niedziela, 9 czerwca 2013

Od Incantaso


Wschodzące słońce zaróżowiło jak dotąd szarawe niebo nadając mu barwy delikatnego karminu na wschodzie i południu, a bladego błękitu na północnej stronie widnokręgu. W mętnych wodach rzek, które żłobiły tajemne Moczary odbijały się słoneczne refleksy, dzięki którym to ponure miejsce słynące z tak złej sławy zdawało się być piękniejsze od nawet najcudowniejszych fragmentów Wiosennych Łąk. Mgła snuła się tutaj po gładkiej, niezmarszczonej najmniejszym wiaterkiem tafli wody, owijała się wokół nadbrzeżnych wierzb i nuciła swą własną pieśń. Czasem dołączyły do niej trzciny i cichym, melancholijnym brzęczeniem rozpoczynały własną część piosenki.

Przysiadłam zmęczona całonocnym stróżowaniem na Terenie Mrocznej Watahy i teraz leżałam nad brzegiem Epsilonu, rzeki snów która przepływała przez Moczary. Wpatrywałam się znużona w coraz wyżej wznoszące się słońce i nagle przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Taki sam dreszczyk emocji odczuwają młode ptaki zanim po raz pierwszy wzlecą w przestworza. Podniosłam się więc, czując, że muszę polatać i skoczyłam. Gdy już miałam musnąć przednią łapą taflę Epsilonu, rozłożyłam swe potężne, szare skrzydła i z wdziękiem, z podnieceniem, który przyprawiał mnie o drżenie serca wzleciałam nad rzekę snów. Mgliste opary otaczały mnie i wirowały wokół mnie chcąc jakby wciągnąć mnie w dzikie odmęty Epsilonu. Nie dałam się. Po chwili lotu wylądowałam na bezlistnym dębie, złożyłam skrzydła i ułożyłam się na jednym z większych konarów. Miałam zamiar przespać się, ale nie mogłam. Moje szalone myśli, nieodparcie wracały do jednego punktu; do myśli o Murdocku. Niechętnie przyznaję, że mi się spodobał. Jego beztroski sposób lotu, ten wrodzony wdzięk, siła jego mięśni... Ale wiedziałam, że kocha się w Birdy. A mimo, że bywam nieprzyjemna, nie chciałam zniszczyć tej miłości. Mimo, że tak gorącą pożądałam partnera... Zniechęcona swym życiem, zniechęcona dzisiejszą nocą postanowiłam wreszcie ułożyć się i zasnąć. Potarłam pysk pieszczotliwie o gałąź dębu, wyobrażając sobie, że to pysk Murdocka. A potem... zasnęłam.

Z początku nie śniło mi się nic. Odczuwałam przez sen szelest trzcin i śpiew pierwszych brzęczek i rudzików, ale nie chciałam się budzić. Nie, nie chciałam wracać do rzeczywistości. Wkrótce zapadłam w głębszy sen i przestałam czuć. Tylko moje myśli błędnie kłębiły się w głowie, próbując ulecieć niczym para wodna. Po dłuższym czasie wreszcie poczułam, że moje myśli stają się jakby ociężałe, podobnie jak moje członki. Sen wkradł się do mojej głowy i szeptał cicho różne opowieści. Pamiętam jak przez mgłę, że było tam coś u Murdocku i o Carmen, ale nie pamiętam co. Nagle usłyszałam z zewnątrz jakiś głos, który szeptał gorączkowo: - Incantaso? Incantaso?! Słyszysz mnie?

Dopiero po chwili zrozumiałam, że to głos Carmen. Otworzyłam oczy i od razu je zmrużyłam od silnego światła słońca. Nade mną stała Carmen, a z tyłu Jasper. - Co się stało? - zerwałam się na nogi, ale ze zdziwieniem upadłam - Co się stało? - powtórzyłam już z lekka zdenerwowana. - Spadłaś do Rzeki Snów - Carmen przypatrywała mi się uważnie - Myślałam, że Ci się coś stało. Jak zwykle byłam zaskoczona troskliwością Carmen. Ona jako jedyna, traktowała mnie normalnie, tjk. na serio. Inne wilki patrzyły na mnie spode łba i przechodziły koło mnie na sztywnych łapach, ze zjeżoną sierścią i obnażonymi kłami, dając mi do zrozumienia abym im dała spokój. Nikt nie wiedział jak droga jest mi nasza wataha... Może dlatego, że nigdy tego wyraźnie nie okazałam?

- Carmen... - zaczęłam - mogłybyśmy porozmawiać na osobności? Carmen zerknęła znacząco na partnera, prosząc go niemym spojrzeniem, aby zostawił nas same. - Widzisz Carmen... - kontynuowałam - Po patrolu na Terenie Mrocznej Watahy, skierowałam się na Moczary, aby odpocząć... - opowiedziałam jej co mi się przydarzyło, a także po zastanowieniu wyjawiłam jej, że zakochałam się w Murdocku. Głupio się czułam, kiedy to mówiłam, ale wreszcie poczułam ulgę. Carmen się tylko uśmiechnęła i powiedziała mi, żebym odpoczęła w swej jaskini, a godzinę po południu, pojawiła się w Dolinie Skarbów.

Kiedy wilczyca odeszła, ruszyłam truchcikiem w stronę swej jaskini i rozmyślałam. W końcu wzbiłam się w powietrze, rozłożyłam szeroko skrzydła i odleciałam na północ, do swej jaskini...

1 komentarz: