sobota, 1 lutego 2014

od Aishy - cd. Dixita; do Dixita

Obudziły mnie jasne promienie wschodzącego słońca. Niepewna tego, gdzie jestem i co robię otworzyłam oczy i rozejrzałam się niedowierzająco. Leżałam oparta o plecy potężnej białej łani, która wyczuwszy ruch momentalnie uniosła łeb.
- Coś się stało? - rzuciła mi pytające spojrzenie zobaczywszy z jakim zdziwieniem rozglądam się dookoła.
- Co ja tu... - urwałam, gdy przypomniałam sobie wczorajszy dzień. Spotkanie z Dixitem, przelot Vandrerii, wyczerpujące godziny jazdy na grzbiecie Iveyi... Westchnęłam ciężko i wstałam. Nie byłam pewna kiedy wrócę z powrotem do domu. Już teraz od rodziny dzieliły mnie kilometry znaczące swój ślad w moim życiu trudem i wyczerpaniem. Nie ujechałam jeszcze zbyt daleko, ale teraz nie mogłam już odwrócić się i stchórzyć - musiałam stawić czoła wyzwaniu, które z własnej woli na siebie ściągnęłam. Ech, życie...
Dźwignęłam się na nogi i spojrzałam na słońce. Od świtu nie minęło zbyt dużo czasu, więc tak teoretycznie przydałaby się chwila popasu, ale z drugiej strony... Nie, lepiej się pospieszyć. "Im szybciej będzie to przeszłością, tym lepiej" - pomyślałam skrycie, po czym uśmiechnęłam się do Iveyi. 
- Czas ruszać - powiedziałam na głos. Łania rzuciła mi spojrzenie pełne zdziwienia.
- Nawet się nie pożywimy? - spytała otwierając szeroko oczy. Skrzywiłam się.
- To pilna sprawa, Iveyo. Spieszę się - zerknęłam na nią w nadziei, że zrozumie. Łania skinęła głową. 
- Zatem w drogę - uśmiechnęła się wymuszenie. Odpowiedziałam tym samym.

KILKA GODZIN PÓŹNIEJ:

Pędziłyśmy przez dzikie ostępy bez chwili wytchnienia czy odpoczynku. Choć Saltus Mortem były naprawdę wytrzymałe czułam, że Iveya powoli traci siły w nieustającym biegu. Po jakimś czasie pod łanią ugięły się nogi i upadła.
- Nie mogę dalej - wydyszała. Słysząc jak bardzo chrapliwy jest jej oddech przeraziłam się. Myślałam, że potężne jeleniowate są bardziej wytrwałe. "Może powinnam wziąć jakiegoś samca?..." - pomyślałam, ale momentalnie skarciłam się w duchu. "Iveya jest przecież moją przyjaciółką. Tyle dla mnie poświęca, a ja zastanawiam się, czy dobrze wybrałam..."
- Mogę ci pomóc - szepnęłam klękając koło ledwie żywej ze zmęczenia łani. 
- Jak? - wysapała.
- Prześlę ci trochę mocy, przynajmniej będziesz mogła stanąć na nogi. Znajdziemy jakieś wygodne miejsce do spoczynku - powiedziałam starając się uśmiechnąć.
- Gdzie? - warknęła Iveya. - Naokół rozciąga się pustkowie!
Westchnęłam. Łania miała rację.
- Zaufaj mi - mruknęłam, po czym wspomogłam energetycznie przyjaciółkę. Chwiejąc się lekko stanęła na nogach. Przemieniłam się w wilka i ruszyłam truchtem na północ. Za mną kulała łania. W pewnym momencie stanęłam.
- Iveyo - powiedziałam poważnym tonem. - Pokonałam już znaczną część drogi dzielącą mnie do celu i to kosztem twojego zdrowia. Poślę ci jeszcze trochę mocy, a kiedy poczujesz się pewniej wrócisz do stada - widząc, że łania chce zaprotestować rzuciłam jej groźne spojrzenie. - Poradzę sobie. A teraz... muszę iść sama. 
Posłałam jej ostatnią wiązkę mocy, po czym odwróciłam się i pomknęłam w swoją stronę.
Po jakimś czasie, kiedy krajobraz się zmienił i pędziłam poprzez gęste lasy poczułam rosnące zmęczenie. Odszukałam pobliskie źródło i położyłam się nad nim zmęczona. Nie byłam w stanie choćby sięgnąć doń i napić się przejrzystej wody. Wycieńczona w końcu zasnęłam.
Gdy się obudziłam ponownie dopadło mnie wrażenie bycia śledzoną. Kiedy już chciałam dać sobie spokój nasłuchiwaniu coś drgnęło w pobliskim zaroślach. Zamarłam starając się oddychać jak najciszej. Po chwili, zbyt długiej jak mi się zdawało, spośród drzew wyłonił się jakiś kształt. Zmrużyłam oczy, by mu się przyjrzeć i na moment przestało we mnie bić serce. 
Przede mną stał piękny, młody basior. Smukły i muskularny, pokryty gęstą brązową sierścią przechodzącą gdzieniegdzie w czekoladę i czerń. Jasne oczy spoglądały na mnie bez strachu z pewnym zastanowieniem, na białawym pysku po chwili zakwitł zawadiacki uśmiech. 
Musiałam powstrzymać się całą siłą woli, by nie westchnąć zachwycona.
Basior wyglądał mniej więcej tak:

 
"Jesteś narzeczoną Severusa" - nakazywałam sobie myśleć. - "Kochasz go i nigdy nie kochałaś nikogo innego. Odwróć się i uciekaj. Zapomnij o nim".
Jakkolwiek jednak starałam się odejść tym bardziej moje nogi wrastały w ziemię. Po jakimś czasie nieznajomy przerwał ciszę.
- Kim jesteś? - rzekł cicho głosem aksamitnym, a zarazem bardzo męskim. Zaczęłam ciut szybciej oddychać.
- Po co ci me imię, jeśli i tak zaraz odejdę? - spytałam wpatrując się w niego badawczo. "Muszę wrócić do Severusa" - jęknęłam w duchu. - "Zanim się w nim zakocham"
- Skoro odchodzisz nie zatrzymuję cię - wzruszył ramionami. Odwrócił się i ruszył swoją drogą. 
- Śledziłeś mnie - rzuciłam za basiorem. Obejrzał się na mnie.
- Nie zaprzeczę - wyszczerzył zęby. - Śledziłem cię.
Zmrużyłam oczy.
- Po co? - warknęłam oczekując wyjaśnienia.
Oparł się o pobliskie drzewo i przymknął oczy.
- Może dlatego, że od jakiegoś czasu mnie intrygujesz - wymruczał. Spuściłam wzrok.
Basior podszedł do mnie cicho i spojrzał mi w oczy.
- Tak... - szepnął. - Śledzę cię od jakiegoś czasu. Nie znam twojego imienia, a jednak znam wiele z twojego życia. 
- Od jak dawna?... - jęknęłam.
- Kilka tygodni. Widziałem kiedyś jak wracałaś z polowania. Nie chcę cię podrywać, ale... od kilku tygodni chodzą za tobą ze względu na to, że...
- Że...?
- Że... - urwał. Spojrzał na mnie pytająco, po czym nachylił się i pocałował. Odsunęłam się.
- Nie, proszę. Ja... ja mam już partnera... - w mych oczach zaszkliły się tak dawno widziane łzy. Spoglądał na mnie z bólem.
- Wiem - szepnął, odwrócił się i ruszył powoli we własną stronę. Chciałam za nim biec, ale w tym momencie coś poruszyło się koło mnie. Zza drzew wyłonił się Dixit. Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie i pobiegłam za odchodzącym wilkiem, basior mnie jednak zatrzymał.
- Zostaw mnie! - warknęłam. - Muszę go dogonić!
Dixit spojrzał na mnie zdziwiony.
- Kogo? - otworzył szeroko oczy.
Rozpłakałam się. Teraz nie miałam już szans na odnalezienie wilka.

<Dixit? I widzisz co zrobiłeś? xD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz