Od Incantaso - do Shiry
Kiedy dotarliśmy wreszcie wraz z Hondo do jamy nakazałam mu odpoczynek, a sama zaczęłam się przygotowywaniem eliksirów zdrowotnych. W ciągu ostatnich kilku tygodni nauczyłam się dość sporo z tej dziedziny magii. Teraz siedziałam w swoim kącie przy biurku, gdzie na ogół ważyłam mikstury. Wyjęłam niewielki kociołek z dębowej szufladki i wrzuciłam tam sproszkowaną skórkę węża Eskulapa, szczyptę pyłków z Szkarłatnych Maków* (ich nadmiar grozi samozapłonem) oraz próbkę przywracając zdrowie mazi. Szybko wymieszałam wszystkie składniki i postawiłam kocioł na ogniu.
- No, no, jeszcze chwila, rozgwiazdo – zawołałam do rannego basiora. Z oddali dobiegł mnie znudzony głos Hondo:
- In, czy zamierzasz tam spędzić całą noc? – jęknął.
- Nie, głuptasie. Po pierwsze jeśli nie zauważyłeś jest dzień, a po drugie już kończę! – krzyknęłam.
- Dobrze, już dobrze… - stęknął tylko wilk i tyle go słyszałam. Kiedy mikstura była gotowa przelałam ją do drewnianej michy i skierowałam się ku Hondo.
- Masz – wetknęłam mu w łapy naczynie.
- Co to jest? – spojrzał na eliskir,a potem na mnie.
- To ci pomoże – obiecałam. – A, i nie wychodź dziś z jamy! Opatul się najlepiej kocem, znajdziesz go w drugiej niszy od wejścia. Jeśli byłbyś głodny…
- Incantaso! – przerwał mi zdecydowanym głosem wilczur – Nie zachowuj się tak, jakbyś była moją matką!
Spojrzałam tylko na niego rozbawiona i parsknęłam śmiechem.
- Wedle twojej woli, paniczu – mrugnęłam do towarzysza porozumiewawczo i podbiegłam do wyjścia z jaskini.
- A ty, gdzie się wybierasz? – spytał nagle Hondo marszcząc czoło.
- Muszę się przejść. – skrzywiłam się nieznacznie – Zaraz wrócę i tak nie będę się za bardzo oddalać – uśmiechnęłam się.
- Niczego ci nie zabraniam – mruknął Hondo – Ale chciałem wiedzieć…
- To już wiesz… - podbiegłam do niego i trąciłam go nosem w pysk – Niebawem wrócę… - i wybiegłam.
Dzień miał się ku końcowi. Słońce powoli skrywało się za horyzontem, a nad Krwawe Torfowiska wypełzała właśnie srebrzysta mgiełka. Pobiegłam na patrol w okolicy. Dość długo nie słyszałam nic oprócz szelestu łapek gryzoni, które umykały przede mną do jamek i borsuków, które nie były zachwycone perspektywą spotkania ze mną. Niedługo potem wyczułam jednak mocny zapach innego wilka.
- Wadera. – skwitowałam ślady tym komentarzem i pobiegłam za świeżym jeszcze i nie ostygłym tropem. Aby być niezauważona skorzystałam ze swych nowych mocy. Stopiłam się z cieniem tak, aby zużywać zarazem mniej energii i przeobraziłam swoją duszę w jej odzwierciedlenie w cieniu. Teraz byłam po pierwsze niewidzialna, ale nikt nie mógł też telepatycznie wyczuć mojej istoty. Biegłam właśnie w kierunku rzeki, kiedy ślad się urwał. „Podejrzane…” – pomyślałam i zbadałam najbliższe drzewa. Tropu jak nie było tak nie było. „Podejrzane” – powtórzyłam i poczęłam przyglądać się czubkom traw. Jeden z nich właśnie się rozprostowywał. „Była tu. Na pewno…” – moje myśli krążyły wśród drzew, aby wyczuć jej duszę. Niestety nikogo nie wyczuły. Biegłam dalej w ślad nikłego tropu. I nagle ją zobaczyłam. Stała mniej więcej 50 metrów ode mnie na polanie, wylegując się w blasku księżyca. Była bardzo ładna, ale na jej twarzy widać było niepokój i obawę. Jeszcze bardziej skryłam swoje myśli i podkradłam się. Nie słyszała mnie, ani nie widziała. W końcu stałam w odległości kilku metrów od niej. Na szczęście wiatr mi sprzyjał, gdyż wiał w moją stronę i nie mogła mnie wyczuć. Nagle wilczyca wstała, a ja rzuciłam się na nią. Siła niespodziewanego uderzenie rzuciła nią o skalną ścianę pobliskiej jaskini. Obejrzała się zaskoczona, ale widocznie mnie nie dostrzegała. Zdjęłam zasłonę, bo nie chciałam walczeć jak ostatni tchórz, ukryta przed wzrokiem potencjalnego wroga. Rozłożyłam majestatycznie skrzydła, po czym złożyłam je jak do pikowania i niczym wąż skoczyłam na nią i ukąsiłam w szyję. Nie pozostała mi dłużna. Ledwo odkoczyłam, podbiegła i chwyciła za tylną łapę. Odwróciłam głowę, złapałam ją za kark i rzuciłam o ziemię, po czym przygwoździłam do ziemi.
- Jak się zwiesz, zwinna wilczyco? – spytałam. Mimo woli odczuwałam dla niej podziw. Okazała się szybka jak wąż i choć nie przewyższała moich umiejętności i mogłabym ją pokonać, zaskoczyła mnie precycją swoich ataków. Za każdym razem, chybiła o kilka cm od mej szyi. Inaczej rzecz ujmując, spodobała mi się.
- Shira – wycedziła obca i zmierzyła mnie morderczym tonem – A ty?
- Nie twoja sprawa, milady - uśmiechnęłam się drapieżnie – Co robisz na tych terenach?
- Ah… łowy itp. – mruknęła lekceważąco wadera.
- Nie jesteś z Mrocznej Watahy? – spytałam podejrzliwie.
- Nie. Moja rodzina pochodziła, ale ja nie! – krzyknęła Shira.
- To chodź ze mną – uśmiechnęłam się przyjaźnie – I choć na chwilę mi zaufaj.
W drodze do jaskini Carmen i Jaspera (bo tam chciała zaprowadzić właśnie Shirę) rozmawiałyśmy. Shira opowiedziała mi o swojej przeszłości, nieszczęśliwej historii z rodziną, która jej nienawidziła, o ucieczce z watahy Mrocznych i o długiej podróży. Ja z kolei opowiedziałam jej o swoim dotychczasowym żcyiu – oh, od kiedy ja się zrobiłam taka wylewna? – i o watasze oraz jej członkach. Nim się obejrzałyśmy stałyśmy przed Jaskinią Pary Alfa.
- Musimy zawiadomić Carmen o twoim przybyciu – rzekłam i zapukałam w ścianę. Po chwili z otworu wyłoniła się Arven.
- Witaj, In – rozpromomieniła się – Kogoś szukasz?
- Dokładnie, nie wiesz, gdzie jest twoja mama? – spytałam odwzajemniając uśmiech.
- Jeśli chcesz mogę ją zawołać – odparła, zlustrowała wzrokiem Shirę i wkroczyła do jaskini.
- Jest młodą samicą alfa? – zapytała cicho Shira.
- Tak. – powiedziałam, ale nim echo mojej odpowiedzi przebrzmiało stała przed nami Carmen we własnej osobie.
- Witajcie – rzekła i podejrzliwie zerknęła na moja towarzyszkę – A kim ty jesteś? – zwróciła się do niej.
- Jesetm Shira. Spotkałam się z Incantaso i ona zaprowadziła mnie tutaj. - powiedziała bez strachu wilczyca.
- W takim razie… czy mogłbyśmy porozmawiać w cztery oczy?– spytała Carmen.
- Oczywiście – uśmiechnęła się niepewnie Shira.
- To my spotkamy się później – mrugnęłam do niej – Ah, i Carmen? Muszę Ci powiedzieć o kilku bardzo ważnych rzeczach. Ale to może zaczekać…
- Dobrze – rzekła Carmen i po chwili obie zniknęły w ciemnym lesie…
Shiro? Opowiesz mi o tej waszej rozmowie?
Kiedy dotarliśmy wreszcie wraz z Hondo do jamy nakazałam mu odpoczynek, a sama zaczęłam się przygotowywaniem eliksirów zdrowotnych. W ciągu ostatnich kilku tygodni nauczyłam się dość sporo z tej dziedziny magii. Teraz siedziałam w swoim kącie przy biurku, gdzie na ogół ważyłam mikstury. Wyjęłam niewielki kociołek z dębowej szufladki i wrzuciłam tam sproszkowaną skórkę węża Eskulapa, szczyptę pyłków z Szkarłatnych Maków* (ich nadmiar grozi samozapłonem) oraz próbkę przywracając zdrowie mazi. Szybko wymieszałam wszystkie składniki i postawiłam kocioł na ogniu.
- No, no, jeszcze chwila, rozgwiazdo – zawołałam do rannego basiora. Z oddali dobiegł mnie znudzony głos Hondo:
- In, czy zamierzasz tam spędzić całą noc? – jęknął.
- Nie, głuptasie. Po pierwsze jeśli nie zauważyłeś jest dzień, a po drugie już kończę! – krzyknęłam.
- Dobrze, już dobrze… - stęknął tylko wilk i tyle go słyszałam. Kiedy mikstura była gotowa przelałam ją do drewnianej michy i skierowałam się ku Hondo.
- Masz – wetknęłam mu w łapy naczynie.
- Co to jest? – spojrzał na eliskir,a potem na mnie.
- To ci pomoże – obiecałam. – A, i nie wychodź dziś z jamy! Opatul się najlepiej kocem, znajdziesz go w drugiej niszy od wejścia. Jeśli byłbyś głodny…
- Incantaso! – przerwał mi zdecydowanym głosem wilczur – Nie zachowuj się tak, jakbyś była moją matką!
Spojrzałam tylko na niego rozbawiona i parsknęłam śmiechem.
- Wedle twojej woli, paniczu – mrugnęłam do towarzysza porozumiewawczo i podbiegłam do wyjścia z jaskini.
- A ty, gdzie się wybierasz? – spytał nagle Hondo marszcząc czoło.
- Muszę się przejść. – skrzywiłam się nieznacznie – Zaraz wrócę i tak nie będę się za bardzo oddalać – uśmiechnęłam się.
- Niczego ci nie zabraniam – mruknął Hondo – Ale chciałem wiedzieć…
- To już wiesz… - podbiegłam do niego i trąciłam go nosem w pysk – Niebawem wrócę… - i wybiegłam.
Dzień miał się ku końcowi. Słońce powoli skrywało się za horyzontem, a nad Krwawe Torfowiska wypełzała właśnie srebrzysta mgiełka. Pobiegłam na patrol w okolicy. Dość długo nie słyszałam nic oprócz szelestu łapek gryzoni, które umykały przede mną do jamek i borsuków, które nie były zachwycone perspektywą spotkania ze mną. Niedługo potem wyczułam jednak mocny zapach innego wilka.
- Wadera. – skwitowałam ślady tym komentarzem i pobiegłam za świeżym jeszcze i nie ostygłym tropem. Aby być niezauważona skorzystałam ze swych nowych mocy. Stopiłam się z cieniem tak, aby zużywać zarazem mniej energii i przeobraziłam swoją duszę w jej odzwierciedlenie w cieniu. Teraz byłam po pierwsze niewidzialna, ale nikt nie mógł też telepatycznie wyczuć mojej istoty. Biegłam właśnie w kierunku rzeki, kiedy ślad się urwał. „Podejrzane…” – pomyślałam i zbadałam najbliższe drzewa. Tropu jak nie było tak nie było. „Podejrzane” – powtórzyłam i poczęłam przyglądać się czubkom traw. Jeden z nich właśnie się rozprostowywał. „Była tu. Na pewno…” – moje myśli krążyły wśród drzew, aby wyczuć jej duszę. Niestety nikogo nie wyczuły. Biegłam dalej w ślad nikłego tropu. I nagle ją zobaczyłam. Stała mniej więcej 50 metrów ode mnie na polanie, wylegując się w blasku księżyca. Była bardzo ładna, ale na jej twarzy widać było niepokój i obawę. Jeszcze bardziej skryłam swoje myśli i podkradłam się. Nie słyszała mnie, ani nie widziała. W końcu stałam w odległości kilku metrów od niej. Na szczęście wiatr mi sprzyjał, gdyż wiał w moją stronę i nie mogła mnie wyczuć. Nagle wilczyca wstała, a ja rzuciłam się na nią. Siła niespodziewanego uderzenie rzuciła nią o skalną ścianę pobliskiej jaskini. Obejrzała się zaskoczona, ale widocznie mnie nie dostrzegała. Zdjęłam zasłonę, bo nie chciałam walczeć jak ostatni tchórz, ukryta przed wzrokiem potencjalnego wroga. Rozłożyłam majestatycznie skrzydła, po czym złożyłam je jak do pikowania i niczym wąż skoczyłam na nią i ukąsiłam w szyję. Nie pozostała mi dłużna. Ledwo odkoczyłam, podbiegła i chwyciła za tylną łapę. Odwróciłam głowę, złapałam ją za kark i rzuciłam o ziemię, po czym przygwoździłam do ziemi.
- Jak się zwiesz, zwinna wilczyco? – spytałam. Mimo woli odczuwałam dla niej podziw. Okazała się szybka jak wąż i choć nie przewyższała moich umiejętności i mogłabym ją pokonać, zaskoczyła mnie precycją swoich ataków. Za każdym razem, chybiła o kilka cm od mej szyi. Inaczej rzecz ujmując, spodobała mi się.
- Shira – wycedziła obca i zmierzyła mnie morderczym tonem – A ty?
- Nie twoja sprawa, milady - uśmiechnęłam się drapieżnie – Co robisz na tych terenach?
- Ah… łowy itp. – mruknęła lekceważąco wadera.
- Nie jesteś z Mrocznej Watahy? – spytałam podejrzliwie.
- Nie. Moja rodzina pochodziła, ale ja nie! – krzyknęła Shira.
- To chodź ze mną – uśmiechnęłam się przyjaźnie – I choć na chwilę mi zaufaj.
W drodze do jaskini Carmen i Jaspera (bo tam chciała zaprowadzić właśnie Shirę) rozmawiałyśmy. Shira opowiedziała mi o swojej przeszłości, nieszczęśliwej historii z rodziną, która jej nienawidziła, o ucieczce z watahy Mrocznych i o długiej podróży. Ja z kolei opowiedziałam jej o swoim dotychczasowym żcyiu – oh, od kiedy ja się zrobiłam taka wylewna? – i o watasze oraz jej członkach. Nim się obejrzałyśmy stałyśmy przed Jaskinią Pary Alfa.
- Musimy zawiadomić Carmen o twoim przybyciu – rzekłam i zapukałam w ścianę. Po chwili z otworu wyłoniła się Arven.
- Witaj, In – rozpromomieniła się – Kogoś szukasz?
- Dokładnie, nie wiesz, gdzie jest twoja mama? – spytałam odwzajemniając uśmiech.
- Jeśli chcesz mogę ją zawołać – odparła, zlustrowała wzrokiem Shirę i wkroczyła do jaskini.
- Jest młodą samicą alfa? – zapytała cicho Shira.
- Tak. – powiedziałam, ale nim echo mojej odpowiedzi przebrzmiało stała przed nami Carmen we własnej osobie.
- Witajcie – rzekła i podejrzliwie zerknęła na moja towarzyszkę – A kim ty jesteś? – zwróciła się do niej.
- Jesetm Shira. Spotkałam się z Incantaso i ona zaprowadziła mnie tutaj. - powiedziała bez strachu wilczyca.
- W takim razie… czy mogłbyśmy porozmawiać w cztery oczy?– spytała Carmen.
- Oczywiście – uśmiechnęła się niepewnie Shira.
- To my spotkamy się później – mrugnęłam do niej – Ah, i Carmen? Muszę Ci powiedzieć o kilku bardzo ważnych rzeczach. Ale to może zaczekać…
- Dobrze – rzekła Carmen i po chwili obie zniknęły w ciemnym lesie…
Shiro? Opowiesz mi o tej waszej rozmowie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz