Pewnego słonecznego popołudnia wyszłam z jaskini i nie obierając konkretnego celu ruszyłam przed siebie. Byłam zamyślona i rozkojarzona. Szłam ze spuszczoną głową, kopiąc kamienie pod łapami. Nagle poczułam mocne uderzenie. Osunęłam się na ziemię niemrawo spoglądając dookoła. Nade mną pochylał się jakiś basior o czarnej sierści.
- Nic ci nie jest? - spytał ostrożnie.
- Nie... chyba nie...Jesteś z tej watahy?
- Jasne - mruknął, chwytając mnie za przednie łapy i delikatnie podnosząc.
- Dziękuje. - wymamrotałam.
(Leo? ;>)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz