Zapadał zmierzch. Pędziłam na wzgórze, aby ocenić ilość wrogów. Nie uwierzyłam własnym oczom... ilość nieprzyjaciół wielokrotnie przewyższała siły watahy. Wśród najeźdźców dojrzałam niedźwiedzie, duchy i inne demony. Musiałam powiadomić o tym watahę! W świetle księżyca w pełni biegłam w stronę jaskiń naszej watahy.
- Czas gotować się do wojny - oznajmiłam zebranym wilkom, gdy dobiegłam.
Wtedy wystąpiła Carmen, samica alfa.
- Chodź na chwilę - rzekła.
Usłuchałam. Odeszłyśmy w krzaki róży, aby nikt nas nie podsłuchał.
- Słuchaj - Carmen spojrzała na mnie przenikliwie. - Nie jest tak, jak myślisz.
- Eee... słucham? - wyjąkałam, zbita z tropu.
- Jest możliwość, że wygramy tę wojnę.
- Ale wrogów jest cała masa, nie pokonamy ich...
- Stop - uciszyła mnie wadera. - Nadciągają posiłki.
- Ale skąd? - spytałam.
- Może nie uwierzysz, ale... - ciągnęła Carmen, po czym oznajmiła po długiej chwili milczenia. - Pomogą nam smoki.
Zatkało mnie.
- Smoki...? - wymamrotałam. - Ale...skąd wiesz?
- Wiem różne rzeczy - uśmiechnęła się samica alfa. - W końcu to ja jestem dowódczynią tej watahy, nie?
- Owszem - potaknęłam.
Carmen poszła rozmawiać z resztą wilków, a ja zatopiłam się w rozważaniach. Smoki? Czy to aby bezpieczne? Odtrąciłam myśli na bok. Uniosłam głowę w stronę nieskazitelnego nieba, po którym wędrował księżyc w pełni. Zawyłam przenikliwie. Noc rozdarły czyste tony mojego skowytu, zabrzmiał on nawet w najgłębszych kotlinach górskich. Po chwili odpowiedziało mi zbiorowe wycie reszty watahy. I chociaż wiem, że stanowimy jedność, wróg na większe szanse na wygraną. Po raz ostatni spojrzałam na księżyc i ruszyłam w stronę mojej jaskini.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz