Biegłem, goniony przez jakieś wilki. Nie miałem szans w walce z nimi,
więc postanowiłem uciekać. Nie było to co prawda w moim typie, lecz co
innego mógłbym zrobić? Zresztą i ucieczka była złym pomysłem, ponieważ
rana na przedniej łapie coraz bardziej krwawiła. Wilki nie dawały za
wygraną. Po boku ciągnęła się rwąca rzeka, a mi nie zostało nic innego,
jak tylko wskoczyć do niej i czekać na cud. Napiąłem więc wszystkie
mięśnie i skoczyłem, przebijając się przez taflę wody.
Spojrzałem na brzeg. Wilki warknęły tylko i odeszły. Prąd wody ciągnął
mnie wprost na wodospad. Już nawet nie walczyłem. Cierpliwie czekałem na
to, co właśnie miało się stać. Nie panikowałem, nie wpadałem w
histerię. I tak nie zdołałbym uchronić się przed tym, co zgotował mi
los.
Szum uderzającej o skały wody był coraz głośniejszy. Zamknąłem oczy i
czekałem. Po chwili poczułem, że spadam. Siła uderzenia była tak duża,
że oszołomiła mnie całkowicie. Po prostu osunąłem się w ciemności, nie
odczuwając już bólu.
~*~
Otworzyłem oczy. Nade mną stała piękna, niebieskooka wadera. Przyglądała
mi się nieufnie, aczkolwiek ze współczuciem. Uśmiechnąłem się lekko i z
trudem zaczerpnąłem powietrza.
Keira??
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz