Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Nasz wróg wydawał się pozbawiony duszy (jeśli w ogóle kiedykolwiek ją miał). Jego oczy były puste, bez wyrazu. Łapy rozłożyły się nienaturalnie. Widok był okropny.
- Zakopmy go. - powiedziała drżącym głosem Sara. - Ja nie mogę... nie chcę go oglądać.
- Nie możemy go po prostu zakopać. - odparłam. - Wiem, że wygląda, jakby został pozbawiony duszy, ale magia, w przypadku złych wilków, rodzi się w mózgu. Najpierw trzeba go z niej oczyścić.
- Kto to zrobi? - zapytała Saj'Jo.
- Ja. - odpowiedziałam.
- A ty... - zaczęła Sara, ale nie dałam jej dokończyć.
- Tak, nigdy nie czułam się lepiej. - uśmiechnęłam się. A potem dodałam: - Zwołajcie watahę. Jutro o świcie wyruszamy na wojnę z Mroczną Watahą. Musimy wszystko przedyskutować.
Wilczyce skinęły głowami i odwróciły się do wyjścia. Saj'Jo jednak miała wątpliwości. Wychodząc, zapytała:
- Czy moich myśli już nie słychać?
- Nie. - powiedziałam. - Dzięki temu, że pokonałaś Kevina, dostęp do twojego umysłu został zablokowany.
Ucieszona wilczyca wybiegła, podskakując, z jaskini, zaraz za dziwnie odrętwiałą Sarą.
Kiedy zostałam sama, podeszłam do ciała basiora i zaczęłam deklamować melodyjnym szeptem: "Moce, które z ziemi przybyłyście, które z wiatru, morza i ognia, na wieki powstałyście. Opuśćcie jego duszę, wzbijcie się nad ciało, ulećcie i zgińcie gdzie światło nie powstało". Powtórzyłam to jeszcze kilka razy, a znad ciała Kevina wzbił się kolorowy obłok i wyleciał płynnie ku niebu. Iskierki mocy prześlizgiwały się po ścianach, a kiedy odnalazły wyjście, promienie słońca porwały je i zatopiły w żarze. To był koniec mocy wroga. Potem zawołałam małego Merwana, który ani trochę nie przejął się sytuacją - w jego oczach dostrzegłam jakiś nieznany płomień, władzy? mocy? odwagi? Wiedziałam na pewno, że nie jest już szczeniakiem. Uczestnicząc w dzisiejszych wydarzeniach, przyjął na siebie piętno dojrzałości. Merwan potrafił wysyłać martwe obiekty w dowolne miejsca. Teraz jego umiejętność okazała się bardzo przydatna.
"Granica Mrocznej Watahy! Tam gdzie światło dostępu nie ma, wracaj do wiecznego cienia!" - zawołał wilczek, a martwy Kevin uniósł się, zawisł na chwilę w powietrzu, po czym zniknął, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Przyprowadzisz tu swoje rodzeństwo? - zapytałam. - Belli i Rey'a nie ma już drugi dzień. Arven pewnie kręci się gdzieś w pobliżu.
- Dobrze, mamo, zaraz będę. - zapewnił Merwan, po czym zniknął.
- Nie lubię tej jego zdolności. - mruknęłam. - Chociaż przy wrogach się przydaje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz