Patrzyłem bezsilnie jak ciało Virii nieubłaganie uderza z głuchym gruchnięciem o miękki śnieg. Wrzasnąłem i z wściekłością skoczyłem na Yara. Mroczny zaśmiał się złowieszczo i zadał cios mieczem z czarnego metalu. Ostrze runęło w moim kierunku, przecinając powietrze. Chciałem uskoczyć, ale było już za późno. Klinga rozcięła ścięgno mojej tylnej prawej nogi. Zawyłem z bólu. Moja ciemna krew zabarwiła biały śnieg. Mroczny triumfował. Z taką raną nie mogłem ustać na nogach. Warknąłem i ostatkiem sił odepchnąłem się zdrowymi kończynami od podłoża. Poczułem w pysku metaliczny smak. Mroczny runął na ziemię z rozszarpanym gardłem. Co ja zrobiłem? Jestem okrutny. Uderzyłem w ziemię, zmieniając postać. Znów byłem człowiekiem. Zerknąłem na moje zakrwawione udo. Szkarłatna ciecz wytryskała szaleńczo z rany, a ja coraz bardziej traciłem siły. Ten Mroczny rozerwał mi tętnicę udową. To źle. Bardzo źle.
Zacząłem czołgać się w kierunku Virii, leżącej na boku. Oddychała.
- Dixit... - wycharczała. - Twoja noga...
- Nie martw się. Pozwól mi tobie pomóc.
Viria ruszyła głową, by móc spojrzeć na moje udo.
- Za dużo krwi straciłeś... Pomogę ci...
- Nie, Virio. - Stwierdziłem, że nie będę się okłamywał. - Zostało mi niewiele czasu. Ty masz większe szanse na przeżycie. To ja ci pomogę.
- Ale, Dixit... Ja nie będę mogła bez ciebie żyć...
- Ciiiisza.
O dziwo, uspokoiła się. Traciłem już czucie w tylnym kończynach, dlatego przesunąłem się do niej na rękach.
Chwyciłem jej dłonie i otworzyłem strumień magii. Oddałem jej całą swoją moc. Całą siłę.
- Dixit, nie...
Padłem na ziemię. Nie mogłem już poruszać kończynami.
- Dixit! - usłyszałem przeraźliwy krzyk dziewczyny.
- Viria... - mogłem mówić, ale to było niczym połączenie umysłowe, myślowe łącze.
- Nie umieraj, Dixit. Czemu to zrobiłeś?
Jej słone łzy kapały na moją twarz, ale nic nie czułem.
- Śmierć to część życia. Każdemu z nas jest pisana. Zawsze będę cię kochać, Virio.
Rozpłakała się na dobre.
- Dixit, ja ciebie kocham! Nie możesz umrzeć... tutaj, w moich ramionach. Nie umieraj przeze mnie!
- Nie, Virio. Ja umieram dla ciebie. Wybacz...
- Ja... Jestem w ciąży - załkała. Poczułem się zdziwiony i jednocześnie uspokojony oraz winny.
- To będą silne wilki - wycharczałem ledwo słyszalnie. - Po matce.
- Nie obwiniaj się. Zawsze pragnęłam mieć dzieci. - Znieruchomiałem. Załkała. - Mają dobrego ojca. Kocham cię, Dixit.
C.D.N. {od Virii}
niedziela, 18 stycznia 2015
sobota, 17 stycznia 2015
Od Dixita - cz. II
Zamrugałem ze zdziwienia.
- Viria? Jakim cudem ty tutaj...? Od kiedy w ogóle...? Tak dawno cię nie widziałem - zakończyłem moją dość chaotyczną wypowiedź.
Dziewczyna podeszła do mnie i objęła czule.
- Tęskniłam za tobą, Dixit - rzekła - ale nie mamy czasu na czułostki. Mroczni mogą nas zaatakować w każdej chwili. Tak w ogóle co ty tutaj robisz?
- Mógłbym zadać ci to samo pytanie. Jestem zwiadowcą. Moim obowiązkiem jest...
Zamilkłem, kiedy położyła palec wskazujący na moich ustach. Ruszyła niczym cień, przemykając po miękkiej trawie.
Stąpaj najciszej jak możesz - Viria połączyła się ze mną przez myślowe łącze. Poczułem się lekko skonsternowany.
Przecież idę.
Ciiiiiicho.
Dobrze, już dobrze.
Wysłałem myśli przed siebie. Byliśmy w samym środku terytorium Mrocznych. Napawało mnie to grozą.
Nagle Viria się zatrzymała.
- Tutaj jesteśmy bezpieczni, nikt nas nie usłyszy. - Rzuciła zaklęcie, nie pozwalające nikomu nas słyszeć i widzieć. - Wiem, że od bardzo dawna nie byłem na naszych terenach i nic nie wiesz o... ataku.
Zalał mnie fala przerażenia.
- Ataku? O czym mówisz?
- Zaatakowano nas. Uciekłam jak ostatni tchórz. Nie wiem co się stało z resztą. Byłem wtedy na zwiadzie Ziemi Niczyjej i terenów Mrocznych. Nie mogłeś o tym wiedzieć. - Po jej policzku spłynęła łza. - Ja mogłam pomóc. Ale uciekłam. Dlaczego? Dlaczego zawsze brakuje mi odwagi, by bronić tych, którzy są moją rodziną?
Rozpłakała się. Padliśmy na ziemię przykrytą cienką warstewką białego puchu, pierwszego w tym roku. Objąłem ją.
- Ciii... Spokojnie, Virio.
Przełknęła łzy.
- Jak mam być spokojna?! - wrzasnęła. - Nie wiem, czy alfy i bety żyją... Carmen, Jasper, Aisha, Aragorn... Przecież byli nam obojgu bliscy! Kochałam ich, byli moją rodziną! A ty..? - zamilkła, krztusząc się łzami.
- Dzisiaj jest niepewne - powiedziałem, czując wszechogarniającą bezsilność. - Jutro może być lepsze. Wystarczy tylko uwierzyć, Virio. Kocham cię i zawsze będę cię kochał. Otrzyj łzy. Zawsze będę twój, a ty będziesz moja. Mamy siebie nawzajem. To najpiękniejsze uczucie na ziemi. Mamy tylko siebie. I obiecuję ci, że zrobię wszystko, by ratować honor watahy, ktokolwiek odważył się ją zaatakować.
Nachyliłem się i dotknęłam wargami jej ust. Były słone od łez. Po chwili pocałowała mnie gwałtownie, jakby ten gest miał uratować jej życie, był drogą do szczęścia. Odwzajemniłem ten smutny gest.
- Obiecuję, że będę cię chronił. Do końca.
- Nie. Nie chcę, byś umierał.
Objąłem ją.
Lekkie, ledwo słyszalne kroki.
Stopy, miażdżące pierwszy śnieg.
Odwróciłem się. To Mroczni.
- Oni są Zaklętymi - rzekł z pogardą jeden z nich. Otoczyli nas. - Tchórzliwe szczury. Nie odważyliście się walczyć za waszą watahę. Cóż, nie będziecie mieli już okazji. Wataha nie istnieje.
Viria zadrżała w moich ramionach.
- Stul pysk, wszawy draniu - syknęła. - To twoja sprawka?
- Ha, odważyła się odezwać. Jestem dowódcą jednego z oddziałów, ale to alfy rozprawiły się ostatecznie z wami. A teraz schylcie głowy przed Yarem Czarnoszponym, bym mógł skrócić wasze słabe ciała o głowy.
Nie wytrzymałem.
Jestem bezmyślny.
Rzuciłem się na Yara, rozrywając mu ognistym ostrzem łydkę. Mroczny nawet nie drgnął. Wyciągnął miecz z pochwy i zamachnął się na mnie. W tym samym czasie Viria uporała się z trójką Mrocznych. Byliśmy szybcy. Może nawet zbyt szybcy. Pozostał tylko Yar, Viria i ja.
- Pozwól, młodzieńcze, że wpierw zajmę się twoją ukochaną. Patrz, jak ginie w męczarniach na twoich oczach.
- Nigdy - warknąłem. Rzuciłem się na Mrocznego, zamieniając się w powietrzu w wilka. Dosięgnąłem jego gardła, lecz on zrzucił mnie z siebie. Przywołałem magię, a on poszedł w moje ślady. Nasze moce ścierały się w powietrzu, trzaskając przeraźliwie. Wrzasnąłem, uwalniając magię. Już odczułem smak triumfu, kiedy zobaczyłem, że Yar odbija moje zaklęcie. Trafiło w bok Virii.
C.D.N.
{Wiem, że beznadziejne. Następne będzie lepsze}
- Viria? Jakim cudem ty tutaj...? Od kiedy w ogóle...? Tak dawno cię nie widziałem - zakończyłem moją dość chaotyczną wypowiedź.
Dziewczyna podeszła do mnie i objęła czule.
- Tęskniłam za tobą, Dixit - rzekła - ale nie mamy czasu na czułostki. Mroczni mogą nas zaatakować w każdej chwili. Tak w ogóle co ty tutaj robisz?
- Mógłbym zadać ci to samo pytanie. Jestem zwiadowcą. Moim obowiązkiem jest...
Zamilkłem, kiedy położyła palec wskazujący na moich ustach. Ruszyła niczym cień, przemykając po miękkiej trawie.
Stąpaj najciszej jak możesz - Viria połączyła się ze mną przez myślowe łącze. Poczułem się lekko skonsternowany.
Przecież idę.
Ciiiiiicho.
Dobrze, już dobrze.
Wysłałem myśli przed siebie. Byliśmy w samym środku terytorium Mrocznych. Napawało mnie to grozą.
Nagle Viria się zatrzymała.
- Tutaj jesteśmy bezpieczni, nikt nas nie usłyszy. - Rzuciła zaklęcie, nie pozwalające nikomu nas słyszeć i widzieć. - Wiem, że od bardzo dawna nie byłem na naszych terenach i nic nie wiesz o... ataku.
Zalał mnie fala przerażenia.
- Ataku? O czym mówisz?
- Zaatakowano nas. Uciekłam jak ostatni tchórz. Nie wiem co się stało z resztą. Byłem wtedy na zwiadzie Ziemi Niczyjej i terenów Mrocznych. Nie mogłeś o tym wiedzieć. - Po jej policzku spłynęła łza. - Ja mogłam pomóc. Ale uciekłam. Dlaczego? Dlaczego zawsze brakuje mi odwagi, by bronić tych, którzy są moją rodziną?
Rozpłakała się. Padliśmy na ziemię przykrytą cienką warstewką białego puchu, pierwszego w tym roku. Objąłem ją.
- Ciii... Spokojnie, Virio.
Przełknęła łzy.
- Jak mam być spokojna?! - wrzasnęła. - Nie wiem, czy alfy i bety żyją... Carmen, Jasper, Aisha, Aragorn... Przecież byli nam obojgu bliscy! Kochałam ich, byli moją rodziną! A ty..? - zamilkła, krztusząc się łzami.
- Dzisiaj jest niepewne - powiedziałem, czując wszechogarniającą bezsilność. - Jutro może być lepsze. Wystarczy tylko uwierzyć, Virio. Kocham cię i zawsze będę cię kochał. Otrzyj łzy. Zawsze będę twój, a ty będziesz moja. Mamy siebie nawzajem. To najpiękniejsze uczucie na ziemi. Mamy tylko siebie. I obiecuję ci, że zrobię wszystko, by ratować honor watahy, ktokolwiek odważył się ją zaatakować.
Nachyliłem się i dotknęłam wargami jej ust. Były słone od łez. Po chwili pocałowała mnie gwałtownie, jakby ten gest miał uratować jej życie, był drogą do szczęścia. Odwzajemniłem ten smutny gest.
- Obiecuję, że będę cię chronił. Do końca.
- Nie. Nie chcę, byś umierał.
Objąłem ją.
Lekkie, ledwo słyszalne kroki.
Stopy, miażdżące pierwszy śnieg.
Odwróciłem się. To Mroczni.
- Oni są Zaklętymi - rzekł z pogardą jeden z nich. Otoczyli nas. - Tchórzliwe szczury. Nie odważyliście się walczyć za waszą watahę. Cóż, nie będziecie mieli już okazji. Wataha nie istnieje.
Viria zadrżała w moich ramionach.
- Stul pysk, wszawy draniu - syknęła. - To twoja sprawka?
- Ha, odważyła się odezwać. Jestem dowódcą jednego z oddziałów, ale to alfy rozprawiły się ostatecznie z wami. A teraz schylcie głowy przed Yarem Czarnoszponym, bym mógł skrócić wasze słabe ciała o głowy.
Nie wytrzymałem.
Jestem bezmyślny.
Rzuciłem się na Yara, rozrywając mu ognistym ostrzem łydkę. Mroczny nawet nie drgnął. Wyciągnął miecz z pochwy i zamachnął się na mnie. W tym samym czasie Viria uporała się z trójką Mrocznych. Byliśmy szybcy. Może nawet zbyt szybcy. Pozostał tylko Yar, Viria i ja.
- Pozwól, młodzieńcze, że wpierw zajmę się twoją ukochaną. Patrz, jak ginie w męczarniach na twoich oczach.
- Nigdy - warknąłem. Rzuciłem się na Mrocznego, zamieniając się w powietrzu w wilka. Dosięgnąłem jego gardła, lecz on zrzucił mnie z siebie. Przywołałem magię, a on poszedł w moje ślady. Nasze moce ścierały się w powietrzu, trzaskając przeraźliwie. Wrzasnąłem, uwalniając magię. Już odczułem smak triumfu, kiedy zobaczyłem, że Yar odbija moje zaklęcie. Trafiło w bok Virii.
C.D.N.
{Wiem, że beznadziejne. Następne będzie lepsze}
piątek, 16 stycznia 2015
Od Aragorna - cz. I
Wiele razy zastanawiałem się jaka śmierć mnie spotka. Ta część mnie, która kryła w sobie duszę wojownika pragnęła zginąć w walce, przelewając krew za ojczyznę. W blasku chwały jako bohater, wielbiony i żyjący wiecznie w pamięci Zaklętych.
Jednak... ta druga część mnie, ta dla której największą wartością była rodzina i Arven wolała umrzeć śmiercią naturalną, po wielu latach szczęśliwego życia z bliskimi. Umrzeć gdzieś pod cichym nieboskłonem, wsłuchując się w ciszę i śpiew gwiazd, które kołysałyby mnie do snu.
Nigdy nie pomyślałbym, że mogę zginąć marną śmiercią i że nikt o mnie nie będzie pamiętał. Nie zniósłbym myśli, że dla ogółu byłbym niczym innym tylko kolejną osobą, która… Przegrała. Której… po prostu się nie udało.
A przede wszystkim nigdy nie domyśliłbym się, że może mnie zabić osoba, której ufałem i której zawierzyłbym własne życie.
Bo los lubi igrać z duszami ludzkimi.
Jednak... ta druga część mnie, ta dla której największą wartością była rodzina i Arven wolała umrzeć śmiercią naturalną, po wielu latach szczęśliwego życia z bliskimi. Umrzeć gdzieś pod cichym nieboskłonem, wsłuchując się w ciszę i śpiew gwiazd, które kołysałyby mnie do snu.
Nigdy nie pomyślałbym, że mogę zginąć marną śmiercią i że nikt o mnie nie będzie pamiętał. Nie zniósłbym myśli, że dla ogółu byłbym niczym innym tylko kolejną osobą, która… Przegrała. Której… po prostu się nie udało.
A przede wszystkim nigdy nie domyśliłbym się, że może mnie zabić osoba, której ufałem i której zawierzyłbym własne życie.
Bo los lubi igrać z duszami ludzkimi.
***
Koszmary. Niewypowiedziana groźba, skryta wrogość. W ciemności przemykają bezimienne cienie, ich oczy spoglądają zimno. Są pełne wyrafinowania i chłodu ukrytego pod maską sztucznej uprzejmości. Migocze w nich rozbawienie pełne pogardy i tłumionej pobłażliwości. Oczy te, wrogie a zarazem zupełnie obojętne taksują mnie i oceniają. Ważą na srebrnej szali wady i zalety, a od ich werdyktu zależy mój los.
Ciszę przeplata syk węży. Pełzną po podłodze, czuję ocieranie się ich nagich ciał o skórę, kiedy krążą wokół mnie.
Tkwię w otchłani, zawieszony między rzeczywistością, a one wiją się pode mną w śmiertelnych splotach oczekując na mój niechybny upadek. A wiem że upadnę. Nie mogę rozwinąć skrzydeł, ciemność napiera na mnie ze wszystkich stron.
Usiłuję rozpostrzeć skrzydła i uciec przed tym co nieuchronne, ale ból przeszywa moje plecy i spadam spiralą ku ziemi. Z moich ust wydziera się nieludzki wrzask, a węże syczą pogardliwie.
Krzycz, krzycz, Synu Zaklętych, szepczą. Tylko to ci pozostało.
Czuję, jakby ktoś odarł mnie ze skrzydeł i rzucił obnażonego w otchłań. A potem istnieje tylko ciemność. Ciemność, w której cisza koi rany, a nie je zadaje.
CDN
Ciszę przeplata syk węży. Pełzną po podłodze, czuję ocieranie się ich nagich ciał o skórę, kiedy krążą wokół mnie.
Tkwię w otchłani, zawieszony między rzeczywistością, a one wiją się pode mną w śmiertelnych splotach oczekując na mój niechybny upadek. A wiem że upadnę. Nie mogę rozwinąć skrzydeł, ciemność napiera na mnie ze wszystkich stron.
Usiłuję rozpostrzeć skrzydła i uciec przed tym co nieuchronne, ale ból przeszywa moje plecy i spadam spiralą ku ziemi. Z moich ust wydziera się nieludzki wrzask, a węże syczą pogardliwie.
Krzycz, krzycz, Synu Zaklętych, szepczą. Tylko to ci pozostało.
Czuję, jakby ktoś odarł mnie ze skrzydeł i rzucił obnażonego w otchłań. A potem istnieje tylko ciemność. Ciemność, w której cisza koi rany, a nie je zadaje.
***
CDN
piątek, 9 stycznia 2015
od Aishy - cz. III
Powrót był bolesny.
Czy tak powinien wyglądać dom? Opustoszałe ziemie znad których unosił się ciężki zapach strachu, krwi i dymu. Pozbawione zwierzyny, zamieszkałe jedynie przez trawione chorobą wilki, które pogodziły się już z utratą dziedzictwa.
Marny dom… ale dom.
Z pozoru nic się nie zmieniło. Łąki, lasy, wzgórza przyprószone były białym puchem. Krystaliczne niebo wznosiło się wysoko niczym korona wieńcząca głowę króla. Złotawe promienie słońca przemykały figlarnie między gałęźmi drzew. Wysokich, strzelistych drzew…
Wszystko się iskrzyło i promieniało pięknem.
Jednak komuś kto był częstym bywalcem tych terenów nie mogły ujść uwagi drobne, lecz przytłaczające zmiany. Ciszy nie przerywał stukot racic jelenia ni szczebiot ptaków. Wszystko zamarło, jakby wojna wyssała zeń kolory i życie. Jedynym co barwiło krajobraz były plamy krwi, która kalała biel śniegu.
…Krwi, która była jeszcze świeża.
Mimowolnie się wzdrygnęłam. Przelew krwi był na wojnie nieunikniony, jednak tym razem miałam dziwne wrażenie, że plamy czerwieni na śniegu nie spowodowali Mroczni. W powietrzu unosiło się dziwne napięcie, dużo bardziej niepokojące niż w ostatnich dniach. Coś się działo. Coś złego. Czułam to w każdym milimetrze ciała napiętego do granic niemożliwości.
Nagle ciszę przerwał skowyt bólu i niewysłowionego cierpienia. Odbijał się echem po okolicy, zdawało się, że rozbrzmiewa wszędzie, jest coraz głośniejszy. Nagle, tak samo niespodziewanie jak się pojawił okrzyk urwał się i na powrót zaległa cisza.
Pełna wahania stałam nad rozpościerającą się u moich stóp plamą szkarłatu. Wiedziałam, że jakiś wilk może teraz powoli wykrwawiać się na śniegu, jednak po raz pierwszy moje serce dopadł strach. Było inaczej. A nieznane powodowało lęk.
Skowyt znów zabrzmiał jednak tym razem był dużo słabszy. Pobrzmiewała w nim rezygnacja i zarazem było tam coś znajomego…
I w tym momencie zdecydowałam. Skoczyłam w powietrze i rozpostarłam skrzydła wzbijając się coraz wyżej, aż w końcu miałam w zasięgu wzroku całe tereny Watahy. Przygnębiło mnie jak posępnie wyglądają, choć ośnieżone i iskrzące się w słońcu. Potężne połacie łąk były puste, nigdzie nie widać było zwierzyny, jedynie czystą biel… Z jednym małym wyjątkiem. Na skraju lasu leżał ciemny kształt wyraźnie odznaczający się na tle śniegu. Skierowałam się w tamtym kierunku, zapamiętale zagarniając powietrze skrzydłami. Jeszcze trochę… Zanurkowałam ku ziemi, a zarys ciała stał się widoczniejszy. To był wilk, czarny o zmierzwionym i zakrwawionym futrze. Miał zamknięte oczy i zdawał się nie oddychać. I było w nim coś… znajomego.
Wylądowałam ciężko i zdyszana podbiegłam do bezwładnego basiora. I nagle prawda uderzyła we mnie z całą swoją mocą wypierając dech z piersi. Choć krew sprawiała, że trudno było go rozpoznać ani przez chwilę nie zwątpiłam, że to on. Jedno, poszarpane białe skrzydło, stapiające się z bielą śniegu… Drugie, krwistoczerwone na którym leżał sterczało pod dziwnym kątem.
Mój brat.
Moja dusza.
Miał przymknięte powieki i na myśl, że już nigdy nie zobaczę jego figlarnych, złotych oczu ścisnęło mnie w gardle. Jego pierś, poznaczona długimi smugami czerwieni nie poruszała się. Jak mogłam się spóźnić? Nie, po pierwsze, jak mogłam się wahać? Jak mogłam choć chwilę zwątpić w ratunek innemu wilkowi? Jaka ze mnie Beta, skoro nawet nie umiem pomóc własnemu bratu?
Lata temu, kiedy po raz pierwszy się zakochałam i okazało się, że obiekt moich uczuć nie jest mną zainteresowany załamałam się. Przez kilka dni rozpaczliwie płakałam, nie byłam w stanie normalnie funkcjonować. Dopiero kiedy Aragorn stwierdził, że taka beksa jak jak nie nadaje się na wilka dotarło do mnie jak głupio się zachowywałam. Co prawda, pamiętam, że rozwścieczona przytykiem brata omal się na niego nie rzuciłam, ale to właśnie gniew mnie ocucił. Wiedziałam, że Ar nie chciałby, żebym za nim rozpaczała, ale nie potrafiłam powstrzymać łez. Szloch wstrząsnął moim ciałem, a z ust wydobył się jęk bólu. Niezdarnie położyłam się koło wilczura i wtuliłam pysk w jego zakrwawioną sierść. Mnóstwo myśli przemykało przez moją głowę, ale nie byłam w stanie przyjrzeć się im z bliska. Ciągle powtarzałam jedno zdanie. Zdanie, które łamało mi serce na miliony szklanych odłamków.
On tyle dla mnie zrobił, tyle razy poświęcał się za mnie i oferował mi pomoc, przytulał kiedy wracałam poddana po kłótni z Severusem… Razem stawialiśmy pierwsze kroki, razem upolowaliśmy naszą pierwszą ofiarę. Byliśmy drużyną, która wspomagała się nawzajem i która nie mogła istnieć bez tej drugiej osoby. A ja… ja go zawiodłam.
Zawiodłam osobę, która bez wahania oddałaby za mnie życie i poświęciłaby własne szczęście, żebym tylko ja była szczęśliwa.
Jedyną osobę, która potrafiła mnie zrozumieć…
Jedyną osobę, która pomogła mi przetrwać, kiedy wszyscy inni się odwrócili…
Jedyną osobę, która we mnie wierzyła, kiedy Severus mnie opuścił…
Jedyną osobę…
CDN
Marny dom… ale dom.
Z pozoru nic się nie zmieniło. Łąki, lasy, wzgórza przyprószone były białym puchem. Krystaliczne niebo wznosiło się wysoko niczym korona wieńcząca głowę króla. Złotawe promienie słońca przemykały figlarnie między gałęźmi drzew. Wysokich, strzelistych drzew…
Wszystko się iskrzyło i promieniało pięknem.
Jednak komuś kto był częstym bywalcem tych terenów nie mogły ujść uwagi drobne, lecz przytłaczające zmiany. Ciszy nie przerywał stukot racic jelenia ni szczebiot ptaków. Wszystko zamarło, jakby wojna wyssała zeń kolory i życie. Jedynym co barwiło krajobraz były plamy krwi, która kalała biel śniegu.
…Krwi, która była jeszcze świeża.
Mimowolnie się wzdrygnęłam. Przelew krwi był na wojnie nieunikniony, jednak tym razem miałam dziwne wrażenie, że plamy czerwieni na śniegu nie spowodowali Mroczni. W powietrzu unosiło się dziwne napięcie, dużo bardziej niepokojące niż w ostatnich dniach. Coś się działo. Coś złego. Czułam to w każdym milimetrze ciała napiętego do granic niemożliwości.
Nagle ciszę przerwał skowyt bólu i niewysłowionego cierpienia. Odbijał się echem po okolicy, zdawało się, że rozbrzmiewa wszędzie, jest coraz głośniejszy. Nagle, tak samo niespodziewanie jak się pojawił okrzyk urwał się i na powrót zaległa cisza.
Pełna wahania stałam nad rozpościerającą się u moich stóp plamą szkarłatu. Wiedziałam, że jakiś wilk może teraz powoli wykrwawiać się na śniegu, jednak po raz pierwszy moje serce dopadł strach. Było inaczej. A nieznane powodowało lęk.
Skowyt znów zabrzmiał jednak tym razem był dużo słabszy. Pobrzmiewała w nim rezygnacja i zarazem było tam coś znajomego…
I w tym momencie zdecydowałam. Skoczyłam w powietrze i rozpostarłam skrzydła wzbijając się coraz wyżej, aż w końcu miałam w zasięgu wzroku całe tereny Watahy. Przygnębiło mnie jak posępnie wyglądają, choć ośnieżone i iskrzące się w słońcu. Potężne połacie łąk były puste, nigdzie nie widać było zwierzyny, jedynie czystą biel… Z jednym małym wyjątkiem. Na skraju lasu leżał ciemny kształt wyraźnie odznaczający się na tle śniegu. Skierowałam się w tamtym kierunku, zapamiętale zagarniając powietrze skrzydłami. Jeszcze trochę… Zanurkowałam ku ziemi, a zarys ciała stał się widoczniejszy. To był wilk, czarny o zmierzwionym i zakrwawionym futrze. Miał zamknięte oczy i zdawał się nie oddychać. I było w nim coś… znajomego.
Wylądowałam ciężko i zdyszana podbiegłam do bezwładnego basiora. I nagle prawda uderzyła we mnie z całą swoją mocą wypierając dech z piersi. Choć krew sprawiała, że trudno było go rozpoznać ani przez chwilę nie zwątpiłam, że to on. Jedno, poszarpane białe skrzydło, stapiające się z bielą śniegu… Drugie, krwistoczerwone na którym leżał sterczało pod dziwnym kątem.
Mój brat.
Moja dusza.
Miał przymknięte powieki i na myśl, że już nigdy nie zobaczę jego figlarnych, złotych oczu ścisnęło mnie w gardle. Jego pierś, poznaczona długimi smugami czerwieni nie poruszała się. Jak mogłam się spóźnić? Nie, po pierwsze, jak mogłam się wahać? Jak mogłam choć chwilę zwątpić w ratunek innemu wilkowi? Jaka ze mnie Beta, skoro nawet nie umiem pomóc własnemu bratu?
Lata temu, kiedy po raz pierwszy się zakochałam i okazało się, że obiekt moich uczuć nie jest mną zainteresowany załamałam się. Przez kilka dni rozpaczliwie płakałam, nie byłam w stanie normalnie funkcjonować. Dopiero kiedy Aragorn stwierdził, że taka beksa jak jak nie nadaje się na wilka dotarło do mnie jak głupio się zachowywałam. Co prawda, pamiętam, że rozwścieczona przytykiem brata omal się na niego nie rzuciłam, ale to właśnie gniew mnie ocucił. Wiedziałam, że Ar nie chciałby, żebym za nim rozpaczała, ale nie potrafiłam powstrzymać łez. Szloch wstrząsnął moim ciałem, a z ust wydobył się jęk bólu. Niezdarnie położyłam się koło wilczura i wtuliłam pysk w jego zakrwawioną sierść. Mnóstwo myśli przemykało przez moją głowę, ale nie byłam w stanie przyjrzeć się im z bliska. Ciągle powtarzałam jedno zdanie. Zdanie, które łamało mi serce na miliony szklanych odłamków.
On tyle dla mnie zrobił, tyle razy poświęcał się za mnie i oferował mi pomoc, przytulał kiedy wracałam poddana po kłótni z Severusem… Razem stawialiśmy pierwsze kroki, razem upolowaliśmy naszą pierwszą ofiarę. Byliśmy drużyną, która wspomagała się nawzajem i która nie mogła istnieć bez tej drugiej osoby. A ja… ja go zawiodłam.
Zawiodłam osobę, która bez wahania oddałaby za mnie życie i poświęciłaby własne szczęście, żebym tylko ja była szczęśliwa.
Jedyną osobę, która potrafiła mnie zrozumieć…
Jedyną osobę, która pomogła mi przetrwać, kiedy wszyscy inni się odwrócili…
Jedyną osobę, która we mnie wierzyła, kiedy Severus mnie opuścił…
Jedyną osobę…
CDN
Subskrybuj:
Posty (Atom)