- Wydaje mi się, że do watahy. Ale wylądujemy chyba w samym sercu bitwy! - krzyknąłem przez wiatr do In. Każdy leciał na smoku, In na Larayire, Shida z Venaią (była jeszcze za mała), Rey na Shandowie, Lili na swojej smoczycy, aczkolwiek od tego zapoznawania się z nowymi smokami kompletnie zapomniałem imienia no i oczywiście ja. Cały czas nie mogę uwierzyć, ale tak! Smok mnie wybrał, i w końcu nie jestem taki sam.
~ Skoro nie możesz uwierzyć, to uwierz. Jeśli ciągle nie będziesz wierzył, to w końcu nie uwierzysz, że faktycznie jesteśmy złączeni. Czy to naprawdę takie trudne? ~ Spytał Orodreth.
~Nie~ Odpowiedziałem.
~Więc skup się na swoich pomysłach dotyczących walki. Nie możemy zginąć tylko dlatego, że zajmowałeś się mną. To nie na miejscu ~ Odparł i więcej się nie odzywał. Na horyzoncie już widać naszą puszczę. Lecz tuman kurzu podnosił się znad lasu. Pokazałem to Rey' owi.
~ Cóż, jednak nie możemy chyba przenocować. Shandow poleci jeszcze długo, ale nie wiem jak reszta. Orodreth także poleci, Larayire też, ale pomyśl o Shidzie, Venayi, i młodzikach. Oni mogą nie wytrzymać, w końcu lecimy już trzeci dzień. Trzeba dobrze to zaplanować, aby nie paść ofiarą zmęczenia.
~ Fakt. Lecisz bliżej Riveyi, zapytaj się, czy Shida nie może na kimś polecieć. Jest wilkiem, a wilki nie powinny latać.
~ To co my tu robimy? HiHi, ale się In ucieszy... Shida może wytrzyma, ale wątpię w Venaię. załatwię to, przywódco...
~ Śmieszne.
Obejrzałem się za siebie. Za nami leciało co najmniej 70 smoków. Posłałem myśli przed siebie. In miała racje ucząc mnie. To jest pożyteczne. Zlokalizowałem "wojsko" naszej watahy, a następnie Carmen.
~ Wracamy! ~ rzekłem do niej.
~ Twój umysł jest odmieniony. Pozostałych także. Ponieśliśmy ciężkie rany, Ale jeszcze nikogo nie straciliśmy. Ale nie atakujcie. Chcę, abyście niezauważeni tu dotarli - Ty, Rey i In. Dziewczyny niech zostaną i w razie czego opiekują się smoczętami. Nie bój się, od razu zauważyłam, że nie jesteście sami.
~Tak pani~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz