Jednak... ta druga część mnie, ta dla której największą wartością była rodzina i Arven wolała umrzeć śmiercią naturalną, po wielu latach szczęśliwego życia z bliskimi. Umrzeć gdzieś pod cichym nieboskłonem, wsłuchując się w ciszę i śpiew gwiazd, które kołysałyby mnie do snu.
Nigdy nie pomyślałbym, że mogę zginąć marną śmiercią i że nikt o mnie nie będzie pamiętał. Nie zniósłbym myśli, że dla ogółu byłbym niczym innym tylko kolejną osobą, która… Przegrała. Której… po prostu się nie udało.
A przede wszystkim nigdy nie domyśliłbym się, że może mnie zabić osoba, której ufałem i której zawierzyłbym własne życie.
Bo los lubi igrać z duszami ludzkimi.
***
Koszmary. Niewypowiedziana groźba, skryta wrogość. W ciemności przemykają bezimienne cienie, ich oczy spoglądają zimno. Są pełne wyrafinowania i chłodu ukrytego pod maską sztucznej uprzejmości. Migocze w nich rozbawienie pełne pogardy i tłumionej pobłażliwości. Oczy te, wrogie a zarazem zupełnie obojętne taksują mnie i oceniają. Ważą na srebrnej szali wady i zalety, a od ich werdyktu zależy mój los.
Ciszę przeplata syk węży. Pełzną po podłodze, czuję ocieranie się ich nagich ciał o skórę, kiedy krążą wokół mnie.
Tkwię w otchłani, zawieszony między rzeczywistością, a one wiją się pode mną w śmiertelnych splotach oczekując na mój niechybny upadek. A wiem że upadnę. Nie mogę rozwinąć skrzydeł, ciemność napiera na mnie ze wszystkich stron.
Usiłuję rozpostrzeć skrzydła i uciec przed tym co nieuchronne, ale ból przeszywa moje plecy i spadam spiralą ku ziemi. Z moich ust wydziera się nieludzki wrzask, a węże syczą pogardliwie.
Krzycz, krzycz, Synu Zaklętych, szepczą. Tylko to ci pozostało.
Czuję, jakby ktoś odarł mnie ze skrzydeł i rzucił obnażonego w otchłań. A potem istnieje tylko ciemność. Ciemność, w której cisza koi rany, a nie je zadaje.
CDN
Ciszę przeplata syk węży. Pełzną po podłodze, czuję ocieranie się ich nagich ciał o skórę, kiedy krążą wokół mnie.
Tkwię w otchłani, zawieszony między rzeczywistością, a one wiją się pode mną w śmiertelnych splotach oczekując na mój niechybny upadek. A wiem że upadnę. Nie mogę rozwinąć skrzydeł, ciemność napiera na mnie ze wszystkich stron.
Usiłuję rozpostrzeć skrzydła i uciec przed tym co nieuchronne, ale ból przeszywa moje plecy i spadam spiralą ku ziemi. Z moich ust wydziera się nieludzki wrzask, a węże syczą pogardliwie.
Krzycz, krzycz, Synu Zaklętych, szepczą. Tylko to ci pozostało.
Czuję, jakby ktoś odarł mnie ze skrzydeł i rzucił obnażonego w otchłań. A potem istnieje tylko ciemność. Ciemność, w której cisza koi rany, a nie je zadaje.
***
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz