Po południu wybrałem się do lasu. Arven była na swojej samobójczej wyprawie razem z Betami i Severusem, Rey był zajęty walką z Mrocznymi, a Bella... O Belli lepiej nie wspominać. Krótko mówiąc, nie miałem nic do roboty, a nie chciałem wyjść na nieudacznika, jako że byłem jedynym wilkiem na świecie, władającym żywiołem Metalu. Podczas mojego małego spacerku zlikwidowałem paru wrogów wyczarowanymi oszczepami i strzałkami. Nieźle się zdziwili, kiedy dowiedzieli się, że to tylko jeden wilk jest odpowiedzialny za całe zajście (oczywiście spostrzegli to dopiero, kiedy już wili się w agonii po leśnym podszyciu.) Tak więc czując, że nie mam już nic innego do roboty, postanowiłem wrócić do jaskini. W drodze zauważyłem śliczną, młodą, białą waderę, przemykającą bezszelestnie między drzewami. Była niebywale zwinna. Przypatrywałem się z zachwytem jej doskonale skoordynowanym ruchom i smukłym łapom, nie wydającym żadnego dźwięku. Wilczyca wyglądała na niebywale szczęśliwą. Ja też byłem cały w skowronkach, obserwując ją. Nie mogłem oderwać wzroku od jej płynnie poruszających się mięśni. W pewnej chwili cudowne widzenie zostało brutalnie przerwane. Wadera uderzyła z impetem w drzewo i osunęła się na ziemię. Podbiegłem do niej szybko i sprawdziłem, czy oddycha. Na szczęście żyła. Odetchnąłem z ulgą i usiadłem obok. Chciałem popatrzeć na ten delikatny pyszczek. Dopiero po paru minutach zorientowałem się, że ona odzyskała przytomność i patrzy się na mnie ze zdumieniem.
- Kim jesteś? - spytała.
- Jestem Merwan, syn Alf Watahy. - odparłem.
- Ooo... A ja mam na imię Destiny. Jestem tu od niedawna. - powiedziała.
- Cieszę się, że cię poznałem. Ale musimy wracać do domu, zanim inni zaczną się niepokoić. - to mówiąc, wziąłem wilczycę za łapę i pomogłem jej wstać.
Destiny? Ciąg dalszy należy do Ciebie. ;)
[PS Proszę, abyś przysyłała posty dla Merwana do mnie (koniera5842)]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz