Stałam bez ruchu i wpatrywałam się niewidzącym wzrokiem w wyjście jaskini. Byłam jakby pozbawiona czucia - bezwolna szmaciana lalka, przed którą stoi ciemność, którą otacza cisza, która tkwi w pustce. Nie mogłam nawet drgnąć, bo przestałam wiedzieć o istnieniu swego ciała. W tym całym bezmiarze, którego nie mogłam pojąć istniała tylko moja dusza. Dusza pozbawiona wszelkich myśli i tożsamości. Dusza istoty, która nie wie kim jest. Zdawać by się mogło, że przez wieki będę tak trwała. Ale nagle niczym elektryzujące kopnięcie poraziły mnie na moment odzyskane zmysły, głośne i natarczywe, a zarazem bolesne. Poczułam się przytłoczona tym co mnie otaczało. Wzrok co chwila mi się zamazywał i na powrót wyostrzał rażąc milionem jaskrawych, oślepiających barw. Chciałam krzyknąć, ale głos uwiązł mi w gardle. Zaczęłam dusić się własnym oddechem, ogłuszały mnie i oślepiały wyostrzone zmysły. Miałam wrażenie, że zaraz pęknie mi głowa i umrę, ale ku mojemu zdziwieniu ciągle żyłam. Nazwy i imiona zaczęły mi się mieszać w głowie. Głosy napływały to ostre to zniekształcone. Kakofonia dźwięków i barw doprowadzała mnie do szału. W pewnym momencie wszystko ucichło, a świat na powrót skąpał się w czerni. Zemdlałam.
Ostatnie co zapamiętałam były słowa, które mimo woli przepłynęły przez moje myśli "Jeśli taki rodzaj śmierci wybrał dla mnie Nuka, wcześniej nie podejrzewałam go o taką dozę tragizmu w duszy".
Umarłam.
Nuka? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz