Słońce zniżało się ku horyzontowi, kiedy wróciłam do jaskini po przesłuchaniu Wicky. Byłam wykończona i głodna, więc bez przesadnego entuzjazmu przyglądałam się Hondo jak przygotowywał jedzenie. A że wiedziałam, iż trochę mu to czasu zajmie, postanowiłam wyjść przed jaskinię i wypocząć. Maki na torfowisku falowały jak zawsze; zgodnie, melancholijnie i usypiająco, ciągle kołysząc się w ten sam niezmieniony rytm. Słyszałam gdzieś daleko krzyczące żurawie, a ich klangor niósł się echem po okolicy, przypominając mi dawne, dobre czasy sprzed wojny. Westchnęłam lubieżnie i przeciągnęłam się z rozkoszą . Nagle jednak poczułam ujmujący ból, tak gwałtowny, iż zgięłam się w pół i jęknęłam przeciągle, jak człowiek, który w dość niedelikatny sposób rozpłaszczył się na szybie.
- In? - usłyszałam wołanie Hondo, ale byłam chwilowo zbyt słaba i przerażona, aby odpowiedzieć.
- Co Ci się dzieje? - wybiegł z jaskini z kęsem sarny w paszczy i gdyby nie fakt, że cierpiałam na bóle pewnie bym się zaśmiewała z jego wyglądu. Basior przyklęknął i wypuścił z pyska kawałek sarny, który teraz wydawał mi się wyjątkowo obrzydliwy.
- Co Ci jest? - szepnął.
- Nie wiem - zdołałam wydukać. - Ale żywię podejrzenia...
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- A chcesz mieć może dzieci...?
Hondo - czekam na twoją reakcję :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz