środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział 1 - od Aragorna

Zawsze musiała postawić na swoim, nigdy zaś nie słuchała rad innych, krocząc samotnie swą własną drogą. Mimo tego wiedziała co robi, nieomylnie podążając za intuicją, bez wahania likwidując wszelkich wrogów i chroniąc swych najbliższych za cenę własnej krwi. Dzika jak tylko dziki jest wiatr hulający wśród kosodrzewiny, piękna i jakże podobna do mistycznych bogiń miłości, gibka i zwinna jak kot, uderzająca do głowy niczym trunek... Cała Arven, młoda Alfa, córa żywiołów... Kiedy tylko wymknęła się z jaskini i sądząc, że nikt nie przejrzy jej zamiarów skierowała się ku Mrocznemu Lasu wiedziałem, że chce zrobić coś, co było naprawdę niewybaczalne. Kochając ją całą swą duszą i istotą, nie mogłem pozwolić jej na poświęcenie do jakiego się właśnie przygotowywała i nim gruntownie to przemyślałem, już mknąłem jej tropem. Moje śmigłe łapy muskały bezszelestnie jej znikomy trop, a moje oczy przeszukiwały okolicę w poszukiwaniu jej smukłej sylwetki.. I nagle ją dostrzegłem. Stała w swej ludzkiej postaci tyłem do mnie, drżąca i wpatrywała się w coś u swoich stóp. Ostrożnie, z wahaniem ku niej podszedłem. Ale kiedy tylko ujrzałem nad czym stoi zmroziło mnie i zamarłem przerażony. Koło niej leżały zwłoki Eranda, który jeśli tylko zagłębić się w zawikłane pokrewieństwa naszej rodziny był moim kuzynem. Teraz martwy, z kredowobiałą skórą wyglądał pięknie i strasznie zarazem. Powoli i ostrożnie podszedłem do Arven, przemieniłem się w elfa i szepnąłem do niej:
- Nic Ci nie jest, Arven? -  stanąłem tuż obok i z wahaniem położyłem jej rękę na ramieniu. Dziewczyna  odwróciła głowę, ale w jej oczach zobaczyłem nie rozpacz, ale otępienie.
- Nie żyje... - mruknęła, a potem z westchnieniem opadła na ziemię. - To ja go zabiłam, rozumiesz? Poszłam tu z własnej, nieprzymuszonej woli i on za to zapłacił! - Z przeciągłym jękiem oparła swą głowę o moje ramię. Niepewnie pogłaskałem ją po włosach i musnąłem pieszczotliwie palcami jej czoło. 
- To nie jest twoja wina. Niepotrzebnie się naraził Mrocznemu i tamten się zemścił... - szepnąłem jej do ucha. 
- A ty? - spojrzała mi w oczy. - Czemu Ty też podążyłeś za mną?
- Strata Ciebie byłaby czymś strasznym.
- Czemu sądziłeś, że chcę się poświęcić? A nie pertraktować?
- To on tego chciał... - wymruczałem. - Ty miałaś inne zamiary.
- Nie zaprzeczę - rzekła i westchnęła głęboko. - I co teraz? Wypowiedzieliśmy im wojnę. Musimy ją stoczyć.
- I wygrać - dodałem.
- I wygrać... -powtórzyła beznamiętnie. - Ale za jaką cenę?
- Co masz na myśli? - delikatnie odsunąłem ją od siebie.
- Przecież wiesz, że nie wszyscy wyjdą z walki cało. Świat, wbrew niektórym opiniom optymistycznych idiotów nie jest wcale zabawą. Nie jest placem zabaw z którego możemy korzystać za bezcen. Tu każda rzecz ma swoją cenę - wypowiedziała te słowa gorzko i ściągnęła brwi.
- To prawda - potaknąłem. - Ale musimy mieć nadzieję, czyż nie? Oni mają przewagę liczebną, a my straciliśmy jedynego sojusznika...
- Że co? - teraz ona nie wiedziała o co mi chodzi.
- Erand nie poprowadzi swego plemienia do walki. Jest przecież martwy - przypomniałem jej.
- Co racja to racja - po jej policzku spłynęła perlista łezka, którą otarłem opuszkiem palca.
- Wracajmy do domu - szepnąłem.
- A co z ciałem Eranda? - Arven spojrzała niepewnie na zwłoki ukochanego.
- Musimy je zostawić. Potem wyślemy tu Birdy wraz z eskortą, aby odprawiła rytuały pogrzebowe - zaproponowałem. Dziewczyna zerknęła jednak na mnie z niechęcią. Nie spodobał jej się ten plan.
- Nie możemy go teraz pochować - namawiałem ją dalej.
- Zrobimy co innego... - przerwała mi, a po jej dłoni zatańczyły subtelne płomienie, które oświetliły jej nieludzko piękną twarz. Skinąłem tylko głową, a ona uklękła koło martwego elfa i jarzącymi się od ognia palcami przymknęła mu oczy. Płomienie lizały jego twarz, grafitowe włosy i ubranie, aż w końcu z Eranda została garstka popiołów. 
- Tylko tyle mogliśmy uczynić... - rzekła Arven łamiącym się głosem. 
- Tylko tyle... - potaknąłem i skierowaliśmy się ku terenom watahy. Szliśmy powoli, niespiesznie, a kiedy dotarliśmy przed jamę Alf dobijała godzina pierwsza. 
- Żegnaj, Arvenien - szepnąłem i złożyłem na jej wargach delikatny, choć jakże czuły pocałunek, po czym oddaliłem się, nie odwracając za siebie. Raniłem ją, wiedząc, że kochała Eranda i teraz mogłem mieć tylko nadzieję, że mnie nie znienawidzi.

{Kto teraz? Arven? Kontynuujesz?}

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz