"Zabierz łapska, Wilam. Nie nadajesz się na oprawcę. Lepiej idź poszukać Allie - ona już pokaże tej damulce, jak można zadać najostrzejszy ból, nie zabijając jednocześnie ofiary. Jeśli ta mała będzie posłuszna może nam się przydać. Kryje się w niej wojownik, a że jest Betą u Zaklętych może uda się nam przekabacić ją na naszą stronę. A jeśli okaże się bezużyteczna... wtedy oddaj ją pod opiekę Carla. Już on będzie wiedział co robić. Oj, będzie wiedział!" - mroczny zarechotał głośno, a zawtórował mu okrutny Wilam. "Już on będzie wiedział co robić".
***
Obudziłam się zlana potem. Jakiś czas nie mogłam zapanować nad oddechem, którego chrapliwe echo rozbrzmiewało głośno w całej okolicy. "Ale zaraz - przemknęło mi przez głowę - czemu jest tak cicho?" Zdezorientowana rozejrzałam się i momentalnie zauważyłam leżącego na posłaniu basiora. "Kim jesteś?" - chciałam krzyknąć, ale nim zabrałam głos przypomniał mi się wczorajszy dzień.
- Ach... to ty - mruknęłam i zrezygnowana spuściłam wzrok.
- Dobrze się spało? - spytał z powątpiewaniem wilk. Doskonale wiedział, że tej nocy nie było mowy o spokojnym śnie. Mimo to postanowiłam jednak grzecznie odpowiedzieć.
- Średnio dobrze.
Wilk skinął głową i na moment zapadła krępująca cisza.
- Na... nastawiłem Ci skrzydło - basior uśmiechnął się szczerze, ale jakoś tak... wstydliwie? Zdziwiona zerknęłam na uszkodzony "członek". Po ranie nie było śladu, za to przez całą długość nadgarstka przebiegała blada szrama. - To Ci niestety pozostanie - z zakłopotaniem wydukał wilk.
- Dzięki - szepnęłam. - Pewnie kosztowało Cię to dużo energii.
- Czego się nie robi dla potrzebujących - Ezukae wyszczerzył zęby, odzyskując niespodziewanie pewność siebie.
- Jestem potrzebująca? - uniosłam brew.
Wilk parsknął śmiechem.
- Byłaś - wyjaśnił.
- Niech Ci będzie - wzruszyłam ramionami i ugięłam mięśnie nóg, aby się podnieść. Nic się nie stało.
- Co... co jest? - uważnie zlustrowałam łapy, ale dopiero po chwili zrozumiałam co się stało.
Tymczasem Ezukae zerknął na mnie pytająco.
- Złamałam nogę - wytłumaczyłam i z westchnieniem uniosłam się próbując utrzymać równowagę na tylko i wyłącznie trzech nogach. - Skrzydło też bezużyteczne - mruknęłam. - Koszmar.
- Potrafisz nas przetransportować na dół? - spojrzałam na towarzyszącego mi wilka.
- Jasne - odparł. Nim się obejrzałam staliśmy pod drzewem.
- O, ho ho - skwitowałam. - Jesteś magiem?
- Nie - Ezukae się skrzywił. - Raczej wojownikiem. Nie przepadam... za czarowaniem.
- Aha - pokiwałam głową i obolała ruszyłam leśną drogą. Niewygodnie było mi jednak słaniać się na trzech łapach i ciągnąć jednocześnie za sobą odrętwiałe skrzydło, tak więc postanowiłam wykorzystać magię do tzw. "zlikwidowania" rzekomego "członka". Chwila i już przestałam je odczuwać. Było ze mną, jednak niewidoczne i niedziałające.
- Teraz możemy iść - uśmiechnęłam się i ruszyłam truchtem. Za mną podążał bezszelestnie Ezukae. Niestety po tej stronie Epsilonu rzadko kiedy panował spokój. Nim minęło kilkanaście minut zaskoczył nas Smoczy Wojownik - jeden z nielicznych, którzy ostali się po ostatniej rzezi. Tym razem jednak ściśle współpracowałam z Ezukae. Otoczyliśmy potwora z obu stron i podczas, gdy ja runęłam na niego od góry, mój towarzysz atakował mrocznego od dołu. Chwila i już morderca leżał koło nas na ziemi.
- Nie ma to jak rozruszanie mięśni - uśmiechnęłam się do towarzysza.
Incantaso bez skrzydeł:
<Ezukae?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz