- Dixit - rzuciłem w stronę towarzysza broni, kiedy ten pojawił się rozpromieniony u mojego boku. - Obierz kierunek na północny wschód i czekaj na mnie nie opodal głównego biegu Lete, na drodze biegnącej ku Dziedzińcowi. Pojawię się tam ledwo dotrzesz w okolice Krwawych Torfowisk.
Basior tylko skinął nieznacznie głową i szepnął:
- Chcesz się jeszcze z kimś pożegnać? - zniżył głos spoglądając z troską w moje chmurne oblicze.
Nic nie odpowiedziałem, wziąłem tylko głęboki oddech i podbiegłem do Carmen.
- Nie widziałaś Arven? - spytałem cicho. Wadera musiała dostrzec moje wewnętrzne rozdarcie, bo troska odmalowała się na jej pięknej twarzy.
- Zniknęła dzisiaj rano, godzinę przed świtem. Nikt jej nie widział, ani nie słyszał, zupełnie jakby... nigdy nie istniała. Wiem, że ostatnio między wami nie układało się być może najlepiej, ale postaraj się ją odnaleźć. Łączy was specyficzna telepatyczna więź. Jeśli tylko spróbujesz, uda ci się z nią porozumieć. Nie trać nadziei w sercu, Aragornie - z tymi słowy odwróciła się ode mnie i zagłębiła w dyskusję ze swoim partnerem.
Z rozdartym bólem sercem spojrzałem w niebo. Miałem wielką ochotę paść na ziemię bez życia i nigdy z niej nie powstać. Stać się popiołem, nicością, nie istnieć, zaginąć w otchłani czasu. Byle tylko ustał ten ból. Byle ustał ten wewnętrzny monolog rozpalający mą dziką duszą do bieli.
Byle... Arven do mnie wróciła.
Z ciężkim sercem zebrałem wszystkie siły i krzyknąłem mentalnie "Arven, wróć!". Naokół mnie panowała cisza.
Odwróciłem się z żalem ku północy i aż wstrzymałem oddech.
Przede mną stała Arven.
Ale nie taka jak zwykle; wyniosła, dumna, wspaniała. Przede mną słaniała się na nogach wyczerpana fizycznie wadera o przybrudzonym długim futrze i umęczonym spojrzeniu.
- Przybiegłam jak mogłam najszybciej - szepnęła łamiącym się głosem. Była wycieńczona.
- Co ci się stało? - spytałem obejmując opiekuńczo ukochaną. Z westchnieniem oparła głowę o moje ramię.
- Zaskoczyli mnie. Było ich tak wielu, nie dali mi szansy na uczciwą walkę. Musiałam uciec - przymknęła powieki.
- Ale kto? - zdziwiłem się, Arven była bowiem najgroźniejszą waderą jakąkolwiek poznałem w życiu nie wyłączając innych Alf i mojej własnej rodziny i byle Mroczni nie mieliby w walce z nią żadnych szans.
- Duchy - odparła. - Nie da się ich zabić, istnieją bowiem od zarania dziejów ku zagładzie świata. Są nieludzko silni, szybcy, a ich najniebezpieczniejszą bronią jest władanie ludzką psychiką. Ledwo im umknęłam - wycharczała.
- Jesteś wycieńczona, spocznij - przytuliłem się do Arven. Oddychała szybko jak po wielkim wysiłku fizycznym, wiedziałem jednak, że bardziej jest zmęczona psychicznie.
- Nie, Aragornie - zmarszczyła czoło. - Muszę wziąć udział w bitwie. Jestem wam potrzebna! - w tym samym momencie wadera straciła przytomność. Zmęczenie zrobiło swoje. Dźwignąłem waderę na plecy i ruszyłem w kierunku jaskini Alf. Nagle jednak spłynęło na mnie olśnienie. Zawróciłem na północ i popędziłem ku Dziedzińcowi. Po kilkunastu minutach spotkałem się z Dixitem w umówionym miejscu.
- Aragorn! - zawołał wilk oburzony zobaczywszy mnie na horyzoncie. - Przecież miałeś tu być już dobre pół godziny temu!
Zignorowałem wołania basiora i położyłem delikatnie zemdloną waderę na ziemi. Dopiero wtedy Dixit zauważył moją ukochaną i aż go zatkało.
- Co jej się stało? - szepnął.
- Nikt tego nie wie - odparłem. - Z tego co mówiła zrozumiałem, że zaatakowały ją duchy wilków. Zdradziła mi tylko tyle, była bardzo zmęczona - pochyliłem się z westchnieniem nad Arven. Miałem nadzieję, że atak duchów nie okaże się śmiertelny.
<Dixit?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz