Gdzieś na krawędzi mojego umysłu, niczym delikatne ukłucie pojawiło się ledwie wyczuwalne wołanie. Chwilę potem czyjaś obecność, chwiejna i równie wątła co płomień świecy zniknęła, rozwiana jakby przez wiatr. Targana niepokojem odsunęłam się od Niheta spoglądając na niego przepraszająco.
- Ktoś mnie woła - szepnęłam i wycofałam się z jaskini unikając jednocześnie spojrzeń wilka.
- Twój partner? - Nihet podążył za mną, najwyraźniej nie zamierzając mnie zostawiać. - Domyślił się?
Rzuciłam basiorowi poirytowane spojrzenie.
- Nie wiem - odparłam zgodnie z prawdą. - Wiem tylko tyle, że ktoś kogo znam - Albo i nie, dodałam w myślach - prosi mnie o przybycie. Poza tym jest prawdopodobnie w niebezpieczeństwie. Sygnał był bardzo słaby.
Wilczur zagrodził mi drogę, a po wyrazie jego twarzy poczułam, że coś jest nie tak. Chłód w oczach i brak wypisanych na pysku emocji przeraził mnie i zdezorientował.
- A nie pomyślałaś, że może być to tylko zmyłka? - powiedział cicho mrużąc oczy. Zamrugałam zdziwiona i cofnęłam się.
- A czemu tak bardzo ci zależy na zatrzymaniu mnie tutaj? - odparłam dostosowując swój ton do jego. Wpatrywaliśmy się w siebie w absolutnym milczeniu. Z każdą sekundą mój niepokój rósł.
Nagle Nihet uśmiechnął się złowrogo. Nie zdradzając swych zamiarów zbliżył się do mnie. Wstrzymałam oddech.
- Ciągle nie znam twojego imienia - szepnął przysuwając się do mnie tak, że nie dzieliło nas nic prócz kilku nędznych centymetrów. Przyglądaliśmy się sobie uważnie.
- Aisha - odparłam cicho. Wilczur zbliżył się do mnie i pocałował mnie. Odwzajemniłam pocałunek, po czym, kiedy Nihet nie uważał przesunęłam się tak, by dotykać jego szyi. Koniec, pomyślałam z uczuciem pewnego triumfu, po czym zacisnęłam szczęki na tętnicy i przegryzłam ją. Basior charcząc krwią upadł na ziemię.
- Czemu? - wychrypiał patrząc na mnie z bólem.
- Po pierwsze, jestem już zaręczona i nie interesują mnie zaloty młokosów. Po drugie jesteś raczej podejrzanym typkiem i usiłujesz mnie zatrzymać, podczas, gdy muszę ratować rodzinę. Po trzecie - uśmiechnęłam się drapieżnie, a w moich oczach pojawiły się złowieszcze ogniki - możesz okazać się dość przydatnym źródłem mocy.
Wiem, nie używałam zakazanej sztuki od dawna, a przynajmniej tego jej nurtu, ale na pewno nie wyszłam z wprawy, pomyślałam i zmieniłam się w człowieka. Zbliżyłam się powoli do Niheta i zmrużyłam oczy.
- Nawet nie próbuj się uzdrawiać - syknęłam. - Nic ci to nie da.
Przykucnęłam koło basiora i położyłam palce na ranie, po czym skupiłam się i pobrałam określoną ilość mocy niemalże wyczerpując Niheta.
- Nie sądź, że daruję ci życie - warknęłam. - A zresztą prawdopodobieństwo, że przeżyjesz i tak jest małe... - wzruszyłam ramionami, odwróciłam się i odeszłam.
Muszę znaleźć tamtą osobę, pomyślałam. Osobę, która mnie wezwała.
Otrząsnęłam się i ruszyłam truchtem w kierunku Vandrerii. I Dixita.
<Dixit?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz