Wycie wilków nie ustawało. Mój oddech stał się nierównomierny. Nagle poczułam ból w prawej łapie.To Nubilę trafiła zatruta strzała. Wspomagana zaklęciem wyskoczyłam w powietrze. Nagle zobaczyłam na północnym niebie punkcik, który się powiększał, dziesiątki, setki tysięcy. W końcu przybrał kształt smoka. Białego smoka. Rozpaczliwie rzuciłam się w kierunku Nubili. Ta, tracąc równowagę lotu, zaczęła opadać z wysokości ponad tysiąca stóp. Rzuciłam się na ranne skrzydło. Smoczyca cicho stękała z bólu. Ziemia była coraz bliżej. Skupiłam swoje myśli i rzuciłam zaklęcie. Zaklęcie wstrzymało Nubilę w powietrzu, ale ja byłam coraz bardziej wykończona. Skupiwszy się, rzuciłam zaklęcie zatrzymujące truciznę. Nubila zaczęła znowu spadać. Spadłam na drzewo, a smok wylądował pod drzewem... Więcej nie pamiętam...
Zbliżał się wieczór. Odkąd zemdlałam na drzewie minęło parę ładnych godzin. Nubila teraz była na pół martwa. Pomimo zwichniętej łapy skoczyłam w dół. Podeszłam do najbliższego drzewa i wyssałam z niego energię, jak pijawka. To samo zrobiłam z następnym i jeszcze jednym. Gdy odzyskałam pełnię sił wyleczyłam szybko swoją łapę i podbiegłam do smoka. Wykończona, nie świeciła swoim księżycowym blaskiem. Zajęłam się jej raną. Gdy skończyłam na niebie pojawiło się Słońce. Usiadłam na kamieniu, gdy w krzakach coś zaszeleściło, a Nubila, mimo iż wykończona zaryczała radośnie... O co chodzi? Z krzaków wyłonił się potężny, biały samiec, zapewne ten, którego widzieliśmy wczoraj. Obok niego kroczyło 5 elfów (wilków w ludzkiej postaci, dam głowę) i jeszcze pisklak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz