem w głowę. No teraz to mi pewnie rogi wyrosną.
- Ja nie … tego…. My się tylko bawimy – tłumaczyłem się na wszelki wypadek.
- Musisz mi pomóc, szybko! – To była Incantaso, pierwszy raz widziałem na jej twarzy taki niepokój. To musiało być coś poważnego.
- Co się stało? – zapytałem.
- Alurien, jest ranny, chyba ciężko. Musisz mi pomóc, musisz go uratować! – niemal wrzeszczała.
- To w drogę, a z tobą policzę się później – mruknąłem do Kagatha, który śmiał się pod Noem triumfalnie.
Do jaskini Incantaso dotarliśmy migiem. Przyjrzałem się dobrze ptakowi. Miał rozszarpane skrzydło i najpewniej złamane żebra.
- Lepiej byłoby gdyby to KateLilly się nim zajęła.
- Nie, ja nie mogę jej o to prosić… - mruknęła wilczyca – Proszę zrób coś, uratuj go, znasz się na eliksirach.
- No, ok. Spróbuję. Będzie mi potrzebny krwawnik, trawoziele, płatki łuczniku i złota glinka.
- Już się robi – zawołała i wyleciała z hukiem. Ja natomiast zabrałem się za nastawianie kości swojego pacjenta. Moje tarcze przydały się i tym razem, mogłem precyzyjnie „dotykać” nimi kości bez fizycznego kontaktu. Szczerze, to pierwszy raz kogoś leczyłem. Owszem setki razy widziałem jak robi to matka KateLilly, jeszcze w mojej starej watasze. Ale teoria nie równa się praktyce.
Ledwie skończyłem, a Incantaso była już z powrotem.
- Teraz potrzebuję 2 miseczki – podała mi je. Wymieszałem roztarte trawoziele i glinkę, a resztę ziół dałem wilczycy i poleciłem zrobić z nich napar. Specyfikiem z glinki delikatnie zakryłem wszystkie zewnętrzne urazy, a odrobinę naparu wlałem do dzioba Aluriena. Ptak był słaby, ale była dla niego nadzieja.
- Dawaj mu ten napar, tak co pół godziny. Jeśli glinka wyschnie to zdejmij skorupę i nałóż nową warstwę. Raczej nic więcej nie mogę zrobić, ale wszystko powinno być ok. Najpóźniej za dwa dni powinien wrócić mniej więcej do siebie – wyjaśniłem, wilczyca była wyraźnie zakłopotana. Odwróciłem się by odejść.
- Caro – zatrzymała mnie – Dziękuję, bardzo dziękuję.
- Nie ma za co – posłałem jej szczery uśmiech. Już nie wydawała mi się taka straszna


I jak tak Twój przyjaciel Incantaso?
 

Powieść

Mimo że do końca głosowania pozostało 21 godzin, to większość z was jest za pisaniem na temat wojny z Mroczną Watahą, i inne głosy już nie zaważą. Dlatego też proponuję, abyśmy zaczęli jutro.
Informacje
- Udział nie jest obowiązkowy, ale mam nadzieję, że osoby, które zagłosowały na "tak", będą tworzyć powieść z nami (jeśli jesteś chętny, proszę o wpisanie imienia swojego wilka w komentarzu, lub napisanie do mnie (koniara5842)
- Każdy, kto weźmie udział w pisaniu powieści, otrzyma 100PA i 50ZK
- Osoba, która chce napisać 1 rozdział, proszona jest o zgłoszenie się do koniara5842 (Carmen) lub Maja666666 (Jasper)
- Rozdziałów będzie tyle, ile będzie nam potrzeba. Warunkiem jest, że każda osoba, która chce wziąć udział, musi napisać min. 1 rozdział
Życzę miłej zabawy!
Carmen

od Incantaso - cd. Arven; do Caro

Chwilę po przedstawieniu Eranda Carmen, towarzystwo się rozeszło. Carmen ruszyła w stronę swej jaskini, aby zażyć upragnionego odpoczynku, Ernad i jego urocza towarzyszka skierowali się ku Różanej Alei, a ja postanowiłam się przejść. Z początku biegłam bez określonego planu, przemierzając pobrzeża Dzikiego Lasu, ale po chwili zmieniłam kurs i skręciłam w głąb puszczy. Byłam spokojniejsza niż przed zwiadem, a ból po odejściu Kogothy znacznie osłabł. Czułam się teraz dobrze, mimo wewnętrznego niepokoju palącego moje wnętrze. „O co chodzi z tym rytuałem? W jakim celu alfa Mrocznych pożerał ciała swych pobratymców? Co miało mu to dać?” – rozmyślałam. I wcale nie byłam pewna, czy słusznie zrobiliśmy nie idąc dziś na wojnę. Pamiętałam jeszcze rzucane mi spojrzenia i komentarz Kate Lily: „Skąd mamy wiedzieć, że nie narażasz swej watahy na niebezpieczeństwo?”. Westchnęłam i usiadłam na nasłonecznionej polanie. Strumyk cicho szemrał i spływał perlistą kaskadą po nawisie skalnym. Ptactwo śpiewało. Gdzieniegdzie pobrzmiewał cudowny śpiew kosa, wilgi i rudzika. Nagle wszystko ucichło i jakiś większy, biały ptak wylądował koło mnie.
- Hej, Incantaso – powiedział.
- Alurien? A już myślałam, że nigdy się nie pojawisz. – byłam zdziwiona nagłym widokiem kochanego białozora. – Gdzieś Ty się podziewał?!
- Wyluzuj, In. – mruknął ptak – Czemu jesteś taka spięta?
- Ja spięta? – warknęłam rozzłoszczona tą bezczelną uwagę ze strony białozora – A co ty w ogóle sugerujesz?
- Powinnaś się cieszyć na mój widok – burknął tylko Alurien i odwrócił się do mnie ostentancyjnie plecami. Trąciłam go pyskiem w skrzydło:
- No już nie gniewaj się – wymruczałam. – Przecież jesteś moim towarzyszem, prawda?
- No już dobrze, już dobrze – parsknął jak koń i odleciał – Muszę coś upolować! – krzyknął z oddali.
„Ha, świetny powód, aby mnie zostawić.” – mruknęłam pod nosem i spojrzałam za nim, po czym wstałam i ruszyłam w dalszę drogę. Nie przebiegłam kilkunastu metrów, kiedy natknęłam się na Caro, we własnej osobie.
-Och! – jęknęłam tylko, ale nie mogłam się już wycofać. „Przynajmniej się powitam” – pomyślałam i spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Zechcesz mnie przepuścić? – warknęłam jednak, wbrew pierwotnemu planowi. Basior odsunął się i przyjrzał się mi z zainteresowaniem.
- To ty rozwaliłaś Przełęcz? – spytał. Spojrzałam na niego bezgranicznie zaskoczona i miałam chyba bardzo głupi wyraz twarzy, bo wilk się roześmiał.
- Tak, to ja. A co ty też masz coś przeciw? – zapytałam wojowniczo.
- Nie, skądże… - nie dokończył, bo zza drzew wyłonił się Murdock. Kiedy go zobaczyłam poczułam, że uginają się pode mną łapy. Tylko jegp tu brakowało! Od walki ze Smoczymi unikałam go jak mogłam i teraz też nie była zbyt chętna na spotkanie.
- Zaraz wracam – mruknęłam do Caro i wzbiłam się w powietrze. Leciałam szybko,a ostatnie czego chciałam to spotkanie z Murdock’iem. Uciekałam od niego.
- Byle dalej, byle szybciej – wydyszałam sama do siebie i po chwili lądowałam przed swoją jaskinią. Położona była na zachód od Moczar, nad meandrującą rzeką o nazwie Lete, która rozlewała się tu i tworzyła torfowiska, bogate w zwierzynę i ptactwo. Pod sama jaskinią rosły srebrne maki i inne rośliny w tym winobluszcz, który oplatał się wokół wejścia do nory. Sama nora, była bardzo przytulna, bogata w koję z pierza i ptasiego puchu i kilka półek ze sładnikami do eliksirów, różnymi kamieniami, proszkami i flaszczkami. Położyłam się i odetchnęłam. Wreszcie w domu.
Niestety nie nacieszyłam się długo spokojem, bo po chwili do jamy wpadł Alurien. Był cały zakrwawiony i drgał agonialnie.
- Co się stało? – wrzasnęłam zrozpaczona. Ale on nie odparł nic tylko spojrzał na mnie tępo. Położyłam go na mojej koi, porwałam z półki koszyk wyplatany z traw i tataraku i ułożyłam tam białozora, po czym wzleciałam i skierowałam się ku Caro. „On go uratuje, w końcu zna się na eliksirach…”
Caro,proszę Cię o konsultację

poniedziałek, 24 czerwca 2013

od Arven - cd. Incantaso; do Jaspera

- Mamo, to jest Erand. - przedstawiłam elfa. - Syn Kogothy.
- Erandzie, to jest Carmen. Moja matka i alfa Watahy Zaklętego Źródła oraz władczyni Wysokich Elfów Leśnych.
Kogotha ukłonił się.
- Teraz już wiem, po kim pani córka odziedziczyła urodę. - uśmiechnął się do Carmen olśniewająco.
- Mi także miło jest poznać bratanka Incantaso. A tak przy okazji, to jesteście trochę podobni.
Erand obrzucił szarą wilczycę uważnym spojrzeniem.
- Rzeczywiście. Może... trochę.
- Widzę, że chyba chcecie pobyć chwilę sami. - zwróciła się do mnie matka. Chyba czytała mi w myślach.
Erand uśmiechnął się do mnie. Był taki przystojny... Nie wiedziałam, kiedy zaczęłam go całować. Pogłaskał mnie po włosach.
- Jesteś taka piękna. - wyszeptał pomiędzy jednym pocałunkiem a drugim.
Tę miłosną scenę przerwał mój ojciec, który ni stąd, ni zowąd, pojawił się na polanie.
- Widzę, Arven, że znalazłaś sobie kandydata na męża? - zaśmiał się.
- Tato... - mruknęłam.
- Miło mi poznać. - powiedział Erand.
- Mi także. Ale chyba będę musiał sprawdzić, czy jesteś wart mojej córki. Chodź ze mną. - skinął na elfa i obaj znikli mi z pola widzenia w Mrocznym Lesie.
Westchnęłam. Dlaczego Jasper zawsze musiał być taki staroświecki?
Jasper, dokończ

od Carmen - cd. Saj'Jo; do Kate Lilly

Dzień był bezchmurny. Ptaki śpiewały, a znad morza unosiła się ciepła bryza. Dzień, który nie pasował absolutnie do mojego nastroju. Biały Jeleń. Co za dureń to wymyślił? Zmiotłabym je wszystkie z powierzchni ziemi! Jak na życzenie, stanęło przede mną błyszczące stworzenie.
- Nie przejdziesz dalej. Nie jesteś panią lasu. - powiedział.
Przemieniłam się w elfa.
- Teraz jestem? - zapytałam, mrużąc oczy.
- Tak jakby. - parsknął. - Co cię do mnie sprowadza? Chyba nie chcesz mnie dosiąść, tak jak ta twoja córeczka? Jeszcze boli mnie grzbiet. - skrzywił się.
- Chyba muszę dla niej ustalić jakąś specjalistyczną dietę, skoro jest taka gruba. - zaśmiałam się.
- Ty jesteś szczuplejsza. - podsumował.
- Ale ja wolę smoki od jeleni. Przejdźmy w końcu do rzeczy. - przedstawiłam mu w skrócie całą historię.
- Hmmm... Ciekawe, bardzo ciekawe. Ale obawiam się, że nie mogę wam pomóc. - udał rozczarowanie.
- Nie kłam. Potrafisz przemieszczać się między światami. Tu też ci się uda. - warknęłam.
- Spokojnie, królewno. - powiedział. - Chodzi o to, że jestem za słaby. Nie mam silnego umysłu.
- Więc jak pomożemy Sarze? - zasmuciłam się.
- Nie skończyłem myśli. Ja nie mam takiej mocy, ale ty - owszem.
- Czy to znaczy, że...? - zdrętwiałam ze strachu.
- Tak, musisz zginąć, aby uwolnić swoją duszę. Ale nie martw się, można sporządzić eliksir, przywracający do życia. Uważaj na siebie. - dodał.
- Od kiedy tak się o mnie troszczysz? - parsknęłam.
- Od zawsze. Nawet nie wiesz, jak bardzo. - popatrzył na mnie czarnymi oczami.
Udałam się z powrotem do jaskini i przedstawiłam innym całą sytuację.
- O-mój-Boże. - Sara była przerażona. - Nie będziesz się dla mnie poświęcać.
- Będę. - odparłam. - Caro, przygotuj ten wywar, żebyście mogli mnie przywrócić. Nie spieszy mi się jeszcze do nieba, czy tam piekła.
- Zrobię, co w mojej mocy. - obiecał basior.
- A wy macie już wszystkie składniki?
- Tak, Sara poszła po wodę, Saj'Jo po krwawy cierniowiec i pozostaje nam łuska smoka.
Gwizdnęłam. Po chwili do jaskini wleciał piękny, wielki smok koloru szafirów.
- Credonie, użyczysz nam jednej łuski? - zapytałam.
Smok skinął głową i wyciągnął w moją stronę lewe skrzydło. Ja wyrwałam jedną łuskę z samego brzegu i zabandażowałam puste miejsce. Skóra smoka jest bardzo delikatna, jeśli nie chronią jej łuski. Credon połaskotał mnie po policzku.
- Dobra, teraz tylko pozostaje uwolnić moją duszę. - szepnęłam. Przyznam bez wstydu, że trochę się bałam. - Niech Credon to zrobi. Ugryzienie smoka jest śmiertelne.
Towarzysz podszedł i ugryzł mnie w szyję. Zapadła ciemność...
Znalazłam się na granicy światów. Wyczułam za sobą jakiś ruch, a po chwili zobaczyłam niebieską wilczycę o złym spojrzeniu.
- Kogo ja widzę? - zaśmiała się. - Poświęciłaś się dla mojej nic nie wartej córeczki?
Głos miała piskliwy i denerwujący, jak mała dziewczynka, obgadująca koleżanki.
- I co, nic nie mówisz? Boisz się mnie? - znowu zachichotała.
- Incendenso! - zawołałam. Matka Sary wyleciała w powietrze i spadła z hukiem na ziemię.
- Zabiję cię. - wycedziła.
- Ach, tak? - uniosłam z wdziękiem lewą brew. - Approdius! Wilczyca zaczęła się zwijać z bólu.
- Przestań... - wyjąkała.
Doskoczyłam do niej i wbiłam pazury w jej gardło.
- Mam przestać? Tak? - zapytałam.
Skinęła głową: - Proszę.
Puściłam ją. Zawyła triumfalnie, ale ja powtórnie przygwoździłam jej szyję do ziemi.
- Jak mam się ciebie pozbyć? - zapytałam.
- Myślisz, że ci powiem? - skrzywiła się z ironią.
- Ja nie myślę. Ja to wiem.
Rzuciłam się jej do gardła i zaczęłam ją rozrywać na strzępy. Wadera piszczała rozpaczliwie. Jej ciało drgało jeszcze chwilę w konwulsjach, po czym znieruchomiało. Przez pysk uleciała jej dusza. Zawisła nad właścicielką. Za wilczycą leżała mała butelka, a ja już wiedziałam, co mam z nią zrobić. Uniosłam naczynie, a duch matki Sary wpłynął do środka. Zatrzasnęłam wieczko. W tej chwili poczułam, jak coś ciągnie mnie z powrotem na ziemię i za parę minut znalazłam się z powrotem w jaskini, na podłodze.
- Udało się? - zapytała Saj'Jo.
- Tak. - powiedziałam. - Teraz ona jest tu. - podałam butelkę Sarze. - Tylko nie można jej rozbić, bo duch wydostanie się na wolność. Będziemy musieli znaleźć sposób, jak zniszczyć ją całkowicie, ale na razie... to wszystko.
Wyszłam z jaskini i wpadłam wprost w łapy Kate Lilly, która...
Kate Lilly, dokończ ;)

od Incantaso - cd. Arven; do Arven

...Wszystko potoczyło się zbyt szybko, zbyt nagle, zbyt gwałtownie. Zdawało by się, że potwór z Moczar opętał mnie lata temu, a tymczasem nie minęły dwa tygodnie od tego zdarzenia. Jak to czas leci! Koszmar.

Gdy tak rozmyślałam ujrzałam watahę, która coraz szybciej i szybciej zbliżała się ku mnie. Zerwałam się na równe nogi i popędziłam ku Carmen i reszcie. Zdałam jej relację ze zwiadu w okolicy i opowiedziałam o rytuale, który odprawiał samiec alfa w Mrocznej Watasze. Część osób mi nie wierzyło i chciało iść na wojnę, ale głos alf przesądził jednak w tej sprawie. Niedługo potem zawróciliśmy. W międzyczasie podbiegłam do młodej samicy alfa – Arven i po chwili rozmowy wadera postanowiła mi coś pokazać. Z początku niechętnie, potem coraz szybciej pobiegłam za nią. Zaprowadziła mnie do pięknego i obfitego w roślinność miejsca, którego jeszcze nigdy wcześniej nie widziałam. Zdziwiona przekrzywiłam głowę i wpatrywałam się w okolicę zafascynowana. Wkrótce jednak moją uwagę zwrócił człowiek siedzący nad pobliskim potokiem. Nie, to nie był człowiek. To był elf. Srebrzystoszare włosy odrzucił do tyłu, jego twarz o delikatnych rysach oświetlały wodne refleksy, a oczy jego rozmarzone, z zamyśleniem wpatrywały się w przejrzystą taflę wody.
Zerknęłam na Arven, ciekawa jej reakcji, na niespodziewany widok elfa. Ona jednak nie tylko nie była zdziwiona, ale przyglądała się mu jakimś takim czułym spojrzeniem. Po chwili podbiegła do niego i musnęła go. Elf natychmiast się odwrócił chcąc zaatakować, ale Arven przybrała postać człowieka i On opuścił broń. Chwilę ze sobą rozmawiali, wilczyca (teraz kobieta) przedstawiła mnie Erandowi (bo tak ów młodzieniec się zwał). Wkrótce jednak rozmowa zeszła na inne tematy i młody mężczyzna wyznał, że jego ojciec nie żyje, a nazywał się Kogotha.
Kiedy to tylko usłyszałam poczułam nagły ból w piersi, jakby moje serce zechciało wybrać się na przechadzkę po okolicy. Nie wierzyłam własnym uszom. Ale Erand powiedział wyraźnie: K o g o t h a.
- Kogotha był moim bratem z krwi i kości – zawyłam.
- Nie wierzę wam! – krzyknął tylko, ale widziałam, że jakaś cząstka jego czuje, że w moich słowach kryje się prawda – Nie wierzę!
- To uwierz. – rzekła łagodnie Arven – In, pokaż mu.
Spojrzałam zaskoczona tym zdrobnieniem na wilczycę. Nikt jeszcze nigdy nie pokusił się o zdrobnienie mojego imienia. Czułam się mile zdziwiona. Po chwili jednak przypomniałam sobie o drugiej części zdania, które powiedziała Arven i zerwałam pazurem amulet wiszący na mej szyi. Poczułam, że moje myśli, jakby opuszczają swoje łożysko i krążą miedzy naszą trójką. Wiedziałam, że Arven i Erand widzieli moje nawet te najskrytsze myśli, ale nie stawiałam umysłowych barier, między mną, a nimi, bo... nie miałam wyboru. Mojej towarzyszce ufałam z wyboru, a Erandowi... w końcu był z krwi Kogothy. Co innego miałam zrobić?
Skupiłam się na moich myślach, które teraz oglądali obaj. Widzieli moją przeszłość, mój ból, moją bezradność i brak ochrony. To, że musiałam się wszystkiego sama nauczyć, moją miłość do Kogothy. Wszystko. Każde moje wspomnienie, każdą jedną myśl i uczucie. Czułam się upokorzona i wycoeńczona. I po prostu nic nie mogłam na to poradzić...
W końcu Arven i Erand zobaczyli wszystko co mieli do zobaczenia i mogła odsapnąć. Po chwili jednak poprosiłam elfa na słówko i postanowiłam z nim porozmawiać.
Usiedliśmy w ustronnym miejscu, pod nawisem skalnym po którym pięły się dzikie róże i pędy winnej latorośli. Z początku rozmowa niezbyt się kleiła, ale końcu spojrzałam na niego uważnie, lustrując go całego i badając jego myśli, po czym zapytałam:
- Naprawdę twój ojciec nic Ci nie mówił o swojej rodzinie?
- Nie... kiedyś tylko wspomniał, że miał trzy siostry i dwie z nich zginęły – westchnął Erand – Nie pytałem go o nic więcej...
- A... nie widziałeś w jego zachowaniu nic dziwnego? – spytałam.
- Czy to jest jakieś doprawdy jakieś śledztwo? – warknął elf i chciał wstać, ale skoczyłam na niego i zbiłam go z nóg.
- Uwierz mi, że nie chcę, abyś się wściekał – szepnęłam – ale ja... muszę wiedzieć. Nie tylko dla ciebie był kimś bliskim...
- Może, ale to przez ciebie zginął! – krzyknął elf – gdyby nie ty... – urwał nagle kiedy zobaczył moją zbolałą minę – Przepraszam.
- Ja też – mruknęłam cicho – Czy teraz Ty zostałeś władcą elfów?
- A skąd wiesz, że mój ojciec był królem? – zapytał zdziwiony. Zaśmiałam się tylko cicho i skorzystałam ze swych nowych mocy. Nagle w jaskini zrobiło się ciemniej, słońce zamieniło się w księżyc i gwar życia ucichł.
- Wiem, bo nikt inny nie miałby takich mocy jak twój ojciec – rzekłam. – To dzięki nim został władcą, prawda?
- Tak mi się zdaje – powiedział Erand – A czemu pytałaś mnie o jego stanowisko? Czyżbyś chciała je zająć?
- Bynajmniej nie. Ale pomyślałam sobie, że mógłbyś zostać naszym sojusznikiem.
- Czemu miałbym to zrobić?
- Ze względu na swojego ojca. – wpatrywałam się w niego uważnie – Dobrze?
- Niech będzie – uśmiechnął się słabo.
- To chodźmy do Arven i reszty watahy – mrugnęłam i skierowaliśmy się tam. On biegł leśnymi ścieżkami, ja leciałam górze tak, aby wiedział, którędy wiedzie droga. Po chwili wylądowałam i poszliśmy do Carmen, która stała ze swą córką.
- Jesteśmy Arv – uśmiechnęłam się do młodej wilczycy- I mamy sojuszników.

Arven, dokończysz?

od Saj'Jo - cd. Rey'a; do Rey'a

Rey zrobił to co zamierzał. Był sprytny. Carmen i Jasper na pewno byli zadowoleni z takiego syna. Nie mogłam uwierzyć, że to ten sam malutki szczeniak, który bawił się niedawno z rodzeństwem. Zauważyłam, że Rey znowu mi się bardzo intensywnie przygląda. Ubrudziła się gdzieś czy co? Zachodziłam w głowę. Omiotłam wzrokiem swoje futro, ale nie zauważyłam nic godnego uwagi.
- Dlaczego mi się tak przyglądasz? – zapytałam więc. Rey był wyraźnie zmieszany. Zaśmiał się nerwowo.
- To nic takiego… Tylko… No wiesz… Yhmmm… Jakby Ci to…. – plątał się. Nagle tuż przed nami wylądował Caro.
- Witaj Księżniczko! – krzyknął zbliżając się do mnie. Na pysku miał ogromny uśmiech.
- Hej Caro – odpowiedziałam na powitanie. Od tamtej przygody z mroczną watahą bardzo polubiłam basiora.
- O cześć mały – Caro zwrócił się do Rey’a – Może idź się pobawić gdzie indziej. Dorośli chcą pogadać.
- Nie jestem dzieckiem – wycedził młodzik spoglądając na Caro. Był wyraźnie zirytowany. Tylko dlaczego? Caro już taki był. Myślałam, że wszyscy się do tego dawno przyzwyczaili.

Rey co się działo dalej?

Od Belli-cd Saverusa

-Może i tak, ale nie chcę innych. Bo nawet 100 innych nie jest tobą. Nie obchodzi mnie moje życie gdy nie jestem z tobą. Kocham cię. Gdy cię nie ma jest mi źle. Tęsknię za tobą gdy tylko oddalisz się. Ja cię kocham. Kocham i wolę leżeć gdzieś martwa niż żyć bez ciebie.-powiedziałam

Sev???

Od Saverusa-cd Belli

-No i co ty znowu wmyśliłaś?-stanąłem nad leżącą Bellą.-Arresow seklusus.-wymamrotałem zaklęcie uzdrowienia.Gdy Bella stanęła na nogach w pełni sił zagrodziłem jej drogę,by nie mogła znów zwiać.
-O co chodzi?Przecież jesteś piękna.Zaraz znajdziesz sobie kogoś wyjątkowego.Kogoś lepszego ode mnie.Zrozum Bella.Nie możesz mnie kochać.Ale..ja niestety...p-pokochałem..cię.Nie!Robiąc to mógłbym cię zabić.Ja chciałbym,ale nie chcę cię narazić.Proszę..powiec coś.

Bella?

Od Belli-cd Saverusa

Chciałam coś czuć. Chciałam poczuć ciepło. Nie dałam rady, moje serce skamieniało. Pobiegłam w las.  Biegłam. Nie miałam mocy. Nie miałam nadziei. Po pewnym czasie ległam na zemię. Zobaczyłam wojoeników. Smoczych wojowników. Rzucilsię na mnie. Nie walczyłam.
-No dalej! Zabijcie mnie!-popatrzeli na mnie ze zdziwieniem i ze wściekłością. Nie miałam po co walczyć. Oni nie zabili mnie. Puścili mnie wolno rozpływając się w powietrzu. Po dalszej wędrówce nie miałam sił. Niestety szczęście mi nie dopisywało. Spotkałam Światowida. Nie mogłam walczyć. Mogłam jedynie stać bez ruchu. Bez moich mocy nic nie mogłam. Jeleń rzucił się na mnie. Co miałam zrobić jak nie czekać na stratowanie. Nie ruszałam się. Jeleń stratował mnie. Lecz zaraz potem uciekł słysząc Seva. Ja leżałam umierająca i nawet z  małym uśmiechem na twarzy ze wreszcie się  uwolnię.


Sev???

Od Saverusa-cd Belli

Gdy tylko dobiegłem do Belli ona skoczyła w tą..dziurę!Co ja jej zrobiłem?Załamała się że powiedziałem prawdę?Na prawdę wolała by żyć w kłamstwie?No przepraszam..nie żyć.Za miłość Sauron by ją zabił.Tak samo zrobił Hondo,i Sara go zaatakowała.Dlaczego basiory zawsze dostają za szczerość?!Wyczarowałem skrzydła i rzuciłem się w pogoń za Bellą.Gdy byłem już przy niej złapałem ją za skórę na karku i wyleciałem z dziury.Bella leżała na ziemi.Przytuliłem ją i powiedziałem
-Nie jestem ciebie warty.-po czym odleciałem do Mrocznego Lasu.

Bella?



Od Belli-cd Saverusa

Nic nie mówiłam. Zrobiłam tylko kilka kroków wstecz i zaczęłam biec. Płakałam. Już wolałabym być niema.  Biegłam. Zapuściłam się daleko za tereny naszej watahy. Nie chciałam wracać. Nie miałam po co. Nie miałam do kogo. Przechodziłam koło jakiejś dziury. Ze słyszanych opowieści jest bezdenna. Leżałam koło niej patrząc w otchłań. Moje futro nie było już złote. Byłe też inne niz te jakie mam podczas panowania nad czarną magią. Było prawie czarne. Pomieszane z brązem.


Płakałam coraz mocniej. Mój blask. Blask, który miałam w sercu gasł. Pomału ni powoli. Moje serce zastąpiała ciemność. Nie czułam już prawie nic. Moje myśli dążyły ku skoku w odchłań. Byłoby najlepiej. Po co płakać. Po co jeszcze żyć. Nie wiem po co. Niemową wolałabym być. Śpiewałam po cichu i coraz głośniej:
Wyglądało na to że Sev mnie dogonił. Patrzył na mnie dziwnie. Na moje futro. Wstałam, pochyliłam sie w dół i..skoczyłam.

Sev?? Co teraz zrobisz?

Od Saverusa-cd Belli


-C-co?!-odskoczyłem od niej.
-Severus przepraszam-Znów zaczęła płakać.
-Za co?To że ci się podobam to nie twoja wina.
-Ty..nie czujez tego samego prawda?
-Nie wiem..Ale nie powinienem,tylko bym cię naraził na atak..sama wiesz kogo.
-Nie wiem.Robisz sobie żarty prawda?
-Jak mógłbym żartować z Księżniczki Światła?!-powiedziałem z lekkim oburzeniem
-To co niby mogło by mnie zaatakować?
-Nawet ja boję się wymówić jego imię...Sauron.-wyszeptałem ostatnie słowo.
-Kto..Kto to jest?!
-Mroczny potężny pan,który powołał mnie do życia,a teraz jeśli kogoś pokocham chce zabić.Nie jest wilkiem tylko mroczną postacią.
-Nie mówiłeś mi wszystkiego.
-Tak..za co się wstydzę.Wcześniej byłem człowiekiem,umarłem i odrodziłem się tu.Jestem księciem pół krwi i najpotężniejszym magiem cienia.

Bella?

niedziela, 23 czerwca 2013

Od Belli-cd Saverusa

Gdybym mogła mówić-pomyślałam. Chciałam mu to wyjaśnić. Mogłam powiedzieć 2 słowa. Lecz ja bałam się akceptacji. Teraz wszytko była dla mnie straszne. Chcę ci powiedzieć-myślę. Chciałam zacząć mówić. Gdyby on wiedział. Byłoby łatwiej.
-Powiesz coś?
Zaczęłam. Przełamałam strach i powiedziałam:
-Kocham cię-odzyskałam mowę

Sev???

Od Saverusa-cd Belli

-Dobrze-westchnąłem-Nie chcesz mówić,to nie mów.A może to skutek uboczny po czarnej magii?.Jak myślisz?A no taak.Zapomniałem że nie mówisz.No cóż nie ma sprawy ja to toleruję.Ale muszę ci powiedzieć że...Sprzedałem duszę mrocznemu władcy.
-...
-Hehe,rzartowałem myślałem że wtedy coś powiesz.Proszę Bella powiec coś!

Bella?Trudno się pisze jak nic nie możesz mówić

Od Belli-cd Saverusa

Chciałam mu powiedzieć. W mojej głowie pojawiało się tysiące myśli. Tysiące słów, ale wyrazić je muszę w 2 słowach. Nie wiem co robić. Czy mówić. Czy nie mówić. Popatrzyłam w jego oczy. Gdybym mogła powiedzieć co się stało. Gdybym mogła powiedzieć mu co do niego czuję. Lecz nie mogę. Jeszcze tego nie zaakceptuje. Będę milczeć. Milczeć dopóki nie nadejdzie czas...

Sev???

Od Saverusa-cd Belli

Podbiegłem do Belli.Zachowywała się dziwnie.
-Ej,wszystko dobrze?-usiadłem przy niej-Musisz wracać do chaty,jesteś słaba.
Wadera zaczęła jeszcze bardziej zalewać się łazmi.
-O co chodzi?-westchnąłem i delikatnie przycisnąłem ją do mojego ramienia.Podniosłem jej pod brudek tak żeby popatrzyła mi w oczy i spytałem-Co się stało?

Bella?

Od Belli-cd Saverusa

Ocknęłam się..Chciałam powiedzieć Saverusowi tyle rzeczy..lecz..nie mogłam. Gdy to spostrzegłam wybiegłam z chaty. Nie mogła tego znieść. Sev chciał mnie dogonić. Biegłam ile sił w nogach.(Była noc). Siadłam w świetle księżyca. Tylko jedna łza spłynęła po moim policzku. Zjawił się Night. Zaczął mówić:
-Dam ci  głos. Ale musisz powiedzieć mu co czujesz. Będziesz niemową dopóki nie wyznasz swoich uczuć. Możesz p[owiedzieć 2 słowa.Nie zmarnuj tego-powiedział i rozpłynął się. Zjawił się Saverus. Zaczęłam płakać....


Saverus???

Od Saverusa-cd Belli


-Bella!-podbiegłem do niej przerażony.-Co ci się stało?!
-Ja..chyba umieram-powiedziała ostatkiem sił.
-Nie,Nie zezwalam!-jednym zręcznym ruchem zarzuciłem ją sobie na plecy i poibiegłem co sił w nogach do mojej chaty.Po drodze wszyscy patrzyli na mnie tak,jak bym to ja ją zabił.Gdy byłem na miejscu delikatnie położyłem ją na moim posłaniu i dałem jeden z życiodajnych eliksirów.Nie zadziałał.To było coś innego.Klontwa!Nie zwalczę ją eliksirem...ale zwalczę czarem..
-Nox data est mihi a Deo potestatem Severi vos auferat tenebris-wymamrotałem a moje oczy błysnęły błękitnął poświatą.Bella była uratowana,ale wciąż bardzo słaba i w każdej chwili mogła umrzeć.Regularnie wkładałem jej do pyska lecznicze zioła,dzięki którym jej szanse na przeżycie rosły.Spała w śpiączce przez 2 dni,a gdy się ocknęła..

Bella?

Od Belli do Saverusa

Wróciłam od Mrocznej Watahy. Mijały miesiące. Nigdzie nie widziałam Seva. Byłam już dorosła. Poszłam na przechadzkę i tam.. tam spotkałam mojego przyjaciela. Ucieszyłam się. Po moim policzku spłynęła łza. Łza pełna szczęścia, że odnalazłam mojego znajomego. Podbiegłam i zagadałam
-Hej Sev!-nic nie odpowiedział, mruknął tylko coś pod nosem. Postanowiłam odejść. Nagle...zemdlałam. Moja odporność na klątwy. Wiedziałam że krew alfy mrocznej watahy spowoduje, że umrę. Chciałabym tylko powiedzieć Saverusowi... Powiedzieć mu co czuję....


Sev? Co zrobisz?

Od Reya- cd Saj'Jo: do Saj'Jo

-Na razie bede ich obserwował. Gdy usnął założę im jak oni to nazywają czipy. Jeśli zbliżą się do lasu nie będą mogli. -powiedziałem, patrząc na Saj'Jo. Gdy ludzie zasnęli zrobiłem to co powiedziałem. Potem zaczeliśmy iść w stronę watahy.


Saj'Jo dokończ

od Carmen - cd. Belli

Na łące zobaczyłam Srebrnego Jelenia, Bellę i nieprzytomnego Jaspera.
- Zabierzcie go do Kate Lilly! - wrzasnęłam. A do córki dodałam: Nie wierz w to, co oni mówili. Chcą cię uczynić swoją królową. Boją się użyć do tego Arven, bo boją się żywiołów.
- Powiedzieli, że jestem potężniejsza.
- Powiedzieli to także Arven. Obie jesteście potężne na swój sposób. Każda jest dużo lepsza w czymś innym. Twoja siostra nigdy nie będzie tak dobra jak ty we władaniu światłem, a ty nie opanujesz tak nocy i magii żywiołów. Ona nie dosiądzie Białego Jelenia, a ty smoków. Obie jesteście moimi kochanymi, wyjątkowymi córeczkami i was obie kocham tak samo. Żadna z was nie jest lepsza i nie powinnyście ze sobą rywalizować.
- Masz rację, mamo. Powinnyśmy współpracować. Razem zniszczymy Mrocznych. - powiedziała Bella.
- Cieszę się, że się zgadzamy. A teraz idź do Kate Lilly i opisz jej całe zajście. - uśmiechnęłam się do córki.
Kiedy Bella odeszła, wpadła na mnie Arven.
- Mamo, mamy sojuszników. - powiedziała. - To lud Kogotha - Łowcy Smoków. Erand, jego syn, z którym się zaprzyjaźniłam, zaraz tu przyjdzie razem z Incantaso.

od Saj'Jo - cd. Rey'a; do Rey'a

Młodziutki basior wpatrywał się we mnie.
- Oczywiście – odpowiedziałam i posłałam mu uśmiech. Użyłam swoich zdolności i wsłuchałam się w otoczenie. Wychwycenie ludzkiego zapachu nie zajęło mi dużo czasu.
- Chodź – powiedziałam.
- Już złapałaś trop? – spytał otwierając szeroko oczy – Niesamowite.
Pobiegliśmy razem. Ja prowadziłam. Mój towarzysz był szybki. Dotrzymywał mi kroku, a to naprawdę był nie lada wyczyn. Biegliśmy przez las wprost ku równinie. Wkrótce zapach ludzi był na tyle silny, że nawet on bez trudu go czuł. Wyczułam ruch w krzakach. Uskoczyłam w bok. Rey zrobił to samo. Sprytny dzieciak, pomyślałam.
- Są przed nami – wyszeptałam – Zalazłam ich jak chciałeś. A więc co planujesz z nimi zrobić?

Rey dokończ.

od Arven - cd. Incantaso; do Incantaso

Szliśmy właśnie z zamiarem zaatakowania Mrocznej Watahy, kiedy zauważyłam Incantaso, biegnącą w naszą stronę.
- Nie atakujcie ich teraz! - zawołała. - Musimy wrócić na nasze tereny!
- Dlaczego? - zdziwiła się Carmen.
- Ich alfa odprawia rytuał. Po nim będzie znacznie silniejszy. Wrócimy tu za kilka dni.
- Skąd mamy wiedzieć, że mówisz prawdę? Że nie narażasz watahy na niebezpieczeństwo? - wtrąciła się Kate Lilly.
- Ja jej wierzę i to wystarczy. - powiedziała moja mama. - Wracajmy do domu.
Inne wilki poszły za nią z wyraźnym ociąganiem. Ja pobiegłam przodem. Po chwili dogoniła mnie Incantaso.
- Ty... twoim patronem jest Night, prawda?
- Tak... Night i Day. Bo co? - zdziwiłam się.
- Kiedy Kogotha oddał za mnie życie, przejęłam wszystkie jego talenty, w tym moce Night.
- Chcesz ze mną ćwiczyć?
- Jeśli byś mogła... Byłabym bardzo wdzięczna. - powiedziała Incantaso.
- Nie ma sprawy. - odparłam. - Ale to chyba nie wszystko...?
- Jak to nie wszystko? - zdziwiła się.
- Coś cię trapi. - zauważyłam.
- No bo... Kogotha. Oddał za mnie życie, a tak naprawdę nawet mnie nie znał.
- Możesz mi o nim opowiedzieć? - zapytałam.
- On jest... był, bardzo dobrze zbudowany, ale jednocześnie delikatny i troskliwy. Nie wiem tego na pewno, ale mam przeczucie, że potrafił zmieniać się w człowieka.
- Mam pewne przypuszczenia, ale musisz iść ze mną. Nikt nie może zorientować się, że gdzieś poszłyśmy, więc użyj swoich nowych mocy. - poradziłam.
Pod osłoną cienia wymknęłyśmy się do miejsca, w którym po raz pierwszy spotkałam Eranda. Chłopak siedział nad wodospadem, zapatrzony w toń. Podeszłam do niego jako wilk i trąciłam nosem. Błyskawicznie napiął łuk. Zareagowałam szybko. W jednej chwili zmieniłam się w człowieka i wyciągnęłam przed siebie ręce w obronnym geście.
- Arven? - zdziwił się i zaczął się ode mnie odsuwać.
- Nie bój się, nie jestem twoim wrogiem. Chciałam się tylko o coś zapytać. - szepnęłam.
- Okłamałaś mnie! - zawołał. - Nie jesteś żadnym elfem, tylko wilkiem.
- Jestem elfem i wilkiem jednocześnie. Potrafię zmienić postać. - wyjaśniłam. - Nie powiedziałam całej prawdy, ale nie skłamałam.
- A to kto? Jakiś inny wilk. On też umie się przekształcać?
- Nie. Nie jest tak potężna.
- Jestem Incantaso. - powiedziała wilczyca. - Arven przyprowadziła mnie tu, chciała mi coś pokazać.
- Erand... Co się stało? - zapytałam. - Jesteś smutny.
- Nie wiem już, czy mogę ci ufać. - westchnął.
- Proszę, uwierz mi. - pogładziłam go po ramieniu. - Nie jestem złym wilkiem, walczę ze smoczymi wojownikami.
- Mój ojciec nie żyje. - powiedział. - On...
- Jak się nazywał? - przerwałam mu.
- Kogotha... Po co chcesz to wiedzieć? - znowu uniósł łuk.
Incantaso otworzyła szeroko oczy.
- Kogotha to mój brat. Twój tata jest pół-wilkiem, nie wiedziałeś? - zawołała.
- Mój ojciec... Nie wierzę wam! - wrzasnął.
- To uwierz. - powiedziałam. - In, pokaż mu.
Incantaso zerwała naszyjnik, który miała na szyi i wyświetliła swoje myśli, jak na projektorze. Pokazała umierającego Kogothę i swoją siostrzaną miłość do niego.
- To prawda... - szepnął Erand. - Ja nie mogę w to uwierzyć!
- Możemy porozmawiać? - zapytała Incantaso, spoglądając na mnie znacząco.
- Już was zostawiam. - odparłam. Ale zawahałam się. - Erandzie, wybaczysz mi? - zapytałam.
- Oczywiście, moja piękna. - odpowiedział, podszedł do mnie i musnął moje wargi swoimi. - Do zobaczenia.
- Do zobaczenia. - szepnęłam.
Erand:

Incantaso, o czym rozmawialiście z Erandem? Dokończ ;)

Od Reya do Saj'Jo

Ludzie znowu popalili las. Gasiłem go. Gdy wszystko było już ugaszone szukałem śladów ludzi, którzy to zrobili. Natrafiłam nie na ślady lecz na waderę.
-Cześć. Jestem Rey. A ty?-spytałem oszołomiony jej urodą.
-Jestem Saj' Jo. Miło cię poznać. Co robisz?
-Szukam śladów człowieka, który podpalił las. Pomożesz?

Saj'Jo

Szczeniaki

Wszystkie szczeniaki, które są w wataszie dorastają. Proszę wysłać nam formularze
dorosłych szczeniaków.

//Jasper(Maja666666)

od Saj'Jo - cd. Carmen; do Carmen

Siedziałam oszołomiona, po raz pierwszy widziałam taki rytuał. Martwiłam się o Sarę okropnie. Byłą moją przyjaciółką, nie wiem co zbroiłabym gdyby coś jej się stało. Kiedy Carmen oświadczyła, że na razie się udało, kamień spadł mi z serca.
- Co teraz? – zapytałam nadal niespokojna.
- Musimy zabrać ją do Birdy. Ona zna się lepiej na opętaniu i złych duchach niż ja.
Tak też zrobiłyśmy. Na całe szczęście Birdy była w swojej jaskini.
-Birdy, potrzebna nam twoja pomoc – zaczęła Carmen i opowiedziała jej wszystko co się zdarzyło. Szamanka pomyślała przez chwilę, a później zaczęła biegać z najrozmaitszymi flakonikami i proszkami. Z części z nich usypała nieregularny kształt wokół Sary, inne wsypywała do wielkiego kotła z wrzątkiem. W powietrzu unosiła się nieprzyjemny zapach ziół, zbyt intensywny dla moich wyczulonych zmysłów. Wszystko to trwało niemal godzinę, a Birdy nie odezwała się przez ten czas, ani razu.
- Skończone – powiedziała wreszcie cicho.
- Saro, wypij to proszę – Szamanka podała młodej wilczycy buteleczkę płynu. Sara wypiła zawartość z głośnym jękiem, widać smakowało to gorzej niż leki Kate Lilly.
- To powinno obronić Sarę przed kolejnym opętaniem – powiedziała Birdy. Nagle Sara zaczęła się krztusić.
- Co się dzieje? – spytałam.
- O nie! To nie działa. Ale dalczego? To powinno zadziałać. Napój ochrony dusz, zawsze działa – lamentowała Szamanka.
- Birdy, uspokój się proszę – powiedziała stanowczo alfa – musimy coś wymyślić. Nie pozwolę żeby coś stało się Sarze. Obiecałam jej to i zamierzam obietnicy dotrzymać.
- Cz jest wśród nas ktoś jeszcze kto zna się na opętnikach i innych takich? – byłam zdeterminowana pomóc przyjaciółce.
- Ja się trochę znam – usłyszałyśmy. To był Caro.
- Cześ wam, witaj księżniczko – powiedział uśmiechając się do mnie – Mój ojciec był szamanem. Chcąc nie chcąc czegoś się tam nauczyłem.
Opowiedziałyśmy więc Caro wszystko co wiedziałyśmy. Birdy dołączyła do tego opis mikstury, którą podała Sarze.
- Taa… Znam to świństwo. Leczy większość tego typu przypadków. W tym mamy jednak problem. Pewnie nie byłoby problemu gdyby Sarę opętał jakiś obcy wilk. Z krewnymi jest gorzej, tym bardziej jeśli to jej matka. Jakby na to nie spojrzeć, Sara jest krwią z jej krwi. To ułatwia przejęcie kontroli.
-Co więc możemy zrobić? – spytała Carmen.
- Cóż, jak na razie ochronię umysł Sary tarczą. Jej mamuśka nie wejdzie nawet jakby tarana urzyłą. To jednak rozwiązanie tymczasowe. Trzeba ją na stałe zneutralizować. Tu pojawia się problemik. Żadne z nas nie ma raczej takiej mocy, żeby zniszczyć jej duszę. Można ją jednak wysłać gdzieś skąd, albo nigdy nie wróci, albo gdzie będzie ktoś kto skróci ją o głowę.
- Najważniejsze pytanie. Jak to zrobić? – spytałam.
- Spokojnie słoneczko, mam już plan. Potrzebujemy wody z rzeki pamięci, łusek smoka, krwawego cierniowca no i obecności istoty z innego świata, takiej która potrafi swobodnie się między światami przenosić, mówiąc dokładniej.
- Tylko gdzie znaleźć taką istotę?
- Biały Jeleń – odpowiedziała Carmen. W je głosie był niepokój i odraza.

Carmen, no trzeba znaleźć twoich „kumpli”.

Od Belli-cd Jaspera, Saverusa: do Carmen

Sev zgasił ogień i zrobił tak jak wcześniej powiedział.Nagle dopadła mnie wizja telepatyczna. To mój ociec przysyłam mi wiadomość. Został porwany. Wloką go gdzieś. Nic nie mówiłam Saverusowi. Przytuliłam go, jakby miałby to być ostatni raz. Ostatni raz gdy go zobaczę. Pobiegłem nad Kryształowe Źródło. Wezwałem Bloodwena. Przybiegł od razu. Musiałam zrobić najtrudniejszy krok w moim życiu. Musiałam dosiąść Białego Jelenia. Najpierw postanowiłam z nim porozmawiać.:
-Zapewne już wiesz po co cię wezwałam
-Tak. Zgadzam się na wszystko, lecz musisz na siebie uważać. Nie mogę zrobić wszystkiego. Bezpieczeństwo i rozwaga to cechy bardzo ważne-powiedział Biały Jeleń.-ruszajmy. Wsiadłam na stworzenie.  Poruszało się z gracja, ale i zza razem ze wściekłością i nienawiścią.
-Ktoś próbuje się dobić do moich myśli -powiedziałam
-To Rey. Ma ci coś ważnego do powiedzenia-powiedział- "Biały Jeleń " chce dopaść twoja siostrę.
-Wy tak nie robicie!!!
-My nie ale on tak. Nie jest zaliczany do naszej rasy. To w połowie Czarny Jeleń. Postać zła do szpiku kości. Upodabnia się do nas i tak łatwo może polować na różne ofiary. Takim sposobem chce zabić twoją siostrę. Gniew go wspomaga. Nienawiść i złość tym bardziej-powiedział Bloodwen wciąż galopując. Minęła nas czarna postać. Wiedziałam co to oznacza. Zeskoczyłam z przyjaciela. Postać zbliżyła się. Wyglądała tak:

Chciałam go zabić. Lecz.. gniew go wspomagał. Z łagodnością uderzyłam go. Myślałam, że to zabawa. To go osłabiło. Z niewiarygodną mocą uderzyłam go. Wokół mnie zaczęły wirować gwizdy. Odkryłam swój ostatni żywił to Kosmos!! To cały Wszechświat!!! Gwiazdy uderzyły wroga. Leżał nieprzytomny, lecz żywy. Blood wziął mnie szybko chwytając rogami. Znowu galopowaliśmy do mego ojca. Nie wiedziałam co może czekać za zakrętem, co mnie tam czeka? To wie tylko przeznaczenie. Po jakimś czasie byliśmy w ciemnym lesie. W środku ciemnej puszczy widać było jaskinię. Weszłam, ale już sama. Bloodwen został na zewnątrz. W jaskini zobaczyłam wilka(już byłam oczywiście na terenie mrocznej watahy). Był to syn alf.
Prawie dorosły wilk o dużej posturze skoczył w moją stronę. Odskoczyłam unikając jego ataku.
-Straże!!-zawołał. Zostałam złapana. Mój kompan walczył w puszczy. Basior wyrwał mi włos z mej złotej grzywy. Świecił jeszcze jaśniej niż zwykle.
-To nie możliwe!!-krzyknął-Ty nie możesz!!
-Niby co nie mogę!!-wyrwałam się
-To ty!! Ty jesteś panią światła!! Wrr!!!
-Przyszłam tu po ojca!! Oddajcie go!!
-Nie sądzę. Ale już wiem dlaczego pokonałaś Światowida(Czarnego Jelenia)!! To ty!! Najpotężniejszy wilk w historii!! Zabije cie!!!
-To ja zabiję ciebie!!! Wy porwaliście mi ojca i chcecie zabić siostrę!!!
-Arven?!?! Nie rozśmieszaj mnie!! Ty jesteś warta o wiele więcej. Ślicznotko!!! Mimo, że panuje nad wszystkimi żywiołami to ty jesteś Księżniczką Światła!! A w przyszłości Królową!!!
-Zabije cię!!-skoczyłam mu do gardła. Jego krew była ciemno fioletowa. Zabiłam go. Nie czuła smutku. Nie czułam żalu. Wiedziałam, że muszę odnaleźć ojca. Biegłam ciemnym korytarzem. Słyszałam jęki. Wskoczyłam do jakiegoś pomieszczenia. Widziałam ojca. Moje oczy zabłyszczały:


(Obrazek sama zrobiłam)







Rzuciłam się na wojowników. Zabijałam jednego po drugim. Moja nienawiść była ogromna. Dotarłam do ojca. Szybko zrobiłam (już poza jaskinią) łoża z pnącz i go tam dałam. Bloodwen ciągnął łoża a ja szłam koło niego.
~~ Na łące~~
Mój ojciec leżał jakby nie przytomny. Jego oddech był ledwo słyszalny. Zaczęłam płakać.... Zobaczyłam moją mamę biegnącą w naszą stronę.

Carmen?????

sobota, 22 czerwca 2013

Informacje

Uwaga!
Do końca czerwca (30.06.13.) nie będzie Mai666666. Dlatego też proszę, abyście wszystkie opowiadania, propozycje itd. przesyłali do mnie (koniara5842)

Proszę także o jak najszybsze zgłaszanie swoich zaplanowanych wakacyjnych nieobecności (także do koniary5842)

//Carmen

od Carmen - cd. Saj'Jo; do Saj'Jo

- Myślisz, że matka Sary opętała ją? - zapytałam Saj'Jo.
- Myślę, że chce przejąć kontrolę nad jej ciałem i złożyć ją w ofierze, aby odrodzić się w swej własnej skorupie.
- Jak mamy jej pomóc? - zawołałam, zupełnie bezradna.
- Musimy zabić zło, które w niej jest. - mruknęła.
- Pytanie: jak?! - byłam coraz bardziej niespokojna. - Jestem wobec tego całkowicie bezradna!
- Czekaj, czekaj... Czy ty potrafiłabyś kogoś opętać? - zapytała Saj'Jo.
- Nie wiem, nigdy nie próbowałam... Przecież to czarna magia - jest zakazana!
- W obliczu rychłej zagłady powinnaś spróbować. - poradziła wilczyca.
- Tylko co nam to da? Nad umysłem Sary będą wtedy władać dwa umysły.
- I o to chodzi! Musisz wypchnąć umysł matki Sary z jej głowy.
- Dobra. Zasłoń okna, wejście i przyprowadź Sarę.
Po chwili wilczyca wróciła, prowadząc ze sobą przyjaciółkę. Ja położyłam Czarną Księgę na pulpicie i powiedziałam:
- Saro, posłuchaj mnie. Nie możesz się bronić. Poddaj się mi całkowicie, a załatwimy to szybko.
- No dobra... - wadera wyglądała na przestraszoną.
Ex vietulum in depedro. Ex cartes in nominum! - Saj'Jo zakryła uszy - język czarnej magii był zły sam w sobie. - Ex novialis es centres!
Znalazłam się w umyśle Sary. Poczułam to, co poczuła ona, a kiedy zagłębiłam się bardziej, poczułam coś jeszcze... Czyjąś obecność. Wzięłam konwalie i posypałam nimi czoło wilczycy.
- Wyjdź i nie wracaj, siło nieczysta. - zawołałam, wciąż w umyśle Sary. Młoda wadera zaczęła zwijać się z bólu. - Wyjdź i nie tknij więcej jej umysłu! Zgiń, idź do piekieł, gdzie twoje miejsce!
Obecność stawała się coraz słabsza, aż w końcu zniknęła. Sara leżała na ziemi, dysząc ciężko.
- Udało się? - zapytała Saj'Jo.
- Wyszła, ale nie na długo. Zna się na tajnikach czarnej magii lepiej niż ja.

Saj'Jo, dokończ. Jakaś epidemia braku weny panuje w watasze.

Od Jaspera-cd Carmen: do Belli

Poczułem ból. Wielki ból. Smoczy Wojownicy wlekli mnie po ziemi. Byłem bezradny. Przypomniałem sobie jedyną nadzieje jaka jest. Moja córka Bella. Wysłałem jej telepatyczną wiadomość. Czekałem na jej ratunek


Bella????

od Incantaso do Arven

Jeszcze długo siedziałam bez ruchu, pogrążoną w bezdennej rozpaczy i otępieniu,nad szczątkami amuletu, który niedawno rozbił Kogotha, aby mnie uratować. Kiedy to zrobił moje wszystkie rany pozostałe po walce ze Smoczymi Wojownikami zasklepiły się, a na dodatek jakby tego było za mało posiągłam wszystkie moce Kogothy, moce boga Night. Nie mogłam w to uwierzyć. Skoro patronem Kogothy był Night, musiało to oznaczać, że on sam był samcem alfa w jakiejś watasze. Tylko w jakiej? To pytanie nie dawało mi spokoju. Byłam pewna, że nigdy nie należał do Mrocznych – w końcu bezgranicznie mu ufałam. Więc do jakiej? Nie słyszałam o żadnej innej watasze w okolicy, ani na żadną się nie natknęłam w czasie mych wędrówek. Rozmyślałam o tym i spoglądałam na Przełęcz Tysiąca Wodospadów,która teraz była tylko masą gruzów, po których spływały mniejsze i większe potoki – resztki potężnych wodospadów. „Co ja zrobiłam?” – jęknęłam w duchu. Nagle usłyszałam kroki za sobą, obejrzałam się i zobaczyłam Sarę stojącą na skraju jednego z gaików.
- Tak? – mruknęłam.
- Carmen, chce Cię widzieć u siebie w jaskini – odrzekła tonem, który przywodził na myśl obojętny, ale wyczuwałam w nim nutkę zniecierpliwienia. Spojrzałam na waderę spod oka, podniosłam się i nie zaszczyciwszy jej nawet spojrzeniem skierowałam się ku jaskini pary alfa. Niedługo potem stałam u jej wejścia. Carmen siedziała zamyślona tuż obok, ale wyraźnie mnie nie dostrzegła. Dopiero po chwili, kiedy odchrząknęłam spojrzała na mnie tak, jakbym jej przerwała coś niezwykle ważnego.
- Chciałaś coś ode mnie? – spytałam.
- Tak – rzekła – Sara właśnie zwołuje wszystkie wilki z naszej watahy. Idziemy na wojnę, a Ty jesteś o ile się nie mylę zwiadowcą, więc powinnaś wyruszyć najpierw i zbadać sytuację.
- Jasne. – mruknęłam.
- W okolicach Eskwilinu będzie jakby co krążyła Saj’Jo, jakbyć miała problem – mrugnęła do mnie, ale bez przekonania. Chciałam zaprotestować, ale tylko przytaknęłam.
Niedługo potem, gdy tylko niebo zabarwiło się sinym kolorem, a różawo podświetlone obłoki wyblakły ruszyłam w stronę terenu wroga. Biegłam cicho, stąpając bezszelestnie wśród traw. Po chwili przystanęłam, przyzwałam swój cień i stopiłam się z nim, aby stać się niewidzialna. Niedługo potem przekroczyłam brzegi Eskwilinu. Tutaj las był dużo gęstszy, a zwał się Puszczą Cieni. Faktycznie cienie tańczyły po drzewach i przymarzniętej ziemi, a bezlistne drzewa wyciągały swe wychudłe ramiona ku niebu, ale ono nie było już stąd widoczne.
http://c.wrzuta.pl/wi13884/266c47a60002d38d4ff26b2e/ciemny_las
Niespodziewanie do moich uszu dobiegł cichy szelest. Odwróciłam się gotowa zabić potencjalnego wroga i zaatakowałam go cieniem. Jakież było moje zdumienie kiedy owym wrogiem okazała się Saj’Jo.
-Oh, przepraszam – mruknęłam pod nosem i niepatrząc na wilczycę ruszyłam dalej.
Minęłam wkrótce Puszczę Cieni i ujrzałam siedzibę Mrocznych. Był to kompleks większych i mniejszych jaskiń skupionych blisko siebie, a na środku górująca nad innymi ponura, wyniosła wieża. W okolicy kręciły się wilki; wszystkie ponure i złe. Niektóre atakowały się nawzajem i warczały. Podkradłam się bliżej i zobaczyłam najpotężniejszego basiora jakiego kiedykolwiek widziałam. Był naprawdę ogromny, pokryty srebrzysto – zielonymi łuskami. Jego czerwone oczy lśniły w ciemności, ogon podobny był do lwiego ogona, ale miał na końcu dwie paszcze złotych węży. Basior był przerażający. Zobaczyłam, że stoi nad trupami Smoczych Wojowników, których dziś pokonałam. „Ale skąd je wytrzasnął?” – kręciło mi się po głowie pytanie. Zerknęłam na wilka i wtedy poczułam jak moje wnętrza się skręcają. On się nimi żywił. Patrzyłam na to ze zgrozą. Nagle nasze spojrzenia się spotkały,ale chyba mnie nie dostrzegł poprzez moją zasłonę z cienia. Podeszłam bliżej. Mroczna Wataha nie spodziewała się napaści. Byłam tego pewna. Wkrótce zawróciłam i skierowałam się ku Carmen. Ale nieszczęście mnie chyba nigdy nie opuszcza. Gdy biegłam zobaczyłam ludzkiego wojownika stojącego naprzeciw mnie, ze zbroją z łusek i okrutnym wyrazem twarzy. Trzymał podlużny łuk. Wiedziałam, że mnie widzi. Rzuciłam się na niego, a on przemienił się natychmiastowo w wilka. Walka trwała długo. „Muszę go szybko zabić, inaczej plan nie wypali”-pomyślałam. Na szczęście posiadałam moce boga Night. Zaatakowałam wilka cieniem, mrokiem i nocą. Czułam jak grzywa mi płonie z podniecenia, czułam się jak diabeł. I istotnie wyglądałam jak diabeł z tą pasją płonącą w oczach i ognistą grzywą. Gryzłam przeciwnika zaciekle, bez chwili przerwy. Po chwili przygniótł mnie swoim ciężarem,a ja spojrzałam na niego z wściekłością. Czułam się jak opętana. Chciałam tylko jednego – zabijać i zabijać, nurzać pysk w krwi wrogów, pomścić Kogothę, matkę i całą rodzinę. Zawyłam i uderzyłam go mocno w głowę. Czułam krew na języku. Swoją krew. Wysłałam myśli do Carmen:
- Carmen, teraz! – zawyłam w myślach.
- Ale co? – zapytała zdezorientowana.
- Wojna już się zaczęła, zbierz wilki – warknęłam tylko i przerwałam połączenie.
Niedługo potem prześladowca, był martwy, a ja leżałam koło niego. Czułam ustające dragwki na jego cielsku. Sama ciężko dyszałam. Po chwili pobiegłam w kierunku Eskwilinu, cała zbroczona krwią. Nie czułam nic, tylko otępienie po walce. Stanęłam tam i czekałam na Carmen. Nagle zobaczyłam, że idą, ale w bardzo ponurych nastrojach. Nie wiedziałam co się stało. Okazało się, że, jeden z wilków…

Mała zmiana - do Arven