- Nic Ci nie jest, Arven? - stanąłem tuż obok i z wahaniem położyłem jej rękę na ramieniu. Dziewczyna odwróciła głowę, ale w jej oczach zobaczyłem nie rozpacz, ale otępienie.
- Nie żyje... - mruknęła, a potem z westchnieniem opadła na ziemię. - To ja go zabiłam, rozumiesz? Poszłam tu z własnej, nieprzymuszonej woli i on za to zapłacił! - Z przeciągłym jękiem oparła swą głowę o moje ramię. Niepewnie pogłaskałem ją po włosach i musnąłem pieszczotliwie palcami jej czoło.
- To nie jest twoja wina. Niepotrzebnie się naraził Mrocznemu i tamten się zemścił... - szepnąłem jej do ucha.
- A ty? - spojrzała mi w oczy. - Czemu Ty też podążyłeś za mną?
- Strata Ciebie byłaby czymś strasznym.
- Czemu sądziłeś, że chcę się poświęcić? A nie pertraktować?
- To on tego chciał... - wymruczałem. - Ty miałaś inne zamiary.
- Nie zaprzeczę - rzekła i westchnęła głęboko. - I co teraz? Wypowiedzieliśmy im wojnę. Musimy ją stoczyć.
- I wygrać - dodałem.
- I wygrać... -powtórzyła beznamiętnie. - Ale za jaką cenę?
- Co masz na myśli? - delikatnie odsunąłem ją od siebie.
- Przecież wiesz, że nie wszyscy wyjdą z walki cało. Świat, wbrew niektórym opiniom optymistycznych idiotów nie jest wcale zabawą. Nie jest placem zabaw z którego możemy korzystać za bezcen. Tu każda rzecz ma swoją cenę - wypowiedziała te słowa gorzko i ściągnęła brwi.
- To prawda - potaknąłem. - Ale musimy mieć nadzieję, czyż nie? Oni mają przewagę liczebną, a my straciliśmy jedynego sojusznika...
- Że co? - teraz ona nie wiedziała o co mi chodzi.
- Erand nie poprowadzi swego plemienia do walki. Jest przecież martwy - przypomniałem jej.
- Co racja to racja - po jej policzku spłynęła perlista łezka, którą otarłem opuszkiem palca.
- Wracajmy do domu - szepnąłem.
- A co z ciałem Eranda? - Arven spojrzała niepewnie na zwłoki ukochanego.
- Musimy je zostawić. Potem wyślemy tu Birdy wraz z eskortą, aby odprawiła rytuały pogrzebowe - zaproponowałem. Dziewczyna zerknęła jednak na mnie z niechęcią. Nie spodobał jej się ten plan.
- Nie możemy go teraz pochować - namawiałem ją dalej.
- Zrobimy co innego... - przerwała mi, a po jej dłoni zatańczyły subtelne płomienie, które oświetliły jej nieludzko piękną twarz. Skinąłem tylko głową, a ona uklękła koło martwego elfa i jarzącymi się od ognia palcami przymknęła mu oczy. Płomienie lizały jego twarz, grafitowe włosy i ubranie, aż w końcu z Eranda została garstka popiołów.
- Tylko tyle mogliśmy uczynić... - rzekła Arven łamiącym się głosem.
- Tylko tyle... - potaknąłem i skierowaliśmy się ku terenom watahy. Szliśmy powoli, niespiesznie, a kiedy dotarliśmy przed jamę Alf dobijała godzina pierwsza.
- Żegnaj, Arvenien - szepnąłem i złożyłem na jej wargach delikatny, choć jakże czuły pocałunek, po czym oddaliłem się, nie odwracając za siebie. Raniłem ją, wiedząc, że kochała Eranda i teraz mogłem mieć tylko nadzieję, że mnie nie znienawidzi.
{Kto teraz? Arven? Kontynuujesz?}
- Co masz na myśli? - delikatnie odsunąłem ją od siebie.
- Przecież wiesz, że nie wszyscy wyjdą z walki cało. Świat, wbrew niektórym opiniom optymistycznych idiotów nie jest wcale zabawą. Nie jest placem zabaw z którego możemy korzystać za bezcen. Tu każda rzecz ma swoją cenę - wypowiedziała te słowa gorzko i ściągnęła brwi.
- To prawda - potaknąłem. - Ale musimy mieć nadzieję, czyż nie? Oni mają przewagę liczebną, a my straciliśmy jedynego sojusznika...
- Że co? - teraz ona nie wiedziała o co mi chodzi.
- Erand nie poprowadzi swego plemienia do walki. Jest przecież martwy - przypomniałem jej.
- Co racja to racja - po jej policzku spłynęła perlista łezka, którą otarłem opuszkiem palca.
- Wracajmy do domu - szepnąłem.
- A co z ciałem Eranda? - Arven spojrzała niepewnie na zwłoki ukochanego.
- Musimy je zostawić. Potem wyślemy tu Birdy wraz z eskortą, aby odprawiła rytuały pogrzebowe - zaproponowałem. Dziewczyna zerknęła jednak na mnie z niechęcią. Nie spodobał jej się ten plan.
- Nie możemy go teraz pochować - namawiałem ją dalej.
- Zrobimy co innego... - przerwała mi, a po jej dłoni zatańczyły subtelne płomienie, które oświetliły jej nieludzko piękną twarz. Skinąłem tylko głową, a ona uklękła koło martwego elfa i jarzącymi się od ognia palcami przymknęła mu oczy. Płomienie lizały jego twarz, grafitowe włosy i ubranie, aż w końcu z Eranda została garstka popiołów.
- Tylko tyle mogliśmy uczynić... - rzekła Arven łamiącym się głosem.
- Tylko tyle... - potaknąłem i skierowaliśmy się ku terenom watahy. Szliśmy powoli, niespiesznie, a kiedy dotarliśmy przed jamę Alf dobijała godzina pierwsza.
- Żegnaj, Arvenien - szepnąłem i złożyłem na jej wargach delikatny, choć jakże czuły pocałunek, po czym oddaliłem się, nie odwracając za siebie. Raniłem ją, wiedząc, że kochała Eranda i teraz mogłem mieć tylko nadzieję, że mnie nie znienawidzi.
{Kto teraz? Arven? Kontynuujesz?}
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz