Na długi czas cały mój świat skurczył się jedynie do palącego bólu w
boku. Każdy oddech niósł ze sobą falę cierpienia. Straciłem poczucie
czasu, nie wiedziałem, czy minął tydzień, czy zaledwie kilka minut.
Powoli wracała mi świadomość, otworzyłem oczy i zerknąłem ostrożnie na
słońce zawieszone wysoko nad ziemią.
Próbowałem wstać, ale od razu powstrzymał mnie ból. Opadłem znów na
miękką trawę, pokrytą świeżą rosą. Leżałem, obezwładniony poczuciem
kompletnej bezradności. Uniosłem delikatnie głowę w kierunku nieba i
zacząłem się modlić do swego patrona.
- Fire... - szepnąłem. - Pomóż... magia... proszę...
Odpowiadała mi jedynie głucha, pozbawiona emocji, cisza.
Poddałem się. Nigdy nie modliłem się do boga płomieni, który był moim
patronem, dlaczego miałby mi teraz pomóc? Nie obchodziłem go, nie
zależało mu na mnie.
Wtedy wokół mnie rozpaliły się, wysokie na dziesięć metrów, płomienie.
Odruchowo krzyknąłem, zaskoczony, ale po chwili uspokoiłem się.
Zerknąłem z wdzięcznością na ogień.
To znak od boga.
Magiczne płomienie tańczyły wokół mnie, uderzając falami gorąca. Po
chwili zaczęły się do mnie przybliżać, by w końcu zalać mnie ciepłem.
Moje futro płonęło, podobnie jak trawa, na której leżałem. Ogień nie
parzył mnie, ani nie palił mojej sierści. Kilka minut płomiennej kąpieli
wpłynęło na mnie odżywczo.
Nie czułem się już zmęczony ani obolały. Bez problemu wstanąłem i
zerknąłem na bok. Po ranie ani śladu. Wtedy do mojego umysłu wdarła się
jakaś nieopisywalna i ogromna świadomość.
Dixicie - usłyszałem potężny głos. Był to niewątpliwie głos boga
płomieni. - Podziękuj. Uleczyłem twe żebra i sprawiłem, że twa rana się
zagoiła. Jednak nie naprawiłem innych obrażeń wewnętrznych. To jest twój
frasunek.
Świadomość bóstwa wycofała się, zostawiając pustkę w moim umyśle.
- Dziękuję - szepnąłem.
Aisha?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz