Szliśmy jakiś czas pogrążeni w milczeniu, krocząc polną ścieżyną w kierunku przeciwnym do morza. Kłosy traw obcierały się o nasze stopy wywołując delikatne mrowienie. Przystanęłam i odwróciłam się, by spojrzeć na błękit oceanu, teraz lśniący delikatnie w blasku poranka.
- Będąc przynależnymi do żywiołu wody doceniamy to co ona z sobą niesie - powiedziałam cicho. - "Łączy, odpowiada, truje, odkrywa i maskuje. Popatrz tylko, nadchodzi i odchodzi, zabierając wszystko za sobą" - wyszeptałam. - Woda nas fascynuje i podnieca, ale zarazem sprawia, że czujemy się w niej bezpiecznie, wbrew wszelkiemu prawu. Jesteśmy przystosowani do życia w niej, ale mimo to wybieramy ląd, nie mogąc się wyrzec jego naturalnego piękna. Zakochujemy się w świecie ponad nią. W lekkim muśnięciu wiatru, w ostrej burzy, w krwawych zachodach i równie krwawych wschodach. Wiesz, co kocham w życiu na powierzchni? - zwróciłam głowę ku Aceiro, delikatnie unosząc brwi.
- Przyjaciół?
- Kiedyś byłam samotna - przypomniałam mu. - Nie wiedziałam co to jest prawdziwa przyjaźń i więź między jedną osobą, a drugą. Jestem zatem w stanie żyć bez nich - pokręciłam głową wpatrując się w falujące morze. - Kocham coś, czego nigdy, choćbym żyła latami nie będę w stanie się wyrzec.
- Co to takiego?
Uśmiechnęłam się pod nosem i rzuciłam ukochanemu spojrzeniu z ukosa.
- Konie.
Aceiro? ;3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz