środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział 7 - od Arven

Leżeliśmy, przytuleni do siebie w Jaskini Miłości. Czułam każdą cząstkę ciała Aragorna, owiniętego wokół mnie. Obsypywaliśmy się namiętnymi pocałunkami i zaglądaliśmy w głąb swoich umysłów. Stworzył się między nami rodzaj telepatycznej więzi, łączącej nas dodatkowo mentalnie. Teraz znałam każde pragnienie i myśl ukochanego – jego obawy i marzenia, lśniące w jego duszy niczym płomyki świec.
- Kocham cię. – wymruczałam, przylegając do niego ściślej.
- Ja ciebie też. – odparł.
Wyraźnie poczułam, że basior odprężył się, odkąd odkrył, że coś dla mnie znaczy. Moje uczucia nigdy nie były tak rozbudzone, nawet w obecności Eranda. Mój dawny ukochany odszedł jednak bezpowrotnie, chcąc uratować moje życie. Po jego śmierci w moim sercu było dziwne, puste miejsce, niewypełnione niczym. Żadnym wspomnieniem ani łaknieniem. Dopiero kiedy w moim świecie pojawił się Aragorn, ta pustka została wypełniona jasnym światłem. Myśl o Erandzie przywołała mnie do porządku. Odsunęłam się od zdumionego wilkołaka, nadal trzymającego mnie w objęciach.
- Musimy… to przerwać. – jęknęłam. – Mamy wojnę. Nie możemy sobie więcej na to pozwolić.
- Zapomniałem się. Przepraszam. – odparł, wyraźnie skruszony.
- To nie twoja wina. – zapewniłam go. – Po prostu musimy przyjąć jakiś plan działania. Trzeba w końcu pokonać Mrocznych.
- O ile Zaklęci nam nie przeszkodzą.
- Dlaczego nasi bracia mieliby nam przeszkadzać? – zdziwiłam się. – Dążą do tego samego, co i my.
- Bo twoja matka i ojciec obrali własną taktykę. Myślisz, że Jasper zgodzi się na to, abyśmy my mieli jakiś wpływ na nasze losy?
- Co mnie to obchodzi? – oburzyłam się. – Jestem Samicą Alfa, nie marionetką w rękach Starych Alf. Mogę robić, co chcę.
- No chyba nie do końca. – z przeciwległego kąta jaskini dobiegł nas śmiech. Stał tam Jasper we własnej osobie.
- W niczym mi nie przeszkodzisz, „ojcze” – parsknęłam.
- Nie? – Alfa wydawał się być coraz bardziej rozbawiony. Jednak była to przykrywka. Basior rzucił się na mnie, warcząc groźnie.
- Zostaw mnie w spokoju! – wrzasnęłam.
- Skrzywdzisz własnego ojca? – zadrwił Jasper.
- A ty córkę? – uniosłam brwi.
- Nie jesteś moją córką. – odparł.
- Nie…?
Rzuciłam się na basiora. Kłapnęłam zębami nad jego uchem, ale uchylił się błyskawicznie. Skoczył mi do gardła i przegryzł mi którąś z mniejszych żył, bo krew polała się z mojego gardła, jednak nie tak obficie, jak przy pękniętej tętnicy. Z moich ust posypał się ciąg barwnych przekleństw, po czym utkałam Kulę Wszystkich Żywiołów i cisnęłam z impetem w wilka. Po chwili pozostała z niego kupka popiołów.
- O, nie! Co ja zrobiłam?! Tato! – rozpłakałam się z bezsilności. Już nic nie mogło wrócić życia Jasperowi.
- Arven… Arven, nie zbliżaj się do mnie! – zawołał Aragorn i uciekł.
A ja poszłam do Jaskini Alf, powłócząc nogami, aby opowiedzieć o wszystkim Carmen. Moja matka siedziała przed wejściem do kryjówki i przygotowywała jakiś eliksir.
- O, Arven! – zawołała. – Jak dobrze, że jesteś. Jasper…
- Ojciec nie żyje. – wyznałam.
- Jak to: nie żyje? Przecież jest w jaskini. – powiedziała Carmen.
Rzeczywiście, na zewnątrz wyszedł Jasper, cały i zdrowy. Popatrzyłam na niego, zdziwiona.
- Co ci się stało? Zawsze się ze mną kłócisz, kiedy wracasz do domu. – ojciec uniósł brwi.
- No bo ja… - wyjąkałam. Opowiedziałam rodzicom całą historię, ze szczegółami.
- Czyli nasi wrogowie potrafią już przybierać cudzą postać. – wywnioskowała Carmen. – Nie martw się, wszystko w porządku. Pozbyłaś się potężnego wroga.
Odetchnęłam z ulgą. Teraz musiałam jeszcze znaleźć Aragorna i wszystko mu wytłumaczyć.

[Aragornie, dokończysz?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz