niedziela, 2 marca 2014

od Aishy - cd. Dixita; do Dixita

"Nihet... - myślałam nienawistnie. - Nihet... Czyżby jego imię faktycznie oznaczało to co oznaczać powinno? Czy istota, której imię brzmi Nihet wprowadzać ma w życie innych zmiany? Rozkochiwać w sobie naiwne wadery, by potem zwieść je na manowce i oszukać? Sprawić, że ich losy diametralnie się zmienią, a kawałki tajemniczej układanki jaką jest życie odlecą w mrok?... A może Nihet wcale nie jest taki zły jak mi się zdawało? Może przedstawiłam go w zbyt ponurym świetle? Może... może Nihet po prostu się we mnie zakochał? A kiedy go odtrąciłam złamałam młodzieńcze serce? Może dlatego wtedy targnął się na swoje życie, a kiedy zgodziłam się na maleńki romans tak się cieszył?"
"Cóż - kontynuowałam rozmyślanie - w końcu miłość jest okrutna. A ja przewyższam swym okrucieństwem nawet miłość. Łamię ludzkie serca, napawając się ich przyduszonym jękiem jak brutalne dziecko trzaskiem miażdżonej pod stopami skorupki ślimaka. Ale z drugiej strony co da bycie bycie dobrym i uczynnym w prawdziwym życiu? Te cechy to tylko obłuda, nie dadzą ci przecież szczęścia, a sprawią, że fundamenty twojego życia legną w gruzach... A zatem czy złym wyjściem jest łamanie serc wszystkim bez wyjątku? Czy może wyjątkiem ma być mój ukochany i rodzina? Zaiste, dziwną rzeczą jest rozmyślanie..."

Zatopiona w burzliwym nurcie myśli nie zauważyłam, że otoczenie się diamentralnie zmieniło. Miejsce bujnych lasów zajęła cicha, nieruchoma puszcza, napięta jakby w oczekiwaniu. Ściółkę pokrywały krwistoczerwone liście drzew, które stały naokół tajemniczej ścieżki, jakby w nieznanym mi rytuale. Niebo, widniejące w górze ponad nagimi koronami drzew przybrało rdzawy, niepokojący kolor, jakby gdzieś niedaleko rozpostarła się łuna ognia. Onieśmielona przerażającym widokiem stanęłam i tylko wpatrywałam się w szkarłatną drogę, niepewna gdzie mnie zaprowadzi.



"A może by zawrócić?"- zrodziła się we mnie cicha nadzieja. Już chciałam się odwrócić, kiedy niespodziewanie upadłam na ziemię pchnięta silnym uderzeniem. Nade mną unosił się czarnopióry potężny kruk o lśniącym złowieszczo dziobie i morderczo błyskających ślepiach.
Pod tym spojrzeniem bałam się drgnąć. Jednak po chwili zrodziła się we mnie nieśmiała myśl.
"Przecież nie będę się bać ptaka" - pomyślałam. Chwiejnie wstałam, lecz gdy ponowiłam próbę odwrócenia chociażby łba kruk ponownie pchnął mnie na ziemię raniąc jednocześnie w głowę. 
- Nigdzie nie pójdziesz - odezwał się koło mnie ponury, tchnący niezbadaną potęgą głos. Napływał ze wszystkich stron, jakby to drzewa przemawiały ku mnie w swej obcej mowie.
- Muszę! - wrzasnęłam przerażona. - Zostawcie mnie!
Cichy syk przerodził się w nieznoszący sprzeciwu wrzask. Drzewa pod jego tchnieniem zgięły się trzeszcząc straszliwie, ziemia poczęła konwulsyjnie drżeć. 
Oniemiała z przerażenia zwinęłam się w kłębek i przymknęłam mocno oczy. 
"Proszę ratujcie mnie! - wrzasnęłam telepatycznie. - Proszę, Nihet, Dixit, ratujcie..."
Przerażona zemdlałam.

<Dixit?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz