sobota, 6 grudnia 2014

od Aishy - cz. I

Świat na którym żyłam uległ przemianie.
Walka, którą dotychczas traktowałam jako pełny honoru pojedynek stała się brutalnym starciem sił. Nie istniały zasady, tradycje według których mogłabym postępować, na które mogłabym się powoływać. Wszystko co znałam zmieniło się. Teraz liczył się tylko spryt, zwinność i ostre kły. Ginęła przyjaźń, miłość, więzi międzyludzkie. To co było kiedyś dla nas życiowym mottem poszło w zapomnienie wobec groźby śmierci. Każdy ratował jedynie własną skórę, egoistycznie odmawiając pomocy innym, tchórząc i uciekając. 
Mimo, że rządy w Watasze obejmowały najpotężniejsze wilki wszech czasów, większość członków zaczęła się łamać. Jutro było niepewne. Dziś mogliśmy jeszcze polować, pełni wigoru i życia ganiać zwierzynę, a już jutro mogliśmy leżeć bez tchu pod cichym sklepieniem nieba. Samotni, bo komu byśmy byli potrzebni, skoro sami wyzbyliśmy się przyjaciół? 

Była zima. Naokół panowała cisza i bezruch. Nagie, strzeliste drzewa wyciągały swe zmarznięte dłonie ku niebu, jakby w niemej prośbie o litość. Las zdawał się mienić od śniegu, który pokrywał ziemię, drzewa, iskrzył się wirując w powietrzu. Był to tak piękny obraz, że przez moment uległam wrażeniu, że wojna była tylko snem i że wszystko skończyło się dobrze. Odetchnęłam cicho. Wiedziałam, że to tylko pozory, a niedaleko stąd czai się śmiertelny wróg, jednak jak każdy członek Watahy pragnęłam uwierzyć w widok, który się przede mną rozpościerał. Wolna, piękna, pełna zwierzyny i wilków Wataha. Na moje usta mimowolnie wypłynął uśmiech. Zdziwiona zamrugałam oczami. Niemal zapomniałam jak to jest uśmiechać się i oddychać pełnią życia bez obawy, że ktoś mnie zaraz zabije. Cichy głosik w moim umyśle podpowiedział mi szeptem polowanie. Wyobraziłam sobie jak pędzę, a moją sierść przewiewa ostry wiatr, jak chwytam ofiarę i czuję ciepło jej świeżej krwi w pysku. Już miałam oddać się tym marzeniom i zrealizować je kiedy tknął mnie nagły niepokój. A co jeśli to podstęp? Jeśli ktoś z zewnątrz CHCE, żebym porzuciła ostrożność? Rozsądek kazał mi wracać do jaskini, jednak serce łaknęło powiewu wolności. "Ten jeden raz zaryzykuję, pomyślałam. Nie mogę wiecznie tkwić spętana trwogą". Z tą myślą poddałam się impulsowi chwili, a moje nogi same wpadły w rytm galopu. Ostry śnieg szczypał moje łapy odepchnęłam się więc od ziemi i rozpostarłam skrzydła. "Dziś będę łamać wszystkie reguły, pomyślałam. "Dziś nic nie będzie takie jak na ogół"


Skrzydła zaniosły mnie daleko poza tereny Watahy, gdzie powietrze było czyste, a ziemia nieskalana morderstwem. Pusta kraina, pozbawiona przyjaciół i wrogów, rządząca się jedynie prawem natury. Pusta, tak samo jak pusta jest biel. Ostra, rażąca po oczach, a jednocześnie obojętna w swej nieskazitelności i odrzucająca. Kiedy widzę białą kartkę, chcę ją pokolorować, by była radosna i ciepła, mieniąca się różnobarwnie. Kiedy widzę samotnego człowieka, pokrzywdzonego przez los chcę go pocieszyć. Jednak nigdy nie należy posuwać się za daleko. Zbyt wiele kolorów stworzy chaos, a każda przyjaźń może zmienić się w nienawiść. Dlaczego więc to miejsce mnie odrzucało? Było niczym ta kartka, bezsensownie osamotniona, bezbarwna. Nic nie znaczyła. Nie miała zostać pokolorowana, ale nie miała też zostać zniszczona. Więc czy aby na pewno ten brak był zły? Może czasem samotność jest lepsza od przyjaźni? Od miłości? Nie narażamy się, nic nie ryzykujemy. Ryzykujemy jedynie siebie, swoją duszę i serce, które samotność może przeżreć. Ale nie ludzi, którzy nas pocieszali. Nie ludzi, którzy oddali nam WŁASNE serca i WŁASNE dusze.

Oddychając cicho wylądowałam i spojrzałam na otwartą, rozciągającą się przede mną przestrzenią. Zimne, spłowiałe trawy, delikatnie okryte szronem rozciągające się aż po horyzont. Tak, tutaj nikt mnie nie odnajdzie. Nikt mnie już nie skrzywdzi. Bo sama dopełnię końca. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz