Wyruszyłem od razu.
Nie było co zwlekać, siedzenie i czekanie na świt następnego dnia, nie było potrzebne, a upoluję coś w drodze.
Jestem wytrzymały i potrafię biec bardzo szybko przez wiele godzin, nie
tak jak niektóre wilki, co padają bez zmysłów po przebiegnięciu
kilometra. Wiatr uderzał mnie w twarz i wyciskał łzy. Napawałem się tą
chwilą. Moje mięśnie nóg pracowały niczym dobrze naoliwiona maszyna, a
całe ciało kołysało się w rytm kroków. Byłem w formie.
Po pół godzinie dotarłem do Płonących Wzgórz. Aisha mówiła, że droga
prowadząca za pagórki, jest bardzo zwodnicza i muszę się strzec.
Stwierdziłem, że upoluję coś w tutejszych lasach. Sięgnąłem w głąb
siebie i stałem się niewidzialny. Niczym cień wślizgnąłem się do puszczy
i wskoczyłem w krzaki. Nie musiałem tropić zwierzyny. Parę metrów od
mojej kryjówki, pasło się stadko saren. Phi, pomyślałem. To będzie
dziecinnie proste. Przyczaiłem się jeszcze trochę, po czym spiąłem
wszystkie, obolałe po biegu, mięśnie nóg i oderwałem się do podłoża. W
powietrzu przestałem być niewidzialny i spadłem na młodą sarenkę.
Pisnęła straszliwie, a jej matka kopnęła mnie i odtrąciła na bok,
raniąc boleśnie. Najstarszy kozioł zaryczał i całe stado rzuciło się za
nim w popłochu. Postanowiłem gonić stado, które w panice nie zważały na
to, gdzie biegną. Skakały przez krzaki, strumienie i kamienie. Rzuciłem
się za nimi, zostawiając krwawy ślad. Z rany na boku wyciekała obficie
czerwona posoka. Zignorowałem to. Biegłem dalej i w końcu udało mi się
upolować młodą sarenkę. Wgryzłem się z ochotą w jej tłuste mięso.
Po skończonym posiłku, postanowiłem ruszać dalej. Kiedy znalazłem się u
stóp Płonących Wzgórz, coś mnie zabolało z boku. Padłem na ziemię i
oglądnąłem ranę. Nie myślałem, że będzie tak źle. Rana ciągnęła się od
lewego barku do biodra i piekła nieznośnie. Krańce rany były zielone i
nie wyglądały dobrze. Próbowałem wstać, ale od razu spotkałem się z
protestem mojego zranionego boku. Stwierdziłem, że muszę mieć złamanych
kilka żeber. Nigdy nie widziałem, żeby sarny tak zacięcie broniły swoich
młodych, że są wstanie stanąć twarzą w twarz z niebezpieczeństwem i
bronić. Teraz żałowałem, iż nie doceniłem saren.
W moim boku znów eksplodował ból, który odbierał mi siły.
- Aisha... - szepnąłem i moja głowa opadła na ziemię.
Wiedziałem, że wadera mnie nie usłyszy.
Oddychałem bardzo szybko i płytko. Moje źrenice pochwyciły ostatnie promienie zachodzącego słońca.
I osunąłem się w ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz