Było cudownie. Zniknął Jasper sprzed paru dni, spięty i opryskliwy. Stał się z powrotem wspaniałym, opiekuńczym wilkiem, którego znałam. Pocałowałam go raz jeszcze. Potem odprawiłam rytualne zaloty. - Skakałam pomiędzy drzewami, drocząc się z nim. Kiedy już byłam na wyciągnięcie ręki, a Jasper wyskakiwał w powietrze, aby mnie złapać, ja robiłam uniki w bok. Była to z punktu widzenia obserwatorów dziecinna zabawa, ale dla nas, wilków, przekazywała wszystko. W końcu dałam mu się złapać. Położyliśmy się na trawie i wsłuchiwaliśmy we własne oddechy. Czasami cisza potrafi powiedzieć więcej, niż tysiące słów. Po jakimś czasie Jasper usiadł na trawie.
- Carmen... - zaczął.
- Hmm? - zapytałam, trzepocząc filuternie rzęsami.
- Chciałbym cię przeprosić. - odparł, skruszony.
Uniosłam brwi, więc kontynuował:
- Za to, że ostatnio... byłem o ciebie zazdrosny. Wtedy, kiedy przybył Caro. I dla ciebie niemiły. Wywyższałem się, a przecież oboje jesteśmy przywódcami stada.
Przysunęłam się do niego i pocałowałam.
- To już nieważne. - szepnęłam. - Wybaczam ci.
Przytuliliśmy się do siebie.
W takiej pozie znalazła nas rankiem mała Sonia.
Sonia, dokończ ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz