W pewnym momencie nocy narastający niepokój stał się wręcz namacalny.
Gęsty las, bujający swe drzewa w rytmie wiatru nagle ucichł. Świerszcze cykające cicho blisko jeziora zamilkły. Po nieboskłonie leniwie przesuwały się ciemne chmury, zasłaniając rażące światło księżyca.
Powietrze znieruchomiało, zastygło niczym gorąca lawa wytryskująca z wulkanu. Stęchło, jakby nie chciało przeszkodzić nikomu swymi podmuchami.
Leżałem w ludzkiej postaci w krzakach nad jeziorem. Nie wiem czemu tutaj przyszedłem. Chyba jedynie poto, by się poniepokoić.
Bardzo mi tego brakowało.
jako zwiadowca watahy byłem zobowiązany do regularnego przeczesywania terenu. Cóż, obowiązki trzeba spełniać. Ostatnio dużo też się mówi o Mrocznych i smokach... Nie. Nie mogę o tym teraz myśleć. Musze skupić się na zadaniu.
Bezszelestnie podniosłem się z liści i przeczołgałem się do kolejnego krzaka. Pff. Takie podchody. Ale w końcu byłem na terytorium Mrocznych. Ostrożności nigdy za wiele.
Ledwo poczułem, gdy coś mokrego wylądowało mi na dłoni. Śnieg? Najwyraźniej pierwszy w tym roku.
Sunąłem po ziemi ochraniając się magią przed narastającym z każdą chwila chłodem. W końcu moim żywiołem jest ogień. Chłód może tylko pogorszyć sprawę.
~*~
Las na nowo począł szumieć znajomym szeptem liści i traw. Znajdowałem się całkiem niedaleko jednej z kryjówek Mrocznych. Ale jestem głupi. Zagłębiam się w tereny Mrocznych sam, w pojedynkę. Większej głupoty nie potrafiłem sobie wtedy wyobrazić. Podniosłem się z ziemi, czując, jak bardzo moje ubranie jest brudne i ubłocone. Sięgnąłem po magię. Otoczyłem się tarczą obronną z niewidzialnego ognia i ruszyłem w stronę jaskiń. Czułem, że świt nadejdzie za niedługo, za jakieś dwie, trzy godziny. Muszę się spieszyć. Przed wschodem słońca powinienem być na naszym terenie. Wysłałem przed siebie myśli, próbując wykryć potencjalnych napastników. Przede mną kryło się co najmniej pięć rosłych basiorów od Mrocznych, zapewne jedni z obrońców terytoriów. Jeden patroluje, inni śpią. Niezbyt wygodna dla mnie sytuacja, a nie sposób dostać się inną drogą. Przygotowałem w dłoniach ogniowe pociski i wycelowałem w wejście groty. Ogień pruł prze powietrze w wyznaczonym kierunku... i nagle zawisł w powietrzu. Oszołomiony tak szybką reakcją przeciwnika wycelowałem atak łukiem ognia. Także ten atak został błyskawicznie rozbrojony. Jak...?
- Możesz już przestać, Dixit.
Potrząsnąłem z niedowierzaniem głową na dźwięk znajomego głosu.
Przede mną w wejściu groty stała Viria w ludzkiej postaci a za nią leżący bez życia obrońcy Mrocznych.
C.D.N.