OPOWIEŚĆ O PRZYSTĄPIENIU DO WATAHY ZAKLĘTEGO ŹRÓDŁA
Urodziłam się na południu Norwegii, w urodzajnej krainie bogatej w puszcze i lasy. Jama w której przyszłam na świat była najpiękniejszą jasknią w okolicy, Jaskinią Pary Alfa. Pędy winnej latorośli i bluszczu oplatały się wokół wejścia, strumień spływał perlistymi kaskadami po ścianach nory. Wnętrze było bogato i przytulnie urządzone z użyciem szlachetnych kamieni i najmiększych poduch wypychanych pierzem gęsi. W takim świecie się urodziłam i miałam zostać młodą samicą alfa. Moja matka była bardzo silną wilczycą. Posiadała wiele mocy, które po niej odziedziczyłam, a o których wciąż jeszcze nie wiem, lub o których się dopiero dowiedziałam. Ojciec był potężnym, przystojnym muskularnym wilkiem, ale bardziej upodobał sobie wygodę niż swą własną rodzinę…
Gdy miałam około pół roku, zaczęły się wielkie powodzie. Na ogół przesiadywałam skryta głęboko w jamie, a moja matka przynosiła mi pożywienie. Wraz ze mną były jeszcze trzy wilczęta; bielutka Cadya, czarny Kogotha i złocista Arakia. Z całego miotu ja byłam najstarsza więc opiekowałam się resztą. Ale pewnego dnia matka nie przyszła nas nakarmić. Czekaliśmy kilka dni. Powoli życie zaczęło gasnąć w najdelikatniejszej Cadyi. Wtedy przekazałam pilnowanie Kogothy i konającej, Arakii. Sama wybiegłam na polowanie. Byłam młoda, ale zdołałam upolować jedną perliczkę. Szczęśliwie dotarłam do jamy i podzieliłam się z resztą. Niestety w kilka dni później serce Cadyi przestało bić. Nie mogłam tego zżyć. To właśnie ją kochałam najbardziej. Była taka mała,taka urocza. Wkrótce życie zaczęło uchodzić również z Arykii. Kogotha jak dotąd trzymał się nieźle. Kiedy zostaliśmy sami zdecydowałam, że musimy uciekać,zostawić rodzinny dom i wszystko za sobą. Ale i ten plan się nie powiódł. Pewnego dnia zobaczyłam jak do jamy wczołguje się pies myśliwski. Broniłam się przed nim, ale na próżno. Pies wywlókł mnie z jamy i zaniósł do swego pana.
Wciąż jeszcze słyszę w dusz wycie Kogothy, gdy nas rozdzielili…
Przez kolejne pół roku, byłam w służbie u ludzi, niczym pies myśliwski. Nauczyłam się polować na zające i większą zwierzynę, posiągłam też umiejętność sztuki latania, ale nie ujawniałam się z nią, czekając na dogodny moment do ucieczki. Kiedyś wypłaszając zwierzynę w ręce swego pana, skorzystałam z jego nieuwagi, zerwałam się ze smyczy na ktorej mnie trzymał i poleciałam. Ah, ten dreszczyk, te prądy powietrza, które muskają pióra…Cudowne uczucie. W końcu wylądowałam i postanowiłam znaleźć swą watahę. Po miesiącu poszukiwania odnalazłam ją. Pamiętam jakie uczucie towarzyszyło mi, gdy zobaczyłam dawną jaskinię, a kiedy wyszła z niej matka… moje serce zabiło szybciej. Chciałam wtulić pysk pod jej beżowe skrzydła, przytulić się, odpocząć. Ale to ona potrzebowała mojej podpory. Nie myślałam, że kiedy wrócę na ojczyste tereny ujrzę pogożelisko i śmierć… ale tak się stało. Moja matka zachwiała się, więc podbiegłam ją podtrzymać. Wytłumaczyła mi, że tego dnia, gdy widziałam ją po raz ostatni złapała ją obca wataha, nazywana Mroczną Watahą. Jej członkowie chcieli ją zabić, ale ponieważ była znów przy nadziei,”ułaskwali” wyrok i porzucili ją skutą kajdanami w środku lasu na pewną śmierć. W końcu uratował ją jakiś wilk, którego imienia nie pamięta. Ale w końcu podniszczony organizm zrobił swoje; wadera rozchorowała się i poroniła. Nie miała schronienia,była bezsilna i nieporadna jak szczenię. W końcu wróciła, ale jej dawny partner ją odrzucił.
Kiedy usłyszałam co zrobił mój ojciec pobiegłam do jego nowej jaskini i wściekła wtargnęłam do środka. Zaatakowałam go i dotkliwie zraniłam, zaś jego nową partnerkę zabiłam. Wiedziałam, że czeka mnie za to kara, ale nie obchodziło mnie to. Czułam się oszukana, zdradzona. Od razu potem pobiegłam do matki, która była u kresu życia. Ona umierała.
- Matko - rzekłam niepewnie – Czy wiesz co stało się z Kogothą? Był tu jak wróciłaś?
- Był – wycharczała matka – I pobiegł w ślad za tobą. Mówiłam mu, żeby tego nie robił, ale nie posluchał mnie…
Próbowała coś jeszcze powiedzieć, ale nie była w stanie. Wręczyła mi tylko swój amulet, którego nigdy nie zdejmowała.
- Jeśli będziesz chciała kogoś uratować, rozbij go – rzekła i skonała.
Od razu ruszyłam w dalszą drogę. Nie oglądałam się za siebie. Los nie był dla mnie łaskawy więc i ja nie okazywałam litości nikomu. Na drodze mej wędrówki nauczyłam się posługiwać się cieniem, walczyć, zabijać, polować i manipulować ludzkimi umysłami. Jednak pewnego dnia odkryłam jeszcze inną swoją moc – dar jasnowidzenia.
Odpoczywałam akurat na wysokim drzewie, kiedy poczułam dziwną, nierealną jakby senność. Nie wiedziałam co robić, więc poddałam się jej. Po chwili zobaczyłam wizję. Widziałam w niej dziwnego ognistego wilka stojącego w ciemnym lesie. Zza drzew wyłaniały się kolejne i kolejne wadery i basiory o różnych ubarwieniach i maściach. Poczułam, że widziałam kiedyś tego wilka… może w śnie? Nie byłam pewna. Po chwili zobaczyłam samą siebie, stojącą obok czerwonego basiora.Nic już nie rozumiałam… Po chwili ocknęłam się. Koło mnie stała najstarsza wilczyca jaką kiedykolwiek widziałam; jej sierść miała kolor spłowiałego złota, nienaturalnie białe zęby wystawały z pyska jakby nie mogły się pomieścić, a jej czarne oczy patrzyły na mnie z zadowoleniem.
- Kim jesteś? – warknęłam i instynktykownie zjeżyłam się.
Wadera wpatrywała się we mnie z rosnącym zaciekawieniem jakbym była jakimś niezwykle oryginalnym eksponatem w muzeum.
- Sama się tego kiedyś dowiesz – rzekła zaskakująco miękkim głosem jak na tak starego wilka.
- Zawsze ta sama gadka – przewróciłam oczami i westchnęłam – Może wytłumaczysz mi coś?
- Twoją wizję? – zacmokała stara – Nie, nie mogę. Mogę Ci jedynie coś podpowiedzieć – mrugnęła porozumiewawczo, jakby właśnie opowiedziała jakiś żart, o którym wiemy tylko my dwie.
- Więc…? – zapytałam.
- Idź na południe, a kiedy zobaczysz białego sokoła przebitego trzema strzałami, zrozumiesz, że jesteś na dobrej drodze… - ziewnęła - Muszę już iść kochana, papatki – zawołała wadera.
„Jak na tak starą, używa ciekawych wyrażeń…” – pomyślałam i zgodnie z wskazówkami starej ruszyłam na południe. Wędrowałam wiele dni i w końcu znalazłam „białego sokoła”, którym okazał się być białozór. Biedny umarł, ale znalazłam jego potomka i zaopiekowałam się nim. Niedługo potem nauczył się latać i już razem ruszyliśmy dalej. Nazwałam go Alurien. Było to imię, które było równie delikatne jak Cadya, za którą teraz tak tęskniłam. Ale nie… ona nie żyje… nic już się nie zrobi… Odłożyłam więc tęsknotę na dno serca i wędrowałam dalej. Wkrótce dotarłam nad rzekę, która się nazywa Eskwilin. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że rozdziela ona terytorium Mrocznej Watahy i Watahy Zaklętego Źródła. Nie wiedziałam wtedy jeszcze NIC. Postanowiłam więc przelecieć nad tą rzeką i podróżować dalej. Ale niespodzianie napadł na mnie czarny basior. Byłam zaskaczona tym atakiem, ale szybko się zreflektowałam i ugryzłam go w bark, po czym odskoczyłam. Nie wiedziałam czemu mnie zaatakował. Dopiero potem dowiedziałam się, że jak zobaczył, że nadchodzę ze strony Mrocznej Watahy, wziął mnie za jednego z ich szpiegów. Broniłam się jak mogłam, atakowałam szybko, a mimo, że moje ciosy były wyćwiczone przez ten czas próby, wilk był jeszcze silniejszy. Po chwili leżałam na plecach. Nie mogłam się wykręcić żadną fizyczną siłą, więc przyzwałam swój cień i zaatakowałam nim przeciwnika. Puścił mnie, ale tylko na chwilę. Niedługo potem zranił mnie w skrzydło, a ja poczuwszy dotkliwy ból od razu zaprzestałam walki. Wycofałam się. Moje skrzydło było ułożone pod dziwnym kątem, a że nie mogłam nim poruszać,warczałam tylko ostrzegawczo. Wkrótce nie wiem skąd pojawiła się brązowa wilczyca. Była naprawdę piękna. Taka subtelna,a jednak widać było, że ma wysoką rangę. Po chwili zemdlałam. Obudziłam się potem w jakiejś jaskini i zobaczyłam siedzącą obok mnie brązową waderę. Okazało się, że była samicą alfa Watahy Zaklętego Źródła. Kiedy dowiedziałam się, że jej wrogiem jest Mroczna Wataha od razu się przyłączyłam do watahy. Co prawda, potrzebowałam czasu, aby się tu wpasować, ale czułam, że moje miejsce jest tutaj…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz