piątek, 3 stycznia 2014

od Virii

Wojna zbliża się nieuchronnie, to oczywiste. Dixit poszedł się przygotowywać, a jako zwiadowca musiał przeczesać teren przed wojną. Stałam samotnie na szczycie ogromnej skały, którą w myślach nazywam Białą Skałą. Dlaczego wszystko musi być takie skomplikowane? Wojna z pewnością nie leży w mojej naturze. Dixit potrafi walczyć, ja nie. Kontroluję prądy powietrza, oto cała moja moc. Może zawieję wrogów jesiennymi liśćmi? Albo wszyscy pod wpływem chłodnego prądu się przeziębią? Nie. Trzeba się z tym pogodzić. Nie mam wystarczającego hartu ducha, żeby brać udział w wojnie. Dixit może mówić co chce, ale ja wiem swoje. Jak wezmę udział w tej wojnie, skończy się to jedną, wielką katastrofą. Westchnęłam ciężko. Naprawdę kocham Dixita, myślę. On jest dla mnie najbliższą osobą. Kocham go całym sercem i nie chciałabym, żeby coś mu się stało. On jest dla mnie wszystkim. Jeśli go stracę... Nie. Trzeba odtrącić czarne myśli na bok. One nie mogą mną zawładnąć. 
Czerwone jak żar słońce zachodziło za horyzontem, tworząc na niebie różowe, fioletowe i niebieskie pasy. Wiatr rozwiewał moje futro. Nie przeszkadzało mi to. Powietrze to mój żywioł. Pod jego wpływem mimowolnie się uśmiechnęłam. Wtedy po prawej stronie usłyszałam szelest. Gwałtownie się odwróciłam, gotowa do walki. Z krzaków wyłonił się Dixit. Wyglądał okropnie. Był tak brudny i wycieńczony, że nie uwierzyłam własnym oczom...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz