sobota, 17 stycznia 2015

Od Dixita - cz. II

Zamrugałem ze zdziwienia.
- Viria? Jakim cudem ty tutaj...? Od kiedy w ogóle...? Tak dawno cię nie widziałem - zakończyłem moją dość chaotyczną wypowiedź.
Dziewczyna podeszła do mnie i objęła czule.
- Tęskniłam za tobą, Dixit - rzekła - ale nie mamy czasu na czułostki. Mroczni mogą nas zaatakować w każdej chwili. Tak w ogóle co ty tutaj robisz?
- Mógłbym zadać ci to samo pytanie. Jestem zwiadowcą. Moim obowiązkiem jest...
Zamilkłem, kiedy położyła palec wskazujący na moich ustach. Ruszyła niczym cień, przemykając po miękkiej trawie.
Stąpaj najciszej jak możesz - Viria połączyła się ze mną przez myślowe łącze. Poczułem się lekko skonsternowany.
Przecież idę.
Ciiiiiicho.
Dobrze, już dobrze.

Wysłałem myśli przed siebie. Byliśmy w samym środku terytorium Mrocznych. Napawało mnie to grozą.
Nagle Viria się zatrzymała.
- Tutaj jesteśmy bezpieczni, nikt nas nie usłyszy. - Rzuciła zaklęcie, nie pozwalające nikomu nas słyszeć i widzieć. - Wiem, że od bardzo dawna nie byłem na naszych terenach i nic nie wiesz o... ataku.
Zalał mnie fala przerażenia.
- Ataku? O czym mówisz?
- Zaatakowano nas. Uciekłam jak ostatni tchórz. Nie wiem co się stało z resztą. Byłem wtedy na zwiadzie Ziemi Niczyjej i terenów Mrocznych. Nie mogłeś o tym wiedzieć. - Po jej policzku spłynęła łza. - Ja mogłam pomóc. Ale uciekłam. Dlaczego? Dlaczego zawsze brakuje mi odwagi, by bronić tych, którzy są moją rodziną?
Rozpłakała się. Padliśmy na ziemię przykrytą cienką warstewką białego puchu, pierwszego w tym roku. Objąłem ją.
- Ciii... Spokojnie, Virio.
Przełknęła łzy.
- Jak mam być spokojna?! - wrzasnęła. - Nie wiem, czy alfy i bety żyją... Carmen, Jasper, Aisha, Aragorn... Przecież byli nam obojgu bliscy! Kochałam ich, byli moją rodziną! A ty..? - zamilkła, krztusząc się łzami.
- Dzisiaj jest niepewne - powiedziałem, czując wszechogarniającą bezsilność. - Jutro może być lepsze. Wystarczy tylko uwierzyć, Virio. Kocham cię i zawsze będę cię kochał. Otrzyj łzy. Zawsze będę twój, a ty będziesz moja. Mamy siebie nawzajem. To najpiękniejsze uczucie na ziemi. Mamy tylko siebie. I obiecuję ci, że zrobię wszystko, by ratować honor watahy, ktokolwiek odważył się ją zaatakować.
Nachyliłem się i dotknęłam wargami jej ust. Były słone od łez. Po chwili pocałowała mnie gwałtownie, jakby ten gest miał uratować jej życie, był drogą do szczęścia. Odwzajemniłem ten smutny gest.
- Obiecuję, że będę cię chronił. Do końca.
- Nie. Nie chcę, byś umierał.
Objąłem ją.
Lekkie, ledwo słyszalne kroki.
Stopy, miażdżące pierwszy śnieg.
Odwróciłem się. To Mroczni.
- Oni są Zaklętymi - rzekł z pogardą jeden z nich. Otoczyli nas. - Tchórzliwe szczury. Nie odważyliście się walczyć za waszą watahę. Cóż, nie będziecie mieli już okazji. Wataha nie istnieje.
Viria zadrżała w moich ramionach.
- Stul pysk, wszawy draniu - syknęła. - To twoja sprawka?
- Ha, odważyła się odezwać. Jestem dowódcą jednego z oddziałów, ale to alfy rozprawiły się ostatecznie z wami. A teraz schylcie głowy przed Yarem Czarnoszponym, bym mógł skrócić wasze słabe ciała o głowy.
Nie wytrzymałem.
Jestem bezmyślny.
Rzuciłem się na Yara, rozrywając mu ognistym ostrzem łydkę. Mroczny nawet nie drgnął. Wyciągnął miecz z pochwy i zamachnął się na mnie. W tym samym czasie Viria uporała się z trójką Mrocznych. Byliśmy szybcy. Może nawet zbyt szybcy. Pozostał tylko Yar, Viria i ja.
- Pozwól, młodzieńcze, że wpierw zajmę się twoją ukochaną. Patrz, jak ginie w męczarniach na twoich oczach.
- Nigdy - warknąłem. Rzuciłem się na Mrocznego, zamieniając się w powietrzu w wilka. Dosięgnąłem jego gardła, lecz on zrzucił mnie z siebie. Przywołałem magię, a on poszedł w moje ślady. Nasze moce ścierały się w powietrzu, trzaskając przeraźliwie. Wrzasnąłem, uwalniając magię. Już odczułem smak triumfu, kiedy zobaczyłem, że Yar odbija moje zaklęcie. Trafiło w bok Virii.

C.D.N.

{Wiem, że beznadziejne. Następne będzie lepsze}

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz