Czy tak powinien wyglądać dom? Opustoszałe ziemie znad których unosił się ciężki zapach strachu, krwi i dymu. Pozbawione zwierzyny, zamieszkałe jedynie przez trawione chorobą wilki, które pogodziły się już z utratą dziedzictwa.
Marny dom… ale dom.
Z pozoru nic się nie zmieniło. Łąki, lasy, wzgórza przyprószone były białym puchem. Krystaliczne niebo wznosiło się wysoko niczym korona wieńcząca głowę króla. Złotawe promienie słońca przemykały figlarnie między gałęźmi drzew. Wysokich, strzelistych drzew…
Wszystko się iskrzyło i promieniało pięknem.
Jednak komuś kto był częstym bywalcem tych terenów nie mogły ujść uwagi drobne, lecz przytłaczające zmiany. Ciszy nie przerywał stukot racic jelenia ni szczebiot ptaków. Wszystko zamarło, jakby wojna wyssała zeń kolory i życie. Jedynym co barwiło krajobraz były plamy krwi, która kalała biel śniegu.
…Krwi, która była jeszcze świeża.
Mimowolnie się wzdrygnęłam. Przelew krwi był na wojnie nieunikniony, jednak tym razem miałam dziwne wrażenie, że plamy czerwieni na śniegu nie spowodowali Mroczni. W powietrzu unosiło się dziwne napięcie, dużo bardziej niepokojące niż w ostatnich dniach. Coś się działo. Coś złego. Czułam to w każdym milimetrze ciała napiętego do granic niemożliwości.
Nagle ciszę przerwał skowyt bólu i niewysłowionego cierpienia. Odbijał się echem po okolicy, zdawało się, że rozbrzmiewa wszędzie, jest coraz głośniejszy. Nagle, tak samo niespodziewanie jak się pojawił okrzyk urwał się i na powrót zaległa cisza.
Pełna wahania stałam nad rozpościerającą się u moich stóp plamą szkarłatu. Wiedziałam, że jakiś wilk może teraz powoli wykrwawiać się na śniegu, jednak po raz pierwszy moje serce dopadł strach. Było inaczej. A nieznane powodowało lęk.
Skowyt znów zabrzmiał jednak tym razem był dużo słabszy. Pobrzmiewała w nim rezygnacja i zarazem było tam coś znajomego…
I w tym momencie zdecydowałam. Skoczyłam w powietrze i rozpostarłam skrzydła wzbijając się coraz wyżej, aż w końcu miałam w zasięgu wzroku całe tereny Watahy. Przygnębiło mnie jak posępnie wyglądają, choć ośnieżone i iskrzące się w słońcu. Potężne połacie łąk były puste, nigdzie nie widać było zwierzyny, jedynie czystą biel… Z jednym małym wyjątkiem. Na skraju lasu leżał ciemny kształt wyraźnie odznaczający się na tle śniegu. Skierowałam się w tamtym kierunku, zapamiętale zagarniając powietrze skrzydłami. Jeszcze trochę… Zanurkowałam ku ziemi, a zarys ciała stał się widoczniejszy. To był wilk, czarny o zmierzwionym i zakrwawionym futrze. Miał zamknięte oczy i zdawał się nie oddychać. I było w nim coś… znajomego.
Wylądowałam ciężko i zdyszana podbiegłam do bezwładnego basiora. I nagle prawda uderzyła we mnie z całą swoją mocą wypierając dech z piersi. Choć krew sprawiała, że trudno było go rozpoznać ani przez chwilę nie zwątpiłam, że to on. Jedno, poszarpane białe skrzydło, stapiające się z bielą śniegu… Drugie, krwistoczerwone na którym leżał sterczało pod dziwnym kątem.
Mój brat.
Moja dusza.
Miał przymknięte powieki i na myśl, że już nigdy nie zobaczę jego figlarnych, złotych oczu ścisnęło mnie w gardle. Jego pierś, poznaczona długimi smugami czerwieni nie poruszała się. Jak mogłam się spóźnić? Nie, po pierwsze, jak mogłam się wahać? Jak mogłam choć chwilę zwątpić w ratunek innemu wilkowi? Jaka ze mnie Beta, skoro nawet nie umiem pomóc własnemu bratu?
Lata temu, kiedy po raz pierwszy się zakochałam i okazało się, że obiekt moich uczuć nie jest mną zainteresowany załamałam się. Przez kilka dni rozpaczliwie płakałam, nie byłam w stanie normalnie funkcjonować. Dopiero kiedy Aragorn stwierdził, że taka beksa jak jak nie nadaje się na wilka dotarło do mnie jak głupio się zachowywałam. Co prawda, pamiętam, że rozwścieczona przytykiem brata omal się na niego nie rzuciłam, ale to właśnie gniew mnie ocucił. Wiedziałam, że Ar nie chciałby, żebym za nim rozpaczała, ale nie potrafiłam powstrzymać łez. Szloch wstrząsnął moim ciałem, a z ust wydobył się jęk bólu. Niezdarnie położyłam się koło wilczura i wtuliłam pysk w jego zakrwawioną sierść. Mnóstwo myśli przemykało przez moją głowę, ale nie byłam w stanie przyjrzeć się im z bliska. Ciągle powtarzałam jedno zdanie. Zdanie, które łamało mi serce na miliony szklanych odłamków.
On tyle dla mnie zrobił, tyle razy poświęcał się za mnie i oferował mi pomoc, przytulał kiedy wracałam poddana po kłótni z Severusem… Razem stawialiśmy pierwsze kroki, razem upolowaliśmy naszą pierwszą ofiarę. Byliśmy drużyną, która wspomagała się nawzajem i która nie mogła istnieć bez tej drugiej osoby. A ja… ja go zawiodłam.
Zawiodłam osobę, która bez wahania oddałaby za mnie życie i poświęciłaby własne szczęście, żebym tylko ja była szczęśliwa.
Jedyną osobę, która potrafiła mnie zrozumieć…
Jedyną osobę, która pomogła mi przetrwać, kiedy wszyscy inni się odwrócili…
Jedyną osobę, która we mnie wierzyła, kiedy Severus mnie opuścił…
Jedyną osobę…
CDN
Marny dom… ale dom.
Z pozoru nic się nie zmieniło. Łąki, lasy, wzgórza przyprószone były białym puchem. Krystaliczne niebo wznosiło się wysoko niczym korona wieńcząca głowę króla. Złotawe promienie słońca przemykały figlarnie między gałęźmi drzew. Wysokich, strzelistych drzew…
Wszystko się iskrzyło i promieniało pięknem.
Jednak komuś kto był częstym bywalcem tych terenów nie mogły ujść uwagi drobne, lecz przytłaczające zmiany. Ciszy nie przerywał stukot racic jelenia ni szczebiot ptaków. Wszystko zamarło, jakby wojna wyssała zeń kolory i życie. Jedynym co barwiło krajobraz były plamy krwi, która kalała biel śniegu.
…Krwi, która była jeszcze świeża.
Mimowolnie się wzdrygnęłam. Przelew krwi był na wojnie nieunikniony, jednak tym razem miałam dziwne wrażenie, że plamy czerwieni na śniegu nie spowodowali Mroczni. W powietrzu unosiło się dziwne napięcie, dużo bardziej niepokojące niż w ostatnich dniach. Coś się działo. Coś złego. Czułam to w każdym milimetrze ciała napiętego do granic niemożliwości.
Nagle ciszę przerwał skowyt bólu i niewysłowionego cierpienia. Odbijał się echem po okolicy, zdawało się, że rozbrzmiewa wszędzie, jest coraz głośniejszy. Nagle, tak samo niespodziewanie jak się pojawił okrzyk urwał się i na powrót zaległa cisza.
Pełna wahania stałam nad rozpościerającą się u moich stóp plamą szkarłatu. Wiedziałam, że jakiś wilk może teraz powoli wykrwawiać się na śniegu, jednak po raz pierwszy moje serce dopadł strach. Było inaczej. A nieznane powodowało lęk.
Skowyt znów zabrzmiał jednak tym razem był dużo słabszy. Pobrzmiewała w nim rezygnacja i zarazem było tam coś znajomego…
I w tym momencie zdecydowałam. Skoczyłam w powietrze i rozpostarłam skrzydła wzbijając się coraz wyżej, aż w końcu miałam w zasięgu wzroku całe tereny Watahy. Przygnębiło mnie jak posępnie wyglądają, choć ośnieżone i iskrzące się w słońcu. Potężne połacie łąk były puste, nigdzie nie widać było zwierzyny, jedynie czystą biel… Z jednym małym wyjątkiem. Na skraju lasu leżał ciemny kształt wyraźnie odznaczający się na tle śniegu. Skierowałam się w tamtym kierunku, zapamiętale zagarniając powietrze skrzydłami. Jeszcze trochę… Zanurkowałam ku ziemi, a zarys ciała stał się widoczniejszy. To był wilk, czarny o zmierzwionym i zakrwawionym futrze. Miał zamknięte oczy i zdawał się nie oddychać. I było w nim coś… znajomego.
Wylądowałam ciężko i zdyszana podbiegłam do bezwładnego basiora. I nagle prawda uderzyła we mnie z całą swoją mocą wypierając dech z piersi. Choć krew sprawiała, że trudno było go rozpoznać ani przez chwilę nie zwątpiłam, że to on. Jedno, poszarpane białe skrzydło, stapiające się z bielą śniegu… Drugie, krwistoczerwone na którym leżał sterczało pod dziwnym kątem.
Mój brat.
Moja dusza.
Miał przymknięte powieki i na myśl, że już nigdy nie zobaczę jego figlarnych, złotych oczu ścisnęło mnie w gardle. Jego pierś, poznaczona długimi smugami czerwieni nie poruszała się. Jak mogłam się spóźnić? Nie, po pierwsze, jak mogłam się wahać? Jak mogłam choć chwilę zwątpić w ratunek innemu wilkowi? Jaka ze mnie Beta, skoro nawet nie umiem pomóc własnemu bratu?
Lata temu, kiedy po raz pierwszy się zakochałam i okazało się, że obiekt moich uczuć nie jest mną zainteresowany załamałam się. Przez kilka dni rozpaczliwie płakałam, nie byłam w stanie normalnie funkcjonować. Dopiero kiedy Aragorn stwierdził, że taka beksa jak jak nie nadaje się na wilka dotarło do mnie jak głupio się zachowywałam. Co prawda, pamiętam, że rozwścieczona przytykiem brata omal się na niego nie rzuciłam, ale to właśnie gniew mnie ocucił. Wiedziałam, że Ar nie chciałby, żebym za nim rozpaczała, ale nie potrafiłam powstrzymać łez. Szloch wstrząsnął moim ciałem, a z ust wydobył się jęk bólu. Niezdarnie położyłam się koło wilczura i wtuliłam pysk w jego zakrwawioną sierść. Mnóstwo myśli przemykało przez moją głowę, ale nie byłam w stanie przyjrzeć się im z bliska. Ciągle powtarzałam jedno zdanie. Zdanie, które łamało mi serce na miliony szklanych odłamków.
On tyle dla mnie zrobił, tyle razy poświęcał się za mnie i oferował mi pomoc, przytulał kiedy wracałam poddana po kłótni z Severusem… Razem stawialiśmy pierwsze kroki, razem upolowaliśmy naszą pierwszą ofiarę. Byliśmy drużyną, która wspomagała się nawzajem i która nie mogła istnieć bez tej drugiej osoby. A ja… ja go zawiodłam.
Zawiodłam osobę, która bez wahania oddałaby za mnie życie i poświęciłaby własne szczęście, żebym tylko ja była szczęśliwa.
Jedyną osobę, która potrafiła mnie zrozumieć…
Jedyną osobę, która pomogła mi przetrwać, kiedy wszyscy inni się odwrócili…
Jedyną osobę, która we mnie wierzyła, kiedy Severus mnie opuścił…
Jedyną osobę…
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz