"O nie tak łatwo to ze mną nie ma!" Pomyślałam po czym naprężyłam mięśnie, i energicznym ruchem machnęłam skrzydłami. W mgnieniu oka znalazłam się w powietrzu, i z góry obserwowałam rywala. Uniosłam skrzydła wysoko w górę, i skierowałam się w kierunku jabłoni. Niczym jastrząb runęłam w dół. Łzy leciały mi z oczu, bynajmniej nie ze wzruszenia, a z opływu powietrza. Przestałam poruszać skrzydłami. Po prostu leciałam w dół. Ja to nazywam "kontrolowanym spadaniem" ale jak rodzice to widzą to mam wrażenie jakby zaraz mieli dostać zawału. Byłam coraz bliżej ziemi, a dokładniej mojego towarzysza który biegł ile sił w łapach aby wygrać wyścig. Ponownie rozwinęłam skrzydła, i podeszłam do lądowania, a już po chwili biegłam równo z Racan'em. Uśmiechnęłam się drapieżnie po czym przyspieszyłam. On jednak nie był gorszy - szybko dorównał mi kroku. Był wprost idealny.Taki dziki, tajemniczy, a jego spojrzenie było tak, przenikliwe że miałam wrażenie że wciąż czyta mi w myślach. I jeszcze ta wspaniała blizna! Zawsze wiedziałam, że porządny basior powinien mieć choć jedną. Poza tym, czułam się przy nim bezpiecznie, i ogólnie... tak dziwnie... Nawet się nie obejrzeliśmy jak oboje znaleźliśmy "na linii mety".
- No... chyba mamy remis - powiedziałam w miarę zadowolona z wyniku.
- Tak, chyba masz rację - stwierdził Racan.
- Posiedzimy tu, czy wolisz może iść gdzie indziej? - złożyłam skrzydła.
- Może... lepiej było by gdyby... zostańmy, tu ok?
- Dobra, jak wolisz.To znaczy; ja chyba też bardziej chciała bym posiedzieć tu - znów położyłam się pod drzewem. - No.To jak się tu znalazłeś?
<Racan?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz