- Dzięki - szepnęłam. - Za wszelką fatygę.
Severus uśmiechną łsię i ruszyliśmy razem do mojej rodzinnej jaskini. Niebawem przekroczyliśmy Epsilon lśniący teraz złociście i pobiegliśmy na przełaj przez Moczary, skąpane w słonecznym blasku. Milczeliśmy. Oboje świetnie rozumieliśmy się bez słów. Czułam wdzięczność do Severusa. Za to, że zagłuszył moje wyrzuty sumienia. Może i nie było tu słuszne, ale zaoszczędził mi przynajmniej zbędnego cierpienia.
- Sev? - zatrzymałam się na chwilę.
- Tak? - przystanął i spojrzał na mnie zaintrygowany.
- Może to tylko słabe przeczucie, ale zdaje mi się, że Cię kocham - wymamrotałam i zwiesiłam głowę, nagle onieśmielona tym wyznaniem.
- Wstydzisz się tego? - Severus zbliżył się do mnie i uśmiechnął.
- Może trochę - odparłam i odwzajemniłam uśmiech.
- Nie ma czego - zapewnił mnie. On - mroczny i ponury czarnoksiężnik (uważany przez ogół obywatelstwa za drania bez serca) - stwierdził, że miłości nie należy się wstydzić! Opadła mi szczęka i wytrzeszczyłam oczy.
- Serio? - zamrugałam. - Przecież twierdzisz, że "miłość zakłóca mroczną energię" czy coś takiego!
- Może się zmieniłem? - Sev zamyślił się.
- Co masz na myśli? - wciąż wpatrywałam się w niego z niedowierzeniem. A może faktycznie on się zmienił...?
{Sev? Wybacz, weny brak...}
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz